Strony

piątek, 24 lutego 2012

Dziś w szpitalu było ekspresowo. Jak tylko zobaczyłam kolejkę kobiet czekających do KTG postanowiłam wykorzystać plan B - rezygnujemy z KTG i tylko prosimy o konsultację odnośnie jutrzejszej planowanej cesarki. Po 10 minutach byliśmy już w drodze do domu z zaleceniem stawienia się jutro z samego rana na czczo, ze wszystkimi badaniami i rzeczami. Spłynął na mnie niesamowity spokój. Po 9 miasiącach czekania nareszcie będziemy rodzicami Wierciocha :) Damy radę!

Oby tylko komuś nie przyszło do głowy trzymać mnie tam w oczekiwaniu na cięcie do poniedziałku ><

wtorek, 21 lutego 2012

ciągle czekamy

Poranek spędziliśmy w szpitalu na kontroli i KTG. Póki co wszystko ładnie zamknięte i nieskrócone, ale skórcze przepowiadające mam już od kilku dni i do po kilkanaście dziennie. Szkoda, że to nie dziś. Ładna data urodzenia, ale Wiercioch najwyraźniej nie uznaje jej za powód do przyjścia na świat. Kolejna kontrola w piątek i o ile do tego czasu nic się nie ruszy, to w sobotę rano mamy się zameldować do cięcia.

poniedziałek, 20 lutego 2012

Wiktor i jego rodzinka

Od kiedy jestem na zwolnieniu lekarskim mam okazję bliżej poznać moich sąsiadów. Głównie organoleptycznie za pomocą słuchu i głównie jedną konkretną rodzinę z małym chłopcem o imieniu Wiktor. Wiktor to zapewne jedyne dziecko w bloku, które wszyscy kojarzą z imienia, gdyż jego rodzice wykrzykują je kilkanaście razy dziennie. Najczęściej czynią to w formie nieartykuowanego ryku wściekłości, któremu nie towarzyszy żadne konkretne polecenie skierowane do dziecka. Wiktor ma najwyżej 2-3 latka i opiekuje się nim mamusia, która codziennie rano daje piekny koncert furii. O dziwo samego chłopca słychać rzadko, czasem coś tam zachlipie głośniej gdy matka się na niego wydrze, ale generalnie uważam go za bardzo spokojne dziecko. W weekendowe poranki do chóru wrzasków przyłącza się też tatuś.
A ja od wielu miesięcy biję się z myślami: dzwonić do opieki społecznej, czy nie dzwonić? Nasze mieszkania łączy jedna bardzo długa ściana, ale mieszkanie Wiktora należy do sąsiedniej klatki i na dobrą sprawę nie mam pewności, jaki ma numer. Kilka razy zdarzyło mi się niezbyt dojrzale walnąć pięścią w ścianę, przyznaję. Sądziłam, że może lekkie zawstydzenie tej wariatki zmieni jej zachowanie, ale za trzecim razem mamuśka tylko bardzo głośno włączyła muzykę... Jest mi bardzo skoda tego dziecka. Dorasta w przekonaniu, że świat komunikuje się krzykiem. Oczywiście łatwiej krzyknąć na dziecko niż mu wytłumaczyć na spokojnie, żeby czegoś nie robiło. Może nie mam prawa ich oceniać, może Wiktor w rzeczywistości jest dzieckiem trudnym i świętego wyprowadziłby z równowagi. Ale nie mogę się oprzeć wrażeniu, że należałoby coś zrobić, zareagować, bo za jakiś czas mogę żałować, że tego nie zrobiłam.
W sobotę rodzice Wiktora najwyraźniej pozbyli się dziecka, bo dali niezłego czadu ze znajomymi. Imprezę zaczęli w okolicach kolacji, ale dopiero o 22:30 przypomnieli sobie, że impreza bez muzyki jest kiepska. Przez półtorej godziny leciało takie dicho z pola, że uszy więdły, a mi przypomniały się radosne szczenięce chwile sprzed 20 lat na weselu kuzyna w remizie. Mój Małżon musiał w niedzielę rano wstać do pracy, lecz na szczęście muzyka ucichła przed północą i udało mu się zasnąć. Ale zabawa trwała dalej w najlepsze przynajmniej do 3 nad ranem, kiedy to mi w końcu film sie urwał. W międzyczasie znów włączyli muzykę, ale dość szybko usłyszałam dzwonek do drzwi u sąsiadów (mam szczerą nadzieje, że to była policja) i muzyka ucichła.
Patologia to najdelikatniejsze słowo, jakie przychodzi mi do głowy. Przy najbliżej okazji muszę wśliznąć się do drugiej klatki i sprawdzić numer tego mieszkania.

czwartek, 16 lutego 2012

będzie dobrze

Dziś udało mi się przespać w miarę całą noc, bez smarkania co godzinę. Nie zerwałam się o 7 nie mogąc dalej spać, jak to miało miejsce przez ostatni tydzień, tylko spokojnie wytrwałam do godziny 11, nie ruszając tyłka nawet, żeby wyprawić Małżona do pracy :P Wniosek: zdrowieję! Nos nadal zawalony, ale ucisk w zatokach mniejszy i nie smarkam co chwila. Dziś jadę odebrać wyniki badania krwi, ale juz teraz czuję, że to zwykłe przeziębienie i obejdzie się bez antybiotków. Obym tylko jutro wyglądała zdrowo w czasie rozmowy z ordynatorem na temat terminu cięcia.

