Strony

czwartek, 28 czerwca 2012

intuicja

Taka sytuacja: Młoda wstała 1,5h temu, zjadła, pobawiła się z mamą, ale w końcu zaczęła się męczyć, trzeć oczka i marudzić. Mama dała dzidzi smoczka, zawinęła w kocyk, żeby rączki nie szarpały za włoski i nie właziły do oczu. Młoda położona w łóżeczku wtuliła się w podusię rozkosznie ssąc smoka, po czym otworzyła oczy po 10 sekundach, przytomna jakby spała kilka godzin i znow zaczęła marudzić. Przez następne pół godziny smok był wypluwany co minutę, a towarzyszyło mu na zmianę gadanie albo płacz. Mama przynajmniej trzy razy była bliska rozmotania Młodej z kocyka, bo może jednak źle odczytała sygnały i Młoda wcale nie jest zmęczona? Po pół  godzinie Dzidziulinka znów zaczyna zamykać oczka, ale też marudzenie przechodzi w płacz. Ostatecznie mama niemal włazi do łóżeczka przytulając Młodą ( a raczej przutylając do niej smoka) i w końcu Młoda usypia.

Wniosek: wierzyć swojej intuicji i nie dopuszczać do głosu myśli, że Małą zmęczyło leżenie w kocyku bez możliwości ruchu :P

środa, 27 czerwca 2012

zmiana niekoniecznie na lepsze

Dzidziulince się przestawiło. Na 2,5h aktywności (raczej rodziców, niż jej) przypada pół godziny snu. Przy czym aktywność musi być obligatoryjnie w pionie. Dziś rano ja, a po południu Małżon siedzieliśmy z młodą na macie starając się ją zabawiać jak leżała. Niestety potrafiła tak wytrzymać ledwie parę minut, a potem sobie przypominała,że w pionie jest lepiej. W ruch poszła huśtawka, ale to nie to samo, co podtrzymywanie w pozycji siedzącej przez rodziców. Jedyny plus w tym wszystkim taki, że zasypiała w sumie bez większych fochów, obywało sie bez telepania wózkiem i noszenia na rękach. Od razu zaznaczam, że ziewania nie zaobserwowałam.

Miałam napisać coś jeszcze, zle Małżon zajrzał mi przez ramię i powiedział, żebym tak nie pisała, bo to złe jest... więc idę sobie popłakać pod prysznicem. Dobranoc. (Ala nadal nie śpi)

unplugged

Dziś miało nie być prądu od 9 rano do 15. Niby 6 godzin tylko, ale jak się ma małe dziecko karmione z butli, do tego samemu się odciąga pokarm, to już sytuacja wygląda mniej wesoło. Rano się odciągnełam, nagotowałam michę wody (do mycia butelek), przygotowałam wrzątek w 3 termosach (dla małej i dla mnie) i nawet napuściłam wielką michę wody w łazience (bo za brakiem prądu mógł iść brak wody). Z czystym sumieniem poszłam ponownie w kimę o 9. Otwieram oko o 9:15, prund jest. Odtwieram drugie oko o 10, prund nadal jest. Prund jest do tej pory i nic nie zapowiada, że go zabraknie. Tak więc albo źle odczytałam datę na tej malutkiej karteluszcze wiszącej na latarni na sąsiedniej ulicy, albo ta kartka wisi tam już od roku... >.> Pójdę po popłudniu na spacer, to doczytam.

Poranek minął pod znakiem kupy, która była WSZĘDZIE! Masakra! Kupa trafiła akurat w pieluchę tetrową, bo mi się wydawało, że Małżon już wczoraj wieczorem jakąś niespodziankę odebrał i będzie spokój przez 2 dni. Więc się nie przejęłam tym niewinnym bączkiem i pozwoliłam Dzidziulince kitrasić się z kupskiem na tyłku jeszcze godzinę :D Uff, jak to dobrze, że jest prąd i woda :D

poniedziałek, 25 czerwca 2012

sobotni relaks

O sobocie warto napisać słów kilka, gdyż albowiem oddaliśmy wrzaskuna moim rodzicom na kilka godzin i wyrwaliśmy się do kina i na zakupki. Och, co za wolność :D W kinie zaliczyliśmy "Królewnę śniezkę i łowcę" bo nic bardziej sensownego nie było, ale film mnie nie rozczarował. Oglądałoby się go znakomicie, gdyby nie odtwórczyni głównej roli, która jak zwykle miała tę samą minę, co wykle i zupełnie mi do tej postaci nie pasowała. Już wolalabym Liv Tyler, ta przynajmniej cerę ma śnieżnobiałą i usta czerwone :P Ciekawe, czemu obsadzili tę niedorobioną wampirzycę...?

Anyway, zakupy też były udane. Zahaczyliśmy o Ikeę i wyszliśmy z tamtąd z matą do zabawy dla Dzidziulinki. Pisałam już wcześniej, że Mała jest już zbyt ruchliwa na zabawy na łóżku, a że u nas tylko panele są bez dywanu, to trzeba było coś miękkiego skołować na podłoge. Mata jest mięciutka, od strony dzieciaka uszyta z miluśkiego welurku, ma ponaszywane różne stwory cyrkowe. Aluńka Matę przetestowała przewracając się na plecy z głuchym "łup". Ale nie płakała, więc uznałam, że mata spełniła swoją funkcję :D Tak więc od dziś obie urzędujemy na podłodze.


