gdzieś podskórnie wiedziałam, że jeśli nie ogolę nóg, nie dokończę prasowania i na dokładkę nie spakuję profilaktycznie torby do samochodu jadąc na kolejne ktg, to na 100% zatrzymają mnie w szpitalu do rozwiązania. Rozwiązaniem ma być cc w dniu jutrzejszym, podobno. Cały weekend zadręczałam rodzinę generalnymi porządkami (które Ala nazwala wręcz remontem) żeby jakoś zachęcić to nasze nowe dziecko do przyjścia na świat, niestety bez widocznych rezultatów. Na dzisiejszym badaniu przemiła skądinąd pani gin określiła moją szyjkę macicy mianem "długa jak trąbą słonia". Ciekawe czy zna lekarza który 4 lata temu błysnął dowcipem pt "tej pani tabletki obkurczające bo ma macicę jak sklep"! Nie zanosi się na to, żeby w ciągu następnych dni coś się zaczęło dziać. Czyli model nr 2 tak samo leniwy jak model nr 1 :)
Z rzeczy zaskakujących: w mojej szpitalnej karcie pojawił się wyssany z palca opis badania ginekologicznego, które rzekomo miało miejsce podczas ubiegłotygodniowego ktg. Że niby mnie ktoś oglądał, podobno skarżyłam się na bóle pleców, itp. Kilka zdań czystej fantastyki, bo lekarza widziałam równo pól minuty. Położna zdziwiona, ze wiedząc o cukrzycy nikt z lekarzy nie powiedział mi, ze mam się stawić na przyjęcie na oddział w terminie porodu :/ Miła pani gin powiedziała, ze bezpieczniej robić planowaną cc bez szalejących skurczy, tymczasem 3 różnych lekarzy mówiło mi do tej pory w tym szpitalu, ze mam tak czy siak czekać na rozwinięcie akcji porodowej, mimo wstępnej decyzji o cc.
Poza tym brakiem jednomyślności cały personel jest jednak super miły i nawet zna się na żartach:
Oddziałowa w rejestracji na patologii: Co panią do nas sprowadza?
ja: Hm... Ciążą? :)
Doceniam nawet próbę podejścia do mojej diety cukrzycowej i pieczywo razowe na kolację (mimo ze ewidentnie piątkowe). Na razie nie mam na co narzekać, czas szybko minął w miłym towarzystwie innych brzuchaczy. Zaraz pójdę spać, bo tu podobno potrafią obudzić na ktg o 5 rano :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz