Strony

niedziela, 15 listopada 2015

naleśnik

Da radę zrobić naleśnika na parze. Gorzej z jego oderwaniem od talerza, na którym się "ścinał" :)

Z pozytywnych informacji: apetyt mojego dziecka wrócił do normy :) Zupy znikają aż miło. Jutro obiecałam jej łososiową (ciekawe czy dałabym radę zrobić wersję diabetyczną?) więc od rana znów gary. Zniknął nawet naleśnik (dla niej normalny smażony) na mące razowej (ale z nutellą). 

sobota, 14 listopada 2015

chyba jednak cukrzyca ciążowa

Chyba jednak cukrzyca ciążowa. Ten cukier to mi spędzał sen z oczu od lipca, ale ostatecznie uspokojona przez pana diabetologa w lipcu wróciłam do mojej normalnej, w miarę zdrowej, ale nie obsesyjnej diety. W piątek miałam test obciążenia glukozą i dziś Pani z laboratorium zafundowała mi telefonicznie kilka siwych włosów więcej - cukier ponad normę.
O dziwo nie przeraża mnie rezygnacja ze słodyczy, rzeczy smażonych, tłustych i niezdrowych. Od kawy na szczęście samo mnie odrzuciło w lipcu, więc najgorszy aspekt diety cukrzycowej, którego w innych okolicznościach raczej bym nie przestrzegała, odpadł mi samoistnie. Przez ostatnie 3 lata co jakiś czas miewałam ambicje dietetyczne, próbowałam sobie narzucić zdrowszą dietę, ale zawsze wszystko diabli brali. Dlaczego? I tu dochodzimy do sedna problemu. Dlatego, że wykańcza mnie przygotowywanie dań dla Młodej i dla nas osobno, a teraz będę to musiała rozbić na jeszcze moją dietę cukrzycową, bo żadne z domowników nie poświęci się na tyle, by ze mną wycierpieć te ostatnie 3 miesiące. Młoda generalnie tak jak tatuś zajada się tym co niezdrowe, czyli: białe pieczywo, mięcho, najlepiej parówki, mało warzyw. Dziś z kanapek z pasztetem przygotowanych na kolację został na talerzu chleb razowy... Pasztet zlizała do czysta. Tatuś co prawda bez mrugnięcia okiem zjada moje zdrowe eksperymenty kulinarne, ale odbija to sobie potem zagryzając piwo chipsami. O północy. Podsuwając mi je pod nos...

Przygotowałam sobie menu na najbliższy tydzień, posłałam Małżona na zakupy i dochodzę powoli do wniosku, że będą jednak musieli się poświęcić i solidarnie ze mną i z maleństwem znosić zdrowe żarcie. To tylko 3 miesiące, a potem miejmy nadzieję, że wszystko wróci do normy.

Po drodze jeszcze mamy święta. Kolejny koszmar. Rozważam wyjazd z rodziną gdzieś daleko, bo chyba wolę, żeby wszyscy się na nas poobrażali, niż miałabym przez kilka dni z rzędu tłumaczyć wszystkim czemu nie zjem tego wszystkiego, nad czym się tak ofiarnie napracowali. Babcia się normalnie zapłacze...

idę powyć do księżyca

środa, 4 listopada 2015

imiona

Dzidziulinka pochwaliła się dziś w przedszkolu imionami dla swojego braciszka lub siostrzyczki. Oczywiście przedstawiła swoje własne preferencje i musiałam potem odkręcać :)

model

Rozmowy poranne:
Dziecię: To jak będzie dziewczynka, to nazwiemy ją....
Ja (ubiegając różne dziwne pomysły): Ula.
Dziecię: A jak będzie chłopiec to go nazwiemy... (zamyśla się) Niegrzeczniks!
Głos Małżona z łazienki: Ten model już mamy!


wtorek, 3 listopada 2015

bezsilność

Są takie dni, gdy zachowanie mojego dziecka daje mi w kość bardziej niż zwykle. Nie jestem w stanie określić, czy to ona w takie dni bardziej się stara być nieznośnym trollem, czy po prostu moje systemy obronne przechodzą konserwację i nie mam sily się z nią użerać. W takie dni zazwyczaj witam Małżona po pracy, pokazuję mu gdzie ma obiad i zamykam się w sypialni na godzinę lub dwie. Na ile znam moje dziecko po tych prawie 4 latach bycia rodzicem na tyle jestem w stanie określić powód jej zachowania: jest nim głód. Czemu zatem moje dziecko nie jje? Powodów ma całą litanię i zgrabnie przeplata je z rykiem, płaczem i piskiem. Czemu mi dałaś tak dużo, czemu mi dałaś tak mało, czemu mi dałaś z szynka (bo sobie życzyłaś), czemu mi dałaś z takim niedobrym serem, czemu mi dałaś z takim chlebem, a czemu zrobiłaś taka niedobra zupę, ja chciałam zupę (tu wstawić do wyboru, ale najczęściej pada rodzaj zupy, na którą wypięła się najdalej 2 dni wcześniej), ja nie zjem z marchewką /ziemniakiem / ogórkiem / jajkiem / pietruszką, nie zjem bo jestem zmęczona, boli mnie noga, bo babcia to mnie karmi, bo płaczę i nie mogę jeść. Bywają dni gdy moje dziecko zjada 2 gryzy kanapki rano, potem w przedszkolu pochrupie kilka płatków do mleka, ale bez mleka, koło 12 zje jedną mikro-kanapkę (inne dzieci zjadają 5-6) i łaskawie koło 17-18 zje w domu np gruszkę. Bywają dni takie jak dziś gdy zupę odgrzewam 6 razy i trzymam trolla konsekwentnie nad tą zupą od godziny 14 do 17, dopóki nie uratuje jej małżon, od którego zje łaskawie 3 łyżeczki zupy. Małemu trollowi wystarcza jeden normalny posiłek w tygodniu, reszta to jedno wielkie pole bitwy. Nic dziwnego ze z wiecznie głodnym dzieckiem nic nie można zrobić. A nie, można wracać z ryczącym i piszczącym dzieckiem przez pól miasta, można wiecznie kombinować potrawy które jeszcze niedawno lubiła, a na które nagle malowniczo się wypnie.
zastanawiam się czy już szukać pomocy specjalisty, czy czekać aż pomoc społeczna do nas zapuka (sąsiadów mamy albo wyjątkowo głuchych, albo wyrozumiałych, ja słysząc takie płacze i wrzaski już dawno bym dzwonila na policję)