Wrzaskun przeżył te kilka godzin bez nas, a co ważniejsze babcia też :D Ale przyznała, że z Alą nie jest łatwo (no odkrycie wielkie) Babcia za tydzień ma wakacje i chyba oczekuje, że na dwa miesiące zamieszkamy u nich. Nie powiem, kusząca propozycja, ale jest kilka ale. Po pierwsze ale:nie wiem czy wytrzymam z moją rodziną dwa miesiące. Po drugie ale: niewiem czy Małżon wytrzyma moją rodzinę i godzinne dojazdy 60 km do pracy. Po trzecie ale: prawdopodobnie nie miałabym dziecka na rękach ani razu przez te 2 miesiące, za to moja mam z przejęcia dostałaby pokarmu :D Chyba ograniczymy się do kilkudniowych odwiedzin raz na jakiśczas, żeby każde z nas miało troche normalności.

A na przełomie lipca i sierpnia czeka nas nie lada zadanie : wyjazd z Dzidziulinką nad morze. Miejmy nadzieję, że nie wystraszy wszystkich pensjonariuszy swoimi wrzaskami :D Na plarzy może wrzeszczeć ile będzie chciała, będzie luźniej :D

4 miesiące

Ależ ten czas leci. W lutym wydawało mi się, że nie przeżyję pierwszych trzech miesięcy, a tu proszę, czwarty stuknął zanim się spostrzegłam. Teraz, gdy perspektywa powrotu do pracy we wrześniu jest tak bliska zaczęłam żałować, że czas tak pędzi.

Dzidziulinka waży już prawie 7 kg i z dnia na dzień coraz bardziej świadoma tego co ją otacza i możliwości, jakie daje jej to male ciałko. Potrafi o wiele więcej, niż jeszcze miesiąc temu.
  • potrafi dość długo leżeć na brzuchu i podpierając się na piąstkach albo łokciami obracać się dookoła z ciekawością
  • czasem z takiej pozycji zrobi fikumik od razu na plecy
  • leżąc na brzuchu odpycha się nóżkami (np od mamy) i pełźnie do przodu (już nie na twarzy :D)
  • chwyta zabawki obiema raczkami i od razu wpycha do paszczy :D
  • z pozycji półleżacej próbuje usiąść. Jeśli trzymam ją bardziej pionowo niż pod kątem 45 stopni spina się cała i chce usiąść. Nieraz łapie spodenki na kolankach i się podciąga do pionu. Czasem się jej to udaje, więc muszę ją mocno trzymac.
  • podparta siedzi (z tendencją do klapania do przodu na swoje stópki)
  • ciekawią ją stópki, czasem pomyzia je łapkami, złapie się za kolanka
  • skrzeczy, piszczy, śmieje się głośno
A dziś z okazji ukończenia 4 miesięcy Dzidziulinka dostała pierwsze jabłuszko. Relacja poniżej (krótka, bo mi bateria w aparacie padła)

piątek, 22 czerwca 2012

"ludzkie dzieci'

Oglądam film w TV, późno już, ale zamierzam obejrzeć do końca, choć już raz go oglądałam z japą rozdziawioną do ziemi. Świetna historia, niesamowite długie ujęcia, które upodabniają film do reportarzu. Film o tym, jak cały świat stracił nadzieję ,gdy przestały rodzić się dzieci. Zniknął sens istnienia...

perturbacje z turbulencjami

Gdy byłam w ciąży koleżanki (młode mamy) w pracy prześcigały się w dawaniu dobrych rad. Jedną z nich było, abym nie telepała jak szalona wózkiem z dzieckiem. W sumie puściłam to mimo uszu, nie myślałam wtedy jeszcze o takich rzeczach. Potem przyszła refleksja, że skoro dziecko jest kołysane przez ruch matki przez 9 miesięcy, to takie kołysanie wózkiem mu nie przeszkadza. Może te przypadki matek telepiących zawzięcie wózkami to akurat sprinterki długodystansowe, które nie przerwały ćwiczeć w czasie ciąży? :D Zaraz potem wysnułam wniosek, że moje dziecko zapewne będzie usypiało w całkowitym bezruchu, skoro jego matka 90% czasu śpi albo siedzi prze kompem :D

Tia....
Mała zasypia na każdym spacerze pod warunkiem, że wybiorę najbardziej wyboistą drogę, a już najlepiej kilkuhektarową łąkę, przez którą biegnie wąska ścieżka. Znacie zapewne takie płytki XXXX między którymi rośnie trawa? Mała zasypia na tym jeszcze zanim zamknie oczy.Wózek na stałe wpasował się w nasze 30 metrów i nieraz bardzo przydaje się do usypiania, pod warunkiem, że trochę nim potelepiemy. Bedąc u moich rodziców mama usypiała Alę przejeżdzając w tę i z powrotem wózkiem przez wypukłą listwę na podłodze w kuchni! Mój tata zaproponował zamontowanie do wózka kwadratowych kół :D Wózek przy takich turbulencjach wydaje przeraźliwe piski i skrzypy, ale Dzidziulince to nie przeszkadza. Pod koniec dnia spędzonego na telepaniu wózkiem łapię się na tym, że siedząc przed kompem sama się kołyszę w przód i w tył!

No i bądź tu czlowieku mądry..

czwartek, 21 czerwca 2012

shock!

Wróciłyśmy ze spaceru. Było nareszcie chłodno, cicho, spokojnie, psy nie szczekały, samochody nie jeździły. Nikt nie dziwił się widząc potarganą mamuśkę z kubkiem herbaty rumiankowej w ręku i słuchawkami na uszach. Chwila błogiego spokoju z Toolem w uszach trwała 25 minut, bo tyle spała Dzidziulinka.

A teraz wróciłyśmy na ostatnią w dniu dzisiejszym kolacje :) Przewinęłam szkraba i położyłam na brzuchu na łóżku, twarzą do TV, a sama poszłam ogarnać pieluchy i przygotować amu, cały czas mając Małą na oku. Wyobraźcie sobie, że po 5 minutach Dzidziulinka leżała już tyłkiem do TV!


Skubana sama się obróciła i nawet pieluszki na której leżała nie pofałdowała! Przez chwilę przyglądała się zabawkom, a potem kontynuowała obrót wokół własnej osi. Zakończyła na 270 stopniach efektownym fikołkiem na plecy. Obawiam sie, że od dziś wszelkie zabawy muszę przenieść z łóżka na podłogę.

A dla wszystkich wiedźm w tę noc najkrótszą w roku piosenka Żywiołaka!

gadżeciara

Właśnie mamy za sobą kolejne trudne usypianie, mam ochotę walnąć sobie kielicha i wziąć prysznic. Sa takie chwile, że wolę nie wyjmować jej z wózka w obawie by jej nie udusić... z miłości oczywiście :) Dziś Małżon wraca o 22, oby mi starczyło cierpliwości do tego czasu.

Ale ja z innej beczki chciałam. Już od dłuższego czasu noszę się z zamiarem napisania o gadżetach mojej Dzidziulinki. Są 3 rzeczy, które zajmują nasze dziecko na dłużej niż 5 minut. W sumie to 4, ale dwie pierwsze idą w komplecie: huśtawka + TV. Jeśli chcemy zjeść razem obiad i nie dostać przy tym wrzodów wsadzamy Dzidziulinkę do chuśtawki i odpalamy TV. 20 minut tylko dla nas :) Chuśtawka Bright Starts, kupiona używana na Allegro, na baterie. Bardzo fajna, wygodna, bo z możliwością regulowania pochylenia siedziska. Ma zapięcie i pałąk z dyndajkami, które są skutecznie ignorowane przez nasze dziecię.


zdjęcie sprzed 2 miesięcy


Drugą zabawką jest motylek, też od Bright Starts. Motylka kupiliśmy rok temu dla bratanicy Małżona. Tak nam się spodobał, że postanowiliśmy kupić go także dla naszego dziecka. Udało się go upolować jakiś czas po narodzinach Małej, ale dopiero miesiąc temu Dzidziulinka zapałała do niego nieukrywaną miłością. Motylek bowiem gada w tym samym języku, co ona. Dźwięki które wydaje mogą zauroczyć każdego. Na każde "rikitikitiu", "haha", "fiuu" Mała reaguje trzepotaniem wszystkich kończyn i ślinotokiem :D Naprawdę polecam tę zabawkę wszystkim rodzicom małych dzieci.
nasz ma trochę inne kolorki


Trzecią rzeczą jest pozytywka TV, którą Mała dostała od koleżanki Małżona z pracy. Po nakręceniu na "ekranie" przesuwa się obraz, a dzięki prążkowanej szybce zwierzątka ruszają się. Wszyscy zapewne pamiętamy takie linijki albo kartki. Bardzo prosta rzecz, a jak cieszy! Niestety trzeba często nakręcać :P


No dobra, napisałam posta, wypiłam cappucino, a Mała jeszcze śpi. Zobaczymy co będzie dalej.

środa, 20 czerwca 2012

fikumik


Fikumik podpierany nosem :D
Taką ją kocham!

nogi, nogi roztańczone

Od kilku dni mozna zaobserwować poniższy widok:


Towarzyszy mu pisk radości i parskanie :D Fajnie obserwować, jak z tej małej nieruchawej poczwarki jaką była 4 miesiące temu robi się całkiem żwawy szkrab :D

wtorek, 19 czerwca 2012

czy to niedziela?

Jakoś tak dni mi się poprzestawiały i miałam wrażenie, że wczoraj była niedziela. W sobotę Małżon pracował do 14, więc załóżmy, że był to piątek :) Na wieczór pojechaliśmy całą trójką do jego rodzinnego domu oglądać największą kompromitację tego roku, za to w bardzo miłym gronie, co z nawiązką zrekompensowało zeza naszych piłkarzy. Przenocowaliśmy tam. Teściów nie było (siedzą nad morzem) były tylko dwie młode cioteczki i jeden prawie wójek, więc było gdzie się przekimać. Niedziela, która nadeszła była zatem jak sobota : wróciliśmy do domku, ogarnęliśmy się, zaliczyliśmy spacer, zrobiłam na obiad zapiekankę ziemniaczaną Winiary, której nikomu nie polecam :p W poniedziałek Małzon miał wolne, pogoda była wręcz upalna i miałam wrażenie, że jest niedziela. Zaliczyliśmy bardzo długi spacer nad jeziorko, lody w macku, a wieczorem wyszłam z Małą jeszcze raz sama, żeby Małżon trochę odpoczął.

