Strony

piątek, 31 sierpnia 2012

inspekcja

Dziś pojechałyśmy z Dzidziulinką na inspekcję do mojej pracy. Inspekcja miała na celu przypomnienie i upewnienie co poniektórych, że tak, na serio wracam za 2 tygodnie i czas w końcu pomyśleć o sprzęcie dla mnie i miejscu pracy. Bo na moim miejscu stoi teraz wielka drukarka, a komputer rozkradli koledzy na części :D Poza tym pierdzielnik jak zawsze, Dzidziulinka aż zaniemówiła od tego dobrobytu wszelakiego, kabli, opakowań, papierów, śmieci :D No swojsko tak.
Po raz pierwszy wybrałam się z Małą samochodem, całkowicie sama z błogosławieństwem Małżona. Wyłączyłam poduszkę na siedzeniu pasażera i tam ulokowałam Młodą. Wycieczki w obie strony przespała, dzięki zbawczemu korkowi w naszej mieścinie i temu, że bezczelnie wlokłam się szosą krakowską 50/h, żeby jak najdłużej pospała. Obawiałam się, że będzie ryk i wrzask, co skończy się wylądowaniem na drzewie albo pod tirem. Ale Alunia jak zwykle stanęła na wysokości zadania i była bardzo grzeczniutka.
Na miejscu oczywiście furora i szał, guganie, przekazywanie Młodej z rąk do rąk, ochy i achy :D Aż szefowa zaczęła jojczeć, żebym tu dziewczyn nie "zarażała" :D

A teraz dłuższy filmik o tym, jak to fajnie być mobilnym :D


I jeszcze wiadomość  ostatniej chwili: Alunia zna słówko "ba" i powtarza je w kółko!

czwartek, 30 sierpnia 2012

chyba zęby...

Młodej chyba zęby idą, bo poziom nieznośności wzrósł o kilka wartości w skali "zaraz ją zamknę w szafie i wyjdę" i jest niebezpiecznie blisko wartości krytycznej. Do tego stopnia, że przez ostatnie 2 dni śniadania jadam koło 1 po południu, po obiedzie mojej córki. Miał być dłuższy post, ale już mnie uszy bolą od jojczenia tej naszej pociechy, więc chyba wpakujemy się w wózek i pójdziemy na spacer.

I może napiszę coś więcej potem.

niedziela, 26 sierpnia 2012

domofon

Mamy w bloku domofon. Taki na cyferki, panele są na furtce i przy wejściach na klatki. Jakiś rok temu bardzo cierpieliśmy, bo z niewiadomych przyczyn domofon budził nas w środku nocy. Myśleliśmy, że komuś się nie podobamy i uprzykrza nam życie. Trudno przyłapać kogoś takiego na gorącym uczynku, gdyż mieszkamy akurat po przeciwnej stronie budynku, niż wszystkie wejścia i furtka. Pewnego dnia wracając z pracy przyjrzałam się panelowi na furtce. Akurat padał deszcz, panel był lekko odklejony w górnym rogu (tam gdzie 3) a woda, która dostała się pod niego powodowała włączenie przycisku. Domofon przy akompaniamencie pisków sam z siebie klikał 3, 333, 33, 333, 33, 3.... jeśli wypadała dłuższa przerwa po 3 albo 33 to uruchamiał się dzwonek u nas albo u sąsiadów :) Na szczęście panel wymienili i w gratisie dali taki bajerancki daszek nad niego, żeby sytuacja się nie powtórzyła.

Na początku lipca zepsuł się mechanizm na wejściu do naszej klatki schodowej - nie można otworzyć tych drzwi z mieszkania ani z kodu, trzeba kluczem machać. I nie wiem naprawdę czemu wspólnota jeszcze tego nie naprawiła. Ja wiem, że to nie problem otwierać sobie kluczem, a po ostatnich kradzieżach rowerów z garażu ludzie nawet czują się pewniej gdy domofon nie przepuszcza byle kogo. Ale dla mnie to problem, bo listonosz jeszcze w ubiegłym roku podpatrzył, że w domu siedzę i zawsze do mnie dzwoni, żeby go wpuścić na teren bloku. A teraz jeszcze z dzieckiem pod pachą latam do tych drzwi mu otworzyć, bo domofonem nie mogę. Grrr...

Ale dziś to już lekka przesada. Domofon znów nad ranem dzwoni i dzwoni. Małżon się wkurzył, słuchawkę odwiesił, ale to nie pomaga, bo on i bez tego potrafi zadzwonić :P Małżon wyszedł raniutko do roboty i dostałam raport smsem: "robal siedział i przycisk wciskał..."

sobota, 25 sierpnia 2012

trzeba ruszyć d...

Za trzy tygodnie wracam do roboty, ale jakoś to do mnie nie dociera.
Z moją głową jest coś nie tak. Zawsze było mnie wszędzie pełno, robiłam milion rzeczy na raz, znajdowałam czas na naukę, pracę, rozrywkę, spałam po 5h i wstawałam rześka jak skowronek. Teraz jedyne na co mam siłę wieczorem gdy Dzidziulinka już chrapie to prasowanie i to chyba tylko dlatego, że prasując czuję jakbym prasowała własne zwoje mózgowe :D No po prostu zero energii i mobilizacji. A przecież nie jeżdżę w całodzienne delegacje, nie siedzę 8h w pracy, nie użeram się z innymi ludźmi, nie męczę się w korkach, dom zapuściłam, kwiatki na balkonie mam sztuczne, więc nawet odpadło mi pamiętanie o podlewaniu.
Odkąd wróciłam znad morza wisiało nade mną kilka rzeczy, które musiałam zrobić, ale nie mogłam się zebrać w sobie. Miałam napisać do przyjaciółki z Finlandii i kolegi z poprzedniej pracy, miałam skontaktować się z kadrami w sprawie badań okresowych. W końcu koleżanka napisała do mnie pierwsza, kadry przysłały maila w piątek, a kolega zadzwonił dziś ;/ Bo ja przez trzy tygodnie nie znalazłam na to czasu i ochoty ;/ Tak intensywnie o tych ludziach myślałam, że w końcu oni przejęli inicjatywę, więc mój mózg najwyraźniej nabył nowych funkcji :D (może nie potrzebuję komórki?)

Ergo - macierzyństwo prostuje zwoje mózgowe. Czy jest na to lekarstwo? Jakieś ćwiczenia? Boję się, że pójdę do pracy i wrócę pierwszego dnia z dołem. Nie czuję się przygotowana na powrót do pracy, ale wiem, że czas działa na moją niekorzyść.

pół roczku!

Tak, tak, Alunia dziś o 15:10 ukończy pierwsze pół roku swojego życia. Powiem szczerze, że bywały momenty zaraz po urodzeniu Dzidziulinki, że nie sądziłam że tego dożyję. Eh.. początki miałyśmy naprawdę trudne, ale jakoś we trójkę daliśmy sobie radę i teraz znamy się już jak łyse konie :D Rodzicielstwo to ciężka praca 24h/dobę, ale pełna jest cudownych momentów pełnych śmiechu i wariactwa, które wynagradzają nieprzespane noce i zasikane mieszkanie :D

Alunia pracowała przez te 6 miesięcy o wiele ciężej niż jej mamusia :P Generalnie zauważyłam, że moja forma intelektualna i fizyczna pozostawiają wiele do życzenia, podczas gdy Alunia rozwija się na wszystkich płaszczyznach bardzo prężnie. No, może z tym guganiem jeszcze się wstrzymuje, ale najwyraźniej jest typem słuchającym, jak mamusia :P Za to piszczy, skrzeczy, śmieje się ile wlezie. Nie lubi być sama, zawsze musi ktoś być obok i gadać :D

Po mnie ma niebieskie oczy, kręcone włoski, kształt uszu, po Małżonie ma całą buźkę (z dnia na dzień coraz bardziej jest do niego podobna, chociaż jak tylko się urodziła wszyscy znajomi krzyczeli z zachwytem, że to moja miniaturka) i krzywe paluchy u nóg :P Włosy bardzo jej zjaśniały. Sądziłam, że będzie miała ciemne jak ja, ale teraz ma już takie same jak Małżon. Charakterna jest jak mój tata, czyli dziadek L. Oj, z tym będzie ciężko :P

Waży 7840g, więc nie podwoiła swojej wagi urodzeniowej, ale chyba i tak jest nieźle. Według pielęgniarki ma 66cm wzrostu, według niektórych ubranek o wiele więcej :P

O tym, że raczkuje rozpisuję się już od tygodnia. Sposób w jaki wywija tyłkiem, wspina się na palce, chwieje się i podskakuje brnąc do przodu kwalifikuje się do Ministerstwa Głupich Kroków z Monty Pythona :D W końcu podjęła próby samodzielnego siadania półdupkiem, a posadzona przez nas całkiem ładnie się trzyma.