A z innej beczki: jakoś zaraz po świętach naszło mnie na szycie edukacyjnych zabaweczek dla maleństwa i zakupiłam trochę czarnego i białego polaru. Podobno noworodki widzą monochromatycznie i tylko kontrastowe kolory. A najciekawsze dla nich są równoległe czarno-białe linie, gdyż nie potrafią na nich skupić ostrości widzenia i te linie im falują przed oczkami. Z materiałów powstał wężyk wypełniony różnej wielkości koralikami i kulkami, a przez ostatnie dni szyłam w ręku czapeczkę dla Wierciocha. Efekty poniżej :)


Zostało mi jeszcze trochę materiału i myślę nad uszyciem zawieszek do karuzeli nad lóżeczko. Karuzela ma oryginalnie niebieski baldachimek i słodziutkie misie na sznureczkach - wszystko w pastelowych kolorach, a więc mało przydatne w pierwszych miesiącach. Nie mam tylko jeszcze pomysłu co uszyć.

wtorek, 14 lutego 2012

...tynki

Dzień rozpoczęłam od krótkiej acz dosadnej rozmowy z Wierciochem, żeby przypadkiem TO nie było dziś, bo mamusia uważa urodziny w walentynki za szczyt obciachu :D Więc skoro siedział już tyle czasu to mógłby posiedzieć do jutra.

Robiąc rano Małżonowi kanapki odkryłam, że straciłam węch i smak. Małżon się ucieszył, widząc w tym okazję na oszczędzenie cukru do herbaty (herbaty pewnie też, no bo skoro i tak nie czuję smaku to mogę siorbać cały dzień sam wrzątek) Ja natomiast wykorzystałam moją chwilową ułomność aby ufarbować włosy (w ogóle nie czułam zapachu farby). Tylko śniadanie było jakieś takie papierowe .... :/

poniedziałek, 13 lutego 2012

ledwie żyję...

Choróbsko zagościło u mnie na całego. Dziś jak Małżon wróci z pracy musi mnie zawieźć do przychodni, bo witaminką C i herbatką imbirową raczej tego nie wyleczę. Przy okazji dowiedziałam się, że wszystkie spraye do nosa które całe życie stosowałam z powodzeniem są szkodliwe dla dziecka, więc pozostaje mi placebo w postaci drogiej "wody morskiej". Specyfik g... daje, nikomu nie polecam.

Chyba niepostrzeżenie zrobiły mi się rozstępy na dolnej partii brzucha - tej, którą ostatni raz widziałam we wrzesniu :) Za to na środku brzucha skóra jest tak naciągnięta, że wygląda jak plastik. Do tego nie mam w niej czucia. Oby do piątku - KTG, USG i decyzja o terminie cięcia. Przynajmniej taki mam plan, więc trzeba szybko wyzdrowieć.

piątek, 10 lutego 2012

przychodzi baba do lekarza...

.. no własnie, czemu baba a nie facet? Bo facet jest głupim uparciuchem, który uważa, że jak sobie kupi reklamówkę śmieciowych leków bez recepty i poczeka tydzień, to mu przeziębienie przejdzie. W międzyczasie ciągle łazi do pracy, gdzie siedzi w przeciągu i się wyziębia, więc mu przechodzi z gardła na nos i na płuca. I do głowy mu nie przyjdzie, że może sprzedać to paskudztwo swojej mocno ciężarnej żonie, której już w tym stanie kichanie z wielkim brzuchem nie poprawia humoru. A w perspektywie ma kichanie z rozpłatanym brzuchem. Dziękuje kochanie.

czwartek, 9 lutego 2012

jeszcze się nie "rozpakowaliśmy" :)

Codzienne słodkie przemawianie do mojego brzucha póki co nie przynosi rezultatów. Wierciochowi jest dobrze tak jak jest i najwyraźniej szybko nie wyjdzie.  Po cichu liczyłam na to, że Wiercioch zrobi tatusiowi prezent i pojawi się na świecie w jego urodziny, ale się przeliczyłam i zostałam bez prezentu :P Wczoraj wysprzątałam całe mieszkanie (nawet lodówce się oberwało), ale gdy już ległam padnięta wieczorem czekając na upragnione pierwsze skurcze, jedyne czego się doczekałam to radosna samba w wykonaniu Wierciocha.  Kilkugodzinna.
A czemu tak poganiam malucha? Ano dlatego, że zeszłotygodniowe USG przyniosło dwie rewelacje: 1: Wiercioch siedzi dupką w dół i już raczej nie ma co liczyć na to, że się obróci, gdyż 2: według wyliczeń waży prawie 4 kg (po 37 tygodniu)!  Przeżyłam chwilę załamania na myśl o cesarce. W sumie to ta chwila trwa do dziś - nie tak to sobie  planowałam. Moje zdanie o cesarce opisywałam już wcześniej, więc nie będę się powtarzać. Ale to jedyne rozwiązanie w mojej sytuacji, więc nie ma co walczyć z wiatrakami. Rodzina i sąsiedzi przepychają się z ofertami pomocy po porodzie, więc napewno nie zostanę sama z rozpłatanym brzuchem i mężem muszącym zająć się dzieckiem. Powiedzmy, że psychicznie i fizycznie jestem przygotowana, więc jedźmy już z tym koksem, bo nie mogę się doczekać Wierciocha!
Z innej beczki: w czasie świąt podejrzałam u teściowej robótki ręczne i  naszło mnie przeogromnie na małe dzierganko. Skończyło się na jednej wielkiej serwecie, którą otrzymała moja babcia z okazji Dnia Babci oraz takim oto komplecie dla mojej mamy na nadchodzące imieniny. Jutro wielkie krochmalenie :)