No i niby miałam dwa dni pomocy przy wrzaskunie, ale zupełnie nie wypoczęłam (pranie, zupa, knedle, prasowanie), a na domiar złego zakończyłam dzień ewidentnie niedzielnym dołem i potrzebowałam pogotowia emocjonalnego przed nadchodzącym dniem, który będę musiała rozpocząć z dzidziulinką sama.
Nie nadaję się na matkę. Brakuje mi poświęcenia i cierpliwości do zabawiania dziecka. A już w szczególności, gdy Mała jest ewidentnie zmęczona i rozpoczyna awanturę. Nie sposób jej uspić w łóżeczku ani w wózku. Nie pomaga noszenie na rękach, wywija się jak tylko może, okłada nas piąstkami i pluje smokiem na 3 metry. Mam wtedy ochotę rzucić ją do łóżka i uciec jak najdalej. Zazdroszczę tym, którzy opowiadają, jak to ich dzieci zasypiają po prostu trzymane na ręku i przesypiają w dzień kilka godzin.
Do tego jestem pracoholiczką i zawsze mam coś do zrobienia. Zdecydowanie wolę prasować i prać, niż usypiać Małą. Wszystko to w połączeniu z moją bardzo wymagającą uwagi Dzidziulinką czyni ze mnie osobę zmęczoną i nieszczęśliwą, wiecznie robiącą sobie wyrzuty. Mimo 4 miesięcy matkowania nie rozwinęłam w sobie też umiłowania do gugania do Małej, bo gdzieś w podświadomości czai się cała lista niezrobionych rzeczy. Lubię czynności konkretne: spacery, przewijanie, gimnastykę, karmienie. Ale to tylko cząstka czasu jaką trzeba poświęcić dziecku, które nie poleży samo 15 minut, jeśli ktoś nad nią nie siedzi i nie zabawia. Ciągle mam nadzieję, że jak stanie się bardziej mobilna, to będę miała trochę czasu dla siebie i nie będę już robić sobie chociażby kanapki na 4 podejścia...

sobota, 16 czerwca 2012

laktacja: mission failed :(

Naiwna jestem, bo sądziłam, że mleko tryśnie strumieniami. Tymczasem nie ma żadnej, nawet najmniejszej zmiany na lepsze. Jedynym efektem całotygodniowych męczarni są bardzo bolące sutki :( W sumie przez te kilka miesięcy wypróbowałam wszystkie zalecenia doradców laktacyjnych, odciągałam często, dużo piłam, dobrze się odżywiałam, nie stresowałam się, nawet durne rymowanki motywacyjne wymyślałam! O np taka:

"Tryska mleczko, tryska
do Alusi pyska"
:D (wiem, jestem okropną matką)

W środę idę do mojej gin, wypłacze jej się w jej wielką pierś i może podpowie mi, jakie badania zrobić, żeby stwierdzić co jest nie tak. Mam tylko nadzieję, że nie wyśle mnie do psychiatry, chocia na pierwszy rzut oka widać, że się kwalifikuję ;)

piątek, 15 czerwca 2012

5 lat minęło

Jakoś tak w maju/czerwcu 2007 grając w środku nocy w "Plemiona" starłam się w bitwie o przejęcie sąsiedniej wioski z moim przyszłym mężem :D Ja przejęłam tę wioskę pierwsza, a Małżon rozbił sobie zęby i armię o moją palisadę! Mnie coś tkneło, żeby życzyć mu mailowo mimo wszystko dobrej nocy, a jego coś tkneło, żeby się nie odgrażać :D i tak się to właśnie zaczęło :D
Dzidziulinka pewnie nieźle się uśmieje, jak o tym usłyszy, ale kto wie, może za 10 lat takie związki poznane w grach sieciowych nie będą niczym nadzwyczajnym. Moi rodzice po usłyszeniu tej historii tylko dziwnie się na mnie patrzyli, natomiast teściowie chyba nie do końca wierzyli w moje istnienie, a już napewno nie wierzyli w nasz związek. No bo jak to tak można związać się z kimś, kogo nie poznało się na zabawie kościelnej albo na pielgrzymce (słowa Małżona).
Nigdy nie wiadomo gdzie czeka na nas nasze największe szczęście, więc trzeba mieć oczy otwarte. O tym, że ja mojego nie przegapiłam przekonuję się codziennie. Kocham mojego Małżona całym sercem i mimo, że czasem się na siebie denerwujemy (co jest normalne) to jednak ani razu się na siebie nie obraziliśmy.
Ponadto łączy nas telepatyczna więź, która ujawnia się w niebywale irracjonalnych momentach. Dla przykładu wczoraj mocno po północy zebralo nam się na amory <3 w całkowitcy ciemnościach. Po wszystkim Małżon zapalił lampkę, spojrzałam w górę na niego, on na mnie i niemal jednocześnie wypaliliśmy: "A, to ty!"

Kocham Cię mój wariacie! :D

back to live

Zapewne ze 2 lub 3 osoby zdziwiły sie nie mogąc znależć mojego bloga w necie. Zapewniam, że ja przeżyłam niemniejsze zdziwko, ale sama się do tego przyczyniłam.