Śpi głównie na bokach, czasem jej się przyśnie na plecach, czasem w nocy przekręci się na brzuch, ale to są wyjątki. Budzi się z rozbrajającym uśmiechem, po prostu uśmiecha się całą sobą, gdy pochylamy się nad nią jak tylko otworzy oczy. Dziś rano wypatrzyła muchę na ramie łóżeczka, poczłapała do niej rozemocjonowana przez całe łóżeczko, wyciągnęła się w górę, żeby przyjrzeć się muszce z bliska i zrobiła przepięknego zeza kilka centymetrów od niej :D Całe dnie spędza na brzuchu i nie znam drugiego dziecka, które tak bardzo nie lubiłoby leżeć na plecach. Wystarczy pół minuty i już fikumik na brzuch. Nie lubi przebierania, zwłaszcza ubierania. Najlepiej jej na golasa :D

Wcina co popadnie, a my w sumie jej nie bronimy. Często towarzyszy nam w czasie obiadu i chętnie próbuje wszystkiego, co wkładamy jej do buźki. Jest mięsno-owocowa. Bardzo lubi łososia, schabik i wszelkie owoce. Nadal nie lubi papek jarzynowych, ale zmieszane z owockami w niejadalną dla dorosłych breję przechodzą bardzo ładnie ;/ Smakuje jej wszystko co kwaśne (cytryna, ogórek kiszony, kwaśne owoce) Wcina biszkopta trzymając go w rączkach (no, połowę, bo reszta zostaje zmiażdżona i rozsmarowana po wszystkim)


środa, 22 sierpnia 2012

człap człap

oto zjawisko w pełnej okazałości:


A ulubionymi obiektami, do których można poczłapać (oprócz miksera) są nasze stare i śmierdzące kapcie :D

sobota, 18 sierpnia 2012

sabat

Dziś miałam pół dnia dla siebie i podczas gdy Dzidziulinka spędziła poranek z Małżonem, ja wyskoczyłam na mały sabacik z moimi wiedźmowymi przyjaciółkami. Zaliczyłyśmy w kinie "Meridę Waleczną" - super film! Miodzio pod względem grafiki i animacji, fajny polski dubbing i w sumie nie taka bardzo dziecinna fabuła (jak się pojawiał niedźwiedź to dziewczynka przed nami płakała i chciała wyjść).
U moich kochanych wiedźm wszystko jak najbardziej dobrze. Jedna zaczyna karierę behapowca, druga w lutym dostarczy Dzidziulince kolegę :D Szkoda tylko, że oprócz filmu miałyśmy czas tylko na małą kawkę i szybkie zakupki. Zrobiłam nalot na empik i zaopatrzyłam się w kolejne 3 książki (na macierzyńskim nadrabiam zaległości czytelnicze za ostatnie lata, kiedy to przesiadłam się ze środków komunikacji miejskiej w 4 kółka) Dwie z nich to totalne niespodzianki moich ulubionych autorów Wiedźma Naczelna i Wojna Starka ! Ha, będzie co czytać przy odciąganiu pokarmu :D
No i niestety muszę przyznać się do pewnego złego uczynku który popełniłam względem jednej z przyjaciółek. Otóż wspomniała ona, iż upatrzyła sobie torbę, w której zmieści jej się laptop i wielki segregator, który targa ze sobą w teren w pracy, ale torba kosztuje połowę jej pensji. Niby kupa kasy, ale torba/teczka porządna, lekka, skórzana, zakup niewątpliwie na lata. Stwierdziłam nieśmiało, że warto zainwestować. Przyjaciółka po zadeklarowaniu (telefonicznym) swojemu facetowi, że posprzedaje na allegro tę górę torebek które już ma, uzyskała zgodę. No więc po kinie poszłyśmy do tego sklepu i przyjaciółka zakupiła ową torbę... a ja bezczelnie położyłam łapę na jej starej torbie :P Oczywiście chciałam zapłacić (bo mi się jej torba bardzo spodobała od dawna) ale to musi poczekać do następnego spotkania, bo akurat nie napatoczył się żaden bankomat. Jestem złą, złą kobietą....
A Dzidziulinka zrobiła nam dziś niespodzianką wkraczając do kuchni na czworakach! Zaznaczam, że nie ma jeszcze pół roku! Do tej pory twierdziłam, że przenosiłam ją chyba o miesiąc i nikt tego nie zauważył, ale się myliłam. Przenosiłam ją co najmniej o dwa miesiące! W tym tygodniu obserwowaliśmy wstępne przymiarki do pierwszych kroków. Dzidziulinka robiła coś, co zgodnie nazwaliśmy "jaszczurką na gorącym piasku" :D Jak ktoś chociaż raz oglądał to zjawisko na filmie przyrodniczym to wie o co chodzi. Dzidziulinka stojąc na czworakach podnosiła do góry raz jedną raz drugą rączkę z rozczapierzonymi paluchami :D