Ale może po kolei: pewnego środowego poranka wpadłam na cudowny pomysł zamieszczenia na youtubie filmików małej, na których gada jak nakręcona podczas meczu PL-RU. Na stronie wyżej wymienionego portalu kliknełam "wyślij film" i trochę się zdziwiłam, że każą mi założyć nowego użytkownika, bo wydawało mi się, że Youtube jest sprzęgnięty z google. No ale dobra, wpisuję "Dzidziulinka". Dalej: podaj datę urodzenia. I tu mózg mi się wyłączył, albo przynajmniej był gdzieindziej, bo nie zastanawiając się wpisałam datę urodzenia mojego dziecka (chyba myślałam, że może kiedyś mała ucieszy się, że już od urodzenia ma jakieś konto... tak chyba taka głupia myśl wpadła mi do łba)
Enter!
"Ponieważ masz poniżej 13 lat informujemy, że blokujemy ci konto google, a jeśli nie udowodnisz, że masz tych lat 18, to za 29 dni usuniemy ci to konto całkowicie"
Że co?!
acha, czyli jednak Google jest sprzęgnięty z Youtube, a z dwóch kont które posiadam u tego dostawny zablokowałam sobie akurat to, do którego mam przypisanego bloga i na który piszą niemal wszyscy moi zleceniodawcy. Zajekur..biście... Kontaktu w Google nie ma żadnego. Co prawda w regulaminie są dane firmy, ale nie ma kontaktów internetowych (no bo po co one firmie działającej w internecie, jeszcze musieliby odpowiadać na reklamacje użytkowników) Sytuacja nie okazała się tak do końca beznadziejna, bo miałam dwie możliwości odblokowania konta: zapłacić im kartą kredytową jakąś symboliczną kwotę 0,3 dolara, albo przesłać skan dokumentu z datą urodzenia. Karty kredytowej nie mam, pozostała mi więc opcja druga. Tego, żeby nie rozdawać informacji o sobie na lewo i prawo nauczyłam się jeszcze w szkole, ale tu najwyraźniej nie miałam wyjścia. Co prawda Google twierdzi, że niszczy wszelkie dokumenty, ale aż tak naiwna nie jestem, by im w to wierzyć. Dlatego po zeskanowaniu dowodu zamazałam nr dowodu, mój podpis i chyba jeszcze imiona rodziców. W końcu chodziło im tylko o datę urodzenia, nie? Otóż najwyraźniej nie, bo moje podanie o odblokowanie konta zostało odrzucone. Acha, czyli jednak chcecie wyłudzić ode mnie więcej danych osobowych, ale ze mną nie ma tak łatwo. Jeszcze raz zeskanowałam dowód, ale dla własnego spokoju ducha poprzestawiałam znaki w numerze dowodu. Już pal licho podpis. A dziś rano obudziła się i odkryłam, że moje konto znów działa!

Refleksja z całej tej sytuacji jest taka, żeby nie przywiązywać się za bardzo do tego co w sieci, bo jutro już może tego nie być (stanęły mi przed oczami te liczne sytuacje, gdy serwery na których grywałam w różne MMO z dnia na dzień przestawały istnieć, bo albo się coś psuło, albo sprzęt konfiskowała policja :D) System weryfikacji użytkowników przez Google jest moim zdaniem mocno chybiony i celowo nastawiony dwutorowo: na zarabianie kasy (jakby im było mało) albo na kolekcjonowanie danych osobowych użytkowników, którym na tych kontach zależy. Bo spójrzmy prawdzie w oczy, gdybym była cwaną gimnazjalistką, jak mój chrześniak chociażby, wiedziałabym, że wszędzie należy podawać swój wiek jako pełnoletni. Blokowanie kąt jest jedynie karą dla tych, którzy się pomylą, lub nie myślą.

Teraz tylko czekać, gdzie i kiedy wypłynie mój dowód ze złym numerem... albo od razu iść wyrobić nowy.

wtorek, 12 czerwca 2012

gimnastyka

Jakiś czas temu wspomniałam o gimnatykowaniu Dzidziulinki, więc przyszedł czas na rozwinięcie tematu.

Pierwsze ćwiczenie jakie zaczeliśmy stosować pokazał nam ortopeda na pierwszej wizycie kontrolnej. Ćwiczenie to nazwał "żabką". Polega na tym, że chwytamy calymi dłońmi przygięte do brzuszka nóżki, tak żeby objać kolanka i część dolną nózki. Nastepnie odchylamy kolanka na zewnątrz kolisty ruchem i kontynuując ten ruch w dół wracamy do pozycji wyjściowej. Wygląda to jak zataczanie kółek kolankami dziecka. Lekarz zalecił po 10 żabek w obie strony przy każdym przewijaniu.

Drugie ćwiczenie wymyśliłam sama, żeby jakoś rozruszać też te górne kończyny, bo Alunia leżąc na macie ruszała tylko przedramionami, a cała reszta rączek od barku po łokieć leżała przyklejona do podłoże. Chciałam pokazać Małej, że wszystkim można ruszać. Chwytam dłonie Małej w moje ręce i rozporostowuję całe ramionka na boki, potem unoszę je wyprostowane do góry w moim kierunku, potem przenoszę nad główkę Małej, a na koniec zginam w łokciu równolegle do podłoża. I wszystko od nowa, tak kilka razy.

Niedawno przyszło mi do do głowy wyszukać jakieś ćwiczenia w sieci. Znalazłam jedną serię, która bardzo mi się spodobała i mogę ją z powodzeniem polecić innym mamom. Aluni podoba się zwłaszcza "rowerek", a już najbardziej gdy mam śpiewa "jedziemy na wycieczkę..." :D

1. Chwytamy dłonie w nasze dłonie i delikatnie potrząsamy rączkami, aby je rozluźnić. (Od niedawna Młoda zaciska kurczowo dłonie, zgina rączki w łokciach i podnosi główkę z wyrazem skrajnego skupienia próbując usiąść!)
2. Teraz 9 razy naprzemiennie przekładamy rączki wzdłuż ciała (jedna do góry, druga na dół).
3. Następnie 9 razy naprzemiennie krzyżujemy rączki na klatce piersiowej.
4. Przechodzimy do nóżek i też delikatnie potrząsamy, aby je rozluźnić.
5. Chwytamy osobno nóżki w kostkach i naprzemiennie krzyżujemy 9 razy.
6. Teraz łączymy na chwilę stópki.
7. Teraz przez chwilę wykonaj nóżkami "rowerek" (nóżki muszą być ułożone równolegle do siebie)..
8. 4 razy dociśnij zgięte w kolankach nóżki do brzuszka (też ułożone równolegle do siebie).
9. Chwyć zgiętą w kolanku prawą nóżkę i połącz ją z lewą rączką. Powtórz 6 razy.
10. Teraz w ten sam sposób, ale łączy się stópka z dłonią. Też 6 razy.
11. Na koniec 6 razy kolanko ze zgiętą w łokciu rączką. (Jeszcze nigdy nam to nie wyszło. Nie wiem jak w Waszym wypadku, ale nam brakuje do tego wyczynu jakichś 10 cm!)
12., 13., 14. To samo powtórz z lewą nóżką i prawą rączką.

Poza tym mamy standardowe zalecane leżenie na brzuchu albo leżenie na brzuchu na naszych kolanach tak, aby główka była wyżej, a rozciągany prawy bok znajdował się od naszej strony (ostatnio znów obserwuję poprawę) Dodam jeszcze, że ćwiczenia staram się wykonywać przy każdym dziennym przewijaniu, albo przed karmieniami. Głównie dlatego, żeby jakoś zapewnić temu mojemu nieznośnemu dziecku trochę odpoczynku dla kręgosłupa, męczonego uwielbianą przez Alę pozycją pionową.

Jeśli macie jeszcze jakieś sprawdzone ćwiczenia, to chętnie je poznam :)

akcja: laktacja!

Temat wraca jak bumerang i nie daje mi do konca cieszyć się macierzyństwem. Ciąży nademną przekonanie, że gdybym od porodu miała wystarczająco dużo pokarmu, uniknęłybyśmy obie niepotrzebnych łez. Niestety będąc matką po raz pierwszy natrafiłam na szereg trudności, sama dołożyłam kilka swoich błędów i zabrakło przy mnie osoby obeznanej w temacie karmienia, która powiedziałaby co i jak. Po pierwsze karmienie w bólach po cesarce okazało się dla mnie niemozliwe. Dziecko wzięłam do rąk tak naprawdę dopiero następnego dnia, a pokarm pojawił się tak naprawdę dosyć późno - 3-4 dnia, ale chyba było go wystarczająco dużo. To się niestety zmieniło: Mała przesypiała całe noce, a w dzień po 3-4h ciurkiem, więc karmiłam rzadko, bo mi żal było budzić maleństwa. Potem sen się skrócił, ale mleka niestety nie przybyło. Doszedł permanentny stres powodowany trudnościami w usypianiu Dzidziulinki. Mała miała wzmożone napięcie mięśniowe, bardzo się irytowała, gdy pokarm przestawał sam wypływać i trzeba było włożyć trochę wysiłku w ssanie. Nasza leniwa Córa nie odciągała wszystkiego, piersi zaczęły mniej produkować, a my dokarmialiśmy butelką. W efekcie po miesiącu Mała zdecydowanie odmówiła piersi. Pozostało odciągać pokarm i karmić butelką, ale odciąganie cztery razy dziennie dostarczało najwyżej 120 ml jednorazowo. Po 3 tygodniach takiej praktyki nic się nie uregulowało, mleka nie przybyło. Dlatego od wczoraj trwa akcja ostatniej szansy. Mam zamiar przez ten tydzień odciągać co 2h w dzień i przynajmniej raz w nocy. Trudno, jakoś się przemęcze, najwyżej mieszkanie się trochę zapuści. Jeśli laktacja nie ruszy, pozostanie mi tylko teoria o niedorozwoju gruczołów ;/ Póki co odciągam co 2h po 40-60 ml, więc rewelacji nie ma... Trzymajcie kciuki plis!

poniedziałek, 11 czerwca 2012

poweekendowo

uff.. wróciliśmy!
Wybyliśmy na kilka dni do moich rodziców. Babcia w siódmym niebie, gdyby była w stanie w ogóle nie wypuszczałaby Dzidziulinki z rąk :D Miałam dziecko na rękach dosłownie 4 razy. Małżon niestety pracował w te dni, spędzał z nami tylko poranki, przez co w ogóle zapomniał co to znaczy mieć dziecko :D Babcia to jednak ma niesporzyte pokłady cierpliwości do gugania i zabawy z Małą. W efekcie Młoda odkryła nowe dźwięki i wyższe tony, zachwyca się własnym głosem piszcząc do zabawek :D Poza tym nasze dziecko bardzo chciałoby już siedzieć. Gdy ją trzymam na kolanach półleżącą, Dzidziulinka robi minę, jakby ładowała coś w pieluchę, spina się cała, wyciąga do przodu rączki i nóżki i wygina tułów w kołyskę, a nóż się uda usiąść. W tym wieku to jeszcze chyba za wcześnie na takie wyczyny, może nawet niezdrowe dla kręgosłupa i bioderek - muszę o tym poczytać.