piątek, 17 sierpnia 2012

mamo nie spij!

Właśnie przekopuję się przez net w poszukiwaniu jakichś mądrości życiowych, bo oto nasze dziecię wprowadza znów jakieś udziwnienie do naszego ustalonego rytmu dnia, a nam ręce opadają. Otóż nasze dziecię budzi się w nocy co godzinę, półtorej, z płaczem. Dzieje się tak od może 10 dni. teorii jest kilka:

1 - ząbkuje - bardzo możliwe, ale dziąsełka wyglądają normalnie. Gorączki nie ma, w dzień zachowanie bez zmian.

2 - nie dojada w dzień - teoria jak najbardziej prawdziwa, bo Alunia ostatnio stała się niejadkiem, a ilości jakie zjada mnie osobiście niepokoją. Niby na mleku modyfikowanym jest napisane, że dziecko w tym wieku powinno zjadać jednorazowo 180 ml pokarmu, ale Dzidziulinka prawie nigdy nie zjada więcej niż 120ml. Łączna ilość dobowo jest mniej więcej w normie, ale połowę zjada w nocy ;/ Sama wybiera sobie ilość i porę karmienia i choćbym gugała i zachęcała jeśli nie chce jeść, to nie i basta. Obecnie nasze karmienie wygląda tak: Dzidziulinka wstaje koło 9 i pierwszy posiłek świadomie je koło 10
10:00 ~ 90-100 ml mleka
13:00 ~100 ml zupki i owocków
16:00 ~ 90 ml kleiku, czasem jakiś owoc
19:00 ~ 100 ml mleka
20:30 ~ na dobranoc je tylko gdy nie jadła dużo o 19, więc w 50% przypadków pochłania jeszcze ~150 ml mleka i zasypia
Przed północą przebudzi się może raz, ale da się ją utulić smoczkiem albo piciem. Za to po północy Młoda budzi się co godzinę. Wstajemy do niej na zmianę i nie konsultujemy ze sobą o której ile zjadła (może zaczniemy to zapisywać?) więc bywa tak, że ona co godzinę coś tam do jedzenia dostaje (60-120 ml). Maraton kończy się koło godziny 6-7, kiedy zasypia na dłużej i wstaje koło 9.

3 - teoria moja - do niedawna Dzidziulinka była karmiona co 2h i zjadała ok 60 ml jedzonka. Ale że jej się tryb standby wydłużył  i czuwa po 2,5-3h w ciągu dnia, to stopniowo przyzwyczaiłam ją do jadania co 3 godziny. Ale niestety ilości raczej nie uległy zmianie ;/

Nasze dziecko raczej nie wygląda na zagłodzone, waży coś koło 8 kg. Byłabym jednak zadowolona, gdyby więcej jadła w dzień, a mniej w nocy. Swoją drogą jak się czyta te ociekające jadem dyskusje na forach dla matek to mleko samo się w cyckach ścina :D Ludzie, weźcie na luz!

czwartek, 16 sierpnia 2012

7 rzeczy których o mnie nie wiecie

No dobrze, skoro już któraś z kolei osoba wytypowała mnie do kontynuowania łańcuszka to nie mogę w nieskończoność ignorować tego tematu. Chociaż trudno mi wybrać jakieś fakty z mojego życia, żeby były ciekawe, ale żebym nie czuła się zażenowana, gdy ktoś będzie o nich czytał :) Dziękuję za wytypowanie Magenisiowej Mamie i Mamie Doskonałej.