Ja dla odmiany miałam tyle wolnego czasu, że nie wiedziałam co z nim zrobić :D Nadrobiłam zaległości robótkowe i serweta, którą robię dla mamy i babci wygląda już tak:


Obecnie zrobienie każdego okręgu zajmuje mi przynajmniej godzinę, a że czasu ciągle mało, to w rezultacie robię najwyżej 2-3 okrążenia tygodniowo. Zaczęłam jakieś dwa miesiące temu i mam nadzieję skończyć przed pójściem do pracy. Może się uda :)

Czapa be!

 Pogoda raczej dopisywała i Młoda spędzała większość drzemek w ogrodzie. Dęcanie wózka po nierównym trawniku działało lepiej niż najlepsza kołysanka. W razie potrzeby była też pod ręką prababcia, która chętnie kołysała wózkiem w cieniu na tarasie. Obie z babcią nie mogą wyjść z podziwu, że po półgodzinie usypiania i krzyków dziecko śpi 20 minut i budzi się radosne jak skowronek...

środa, 6 czerwca 2012

ja pierdolę...

Moje życie składa się ostatnio z samych pierdół. Przed erą rodzicielstwa mogłam sobie pozwolić na ignorowanie niektórych pierdół na rzecz wewnętrznego spokoju. Teraz musiałam nauczyć się organizować w czasie te pierdoły w połączeniu z dzieckiem i jego potrzebami. Zacznijmy od tego, że pranie stało się obowiązkiem niemal codziennym. Było nim już zanim przeszliśmy na tetrę, gdyż nasze dziecko przecieka wszystkimi otworami (no może poza uszami) i na wszystko. Podnosze Dzidziulinkę do odbicia i czuję wartki potok ściekający mi po plecach niczym Dunaj na podłogę (wersja mniej optymistyczna to łóżko albo krzesło) Więc trzeba przebierać dziecko, siebie, zetrzeć podłogę, ale że dziecko się drze położone na 3 sekundy, to z tym dzieckiem w jednej ręce, a szmatą w drugiej, potem trzeba wynieść to co zafajdała i trzymać kciuki, żeby nic już tam więcej nie było do wyciekania. To co uprane trzeba rozwiesić, a to co wyschnie trzeba uprasować. Czasem trzeba też coś zjeść i tu też zaczyna się żonglerka pierdołami, bo dziecko się drze, bo nie będzie leżalo samo na macie dwóch minut, więc robienie kanapki zajmuje 15 minut jest maratonem między dzieckiem a lodówką (dzieki bogu mamy kawalerkę). Robienie obiadu muszę planować w czasie już rano... W erze bezdzietnej brak jedzenia nie był problemem, ale jak się karmi, nawet tak szczątkowo jak ja, to trzeba czasem dorzucić składników odżywczych. A jeśli już o tym mowa, to jeszcze trzeba pamiętać o wydojeniu, najlepiej gdy Młoda śpi. Jeśli nie mam tego szczęścia, to jedną ręką składam laktator i robię sobie herbatkę, a drugą bujam wózkiem. Mniej więcej dwie godziny wyjęte z i tak krótkiego dnia >< wieczorem i rano przynajmniej sobie przy tym poczytam, więc nie jest to tak do końca zmarnowany czas. Codziennie wpada jakiś projekt - ostatnia nić łącząca mnie z normalnością, tak dla mnie zbawienna. W erze bezdzietnej mogłam sobie pozwolić na spędzenie wieczora na łapaniu weny (czytaj graniu w settlersy i popijaniu winka) i zrobienie projektu po północy, a teraz już w ciągu dnia między rzygiem a przewijaniem muszę pomysleć co tu zrobić, żeby się nie narobic, ale utrzymać poziom. Usypianie działa dwubiegunowo: raz mała zasypia w ciągu 2 minut, innym razem mimo ewidentnych oznak zmęczenia Mloda drze się, wypluwa smoka, źle na rękach, źle w wózku, źle w łóżku, pielucha zmieniona, dziecko nakarmione, ale woli się drzeć i wić na rękach, niż spać. A jesli taki stan zbiegnie się w czasie z inną pierdołą, cycki pekają bo już godzinę temu powinnam odciągnać pokarm, makaron kipi, żygi zdobią podłogę, klient dzwoni ze zleceniem a na dworze moknie pranie, to ja po prostu wymiękam...

... tak więc cały dzień jakieś pierdoły, a wieczorem i tak kładę się spać z przekonaniem, że nic dziś nie zrobiłam ><

wtorek, 5 czerwca 2012

Tracy Hogg i inne bajki

Przyznam z zażenowaniem, że przed narodzinami Dzidziulinki nauczyłam się "języka niemowląt" niemal na pamięć, a dodatkowo pozaznaczałam sobie najważniejsze fragmenty fiszkami, żeby łatwiej było je znaleźć... Małżon zagoniony przeze mnie do lektury przewertował książkę, ale niestety "Gra o tron" miała większą siłę przebicia. Ostatecznie to Małżon lepiej na tym wyszedł ode mnie. Przez pierwszy miesiąc próbowałam zastosować rady doświadczonej niani, ku rozpaczy dziecka i mojej frustracji. Początkowo Mała sypiała w ciągu dnia po 3-4 godziny ciurkiem. Jak doliczyć do tego 40 minut karmienia i po 15 minut na przewijanie i zabawę to nijak nie mogłam wpasować się w ten trzygodzinny Łatwy Plan. Nie mogłam sobie nic zaplanować, bo nigdy nie wiedziałam, o której Mała zaśnie i ile pośpi. Jakąś niepojętą bajką były dla mnie hasła "przestrzegać tych samych pór karmienia i spacerów, żeby dziecko miało wysnaczony plan dnia". Kąpiele wypadały nam nieraz i o 21 w nocy, o spacerach nawet nie wspomnę. Pozatym nie mogłam rozpoznać potrzeb mojego dziecka, bo wszystkie jej płacze wyglądały tak samo. Usypianie małej w łóżeczku to był jakiś koszmar, najchętniej usypiała u Małżona na piersi noszona przez godzinę. Podobno dziecko ssące pierś 40 minut powinno być najedzone - moje nie było, wyło w niebogłosy, bo jak się okazało nie miałam wystarczajco dużo pokarmu :(

No więc wertowałam tę książkę po kilka razy dziennie szukając jakiegoś sposobu na okiełznanie bestii, aż się fiszki postrzępiły... ale nie spłyneło na mnie żadne oświecenie. Byłam zła na moje dziecko, że tak skutecznie ignoruje ustalony porządek świata i na siebie, że nie potrafię rozpoznać jego potrzeb.

Wszystko zaczęło się normować po drugim miesiącu, mniej więcej dwa tygodnie po tym, jak zdecydowaliśmy się dokarmiać Dzidziulinkę mlekiem modyfikowanym. I to "pod korek". Zmiany następowały stopniowo, prawie niezauważalnie, aż do obecnego stanu względnej normalności, ale daleko odbiegającego od cudownych założeń Łatwego Planu.

Nasz plan jest Łatwiejszy, bo tylko dwugodzinny :D
Wedle Łatwiejszego planu stworzonego przez naszą Dzidziulinkę dzień zaczyna się koło godziny 9-10 rano, ku naszej ogromnej wdzięczności. Wszelkie wcześniejsze karmienia (koło 3-4 i koło 7-8) są w trybie "na śpiocha", a po wypiciu ostatniej kropli Ala idzie dalej spać.
Dzień przebiega w trybie dwugodzinnym: po przebudzeniu nastepuje pół godzinki na przeciąganie się w wyrku, zabawę zawieszkami, potem jest przewijanie i gimnastyka (napiszę o tym jeszcze) leżenie na brzuszku i ćwiczenia rozciągające prawy boczek. Po półgodzinie od obudzenia przychodzi pora na amu. Na opakowaniu mm piszą, że dziecko trzymiesięczne powinno zjadać 6 posiłków po ok 120-150ml. Alunia tę zasadę ma w głębokim poważaniu (może dlatego, że nie potrafi czytać) i zjada średnio 90 ml, za to odpowiednio częściej. Po jedzonku mamy jeszcze pół godzinki na zabawę na macie, długie rozmowy i poznawanie naszego 30metrowego świata. Po godzinie z minutami pojawiają się pierwsze oznaki znudzenia wszystkim, łapki zaczynają szarpać włoski i włazić do oczu. To oznaka, że trzeba się zwijać spać. W 50% przypadków wystarczyć dać smoka, położyć na boczku, przykryć ciepłym kocykiem i dziecko niemal natychmiast odpływa (w pozostałych przypadkach mamy do czynienia z mniejszymi lub większymi protestami, które nasilają się im bliżej wieczora). Następuje czas drzemki, wedle krótej możnaby nastawiać zegarek - Dzidziulinka śpi w dzień po 45 minut i ani nimuty dłużej! Czasem niestety krócej... I tu cykl się zamyka, Młoda budzi się radosna i zaczynamy od nowa :D

Taki krótki cykl ma swoje plusy - jeśli coś nam się poprzesuwa, to niewiele. Z dużym prawdopodobieństwem mogę zaplanować zarówno spacer jak i kąpiel z dokładnością do kilkunastu minut :) I dokładnie wiem ile czasu mam dla siebie gdy młoda śpi.

normalnie jak reklama :D

piątek, 1 czerwca 2012

Dzień Dziecka

Naszła mnie taka refleksja, że Dzień Matki (albo rodziców) i Dzień Dziecka powinny być połączone, bo przecież jedno bez drugiego nie mogłoby istnieć. Uczymy się bycia rodzicami każdego dnia, a ta mała istotka jest naszym nauczycielem, największym szczęściem, na które tak długo czekaliśmy. Mam nadzieję, że będziemy w stanie dać jej poczucie bezpieczeństwa i miłości, na jakie zasługuje. Że stworzymy jej radosne, beztroskie dzieciństwo, a potem dobry start w dorosłe życie. Że zawsze będziemy mieć dla niej czas, będziemy umieli jej słuchać, będziemy wyrozumiali i że zawsze będzie miała nasze poparcie w tym co robi.

Kochamy cię Aluniu!
(nawet kiedy nie chcesz iść spać :)