1 - Moim największym marzeniem, które zapewne nigdy się nie spełni, jest posiadanie zbroi bojowej, landmate'a, czegokolwiek wyglądającego jak mechawarior, do którego można wsiąść i dumnie łazić po mieście :D
2 - Na przełomie liceum i studiów byłam gotką. Posiadanie tylko białych i czarnych ubrań bardzo ułatwiało kwestię prania :D Zostało mi z tego zamiłowanie do typowo kobiecych fasonów z koronkami i bufkami, oraz do butów na wysokim koturnie.
3 - Uwielbiam prasować...
4 - Ukończyłam Liceum Plastyczne i wydział wzornictwa przemysłowego na ASP.
5 - Prawie wylądowałam na studiach magisterskich na Politechnice na Tajwanie. Na szczęście w porę poznałam mojego Małżona i zmieniłam plany. Poza tym przeraziła mnie wizja intensywnego rocznego kursu chińskiego, który miałam przyobiecany tam na miejscu oO
6 - Słucham muzyki ostrej i nietypowej (System of a Down, Garmarna, Nightwish, Tool, Coma, Ramstein, Żywiołak)
7 - I na koniec najstraszniejsze - kiedyś rysowałam w stylu manga i całkiem dobrze mi to szło :D

Do zabawy dalej zapraszam: (jeśli już któraś to przerabiała to sorry)
Przyszywaną
mamę Blanki
Duśkę


pochwały

Różnie bywa z tym chwaleniem dzieci przez rodziców. Nie wiem co gorsze, nadmierne chwalenie czy jego brak. Wypośrodkować oczywiście najtrudniej. Moja mama chwaliła mnie i siostrę, ale nie chwaliła się nami przed osobami trzecimi prawie nigdy, a jeśli już to umiarkowanie, bez ochów i achów. Taki ma charakter i ja chyba mam to po niej. Pewnie nie chciała też, żeby nam się w głowach poprzewracało.  Pozostaje jeszcze prawa tego, że gdy się z kimś przebywa całe życie i dobrze się go zna trudno zachować obiektywizm. Dla naszej mamy wiele naszych ponadprzeciętnych zachowań było na porządku dziennym i nie uznawała ich po prostu za powód do nadmiernego rozgłos. Dopiero gdy byłyśmy już na studiach mama przyznała się, że mogła się nami bardziej chwalić, bo przecież miała do tego większe prawo, niż matki mniej zdolnych dzieci. Tymczasem my ze skóry wyłaziłyśmy, żeby tylko się mamie przypodobać. Mamie, bo tatę bardzo szybko uznałyśmy za beznadziejny przypadek. Ten skrajnie nie chwalący. Stosunek naszego taty do chwalenia dzieci mogę opisać jednym cytatem: "Piątka? A czemu nie szóstka?" i na tym temat skończmy.
Na drugiej szali są rodzice, którzy swoje dzieci rozpieszczają komplementami. Spotkałam wiele takich przypadków, którym mamusie wmawiały, że cudownie rysują/śpiewają/grają (nieraz wszystko na raz) i słowo daję nie były to osoby z którymi mogłam długo wytrzymać. Niestety z jedną taką osobą wylądowałam w dłuższym związku, po którym miałam ochotę udać się do psychiatry (dla tamtego delikwenta było już oczywiście za późno). Związek postanowiłam zakończyć po tym, jak ów chłopak obraził się na mnie, bo zdałam egzamin na prawo jazdy za pierwszym razem, a on już trzeci raz oblał (no bo jak ja śmiałam zdać, gdy on jeszcze nie zdał?) Oczywiście dzieci wychwalane przez rodziców od najmłodszych lat są niebywale bardziej szczęśliwe i beztroskie (ode mnie gdy byłam dzieckiem) ale żyją pod kloszem, a zderzenie z rzeczywistością nieraz bywa bolesne. Wszystkie książki o psychologii mówią o tym, że dzieci należy chwalić, ale nie spotkałam jeszcze takiej, która postawiłaby jakąś zdrową granicę w tych pochwałach. Co innego mieć zdrowe dzieciństwo, a co innego być nieznośnym narcyzem który twierdzi, iż jest ideałem.

Ten trochę przydługi wstęp miał przygotować Was na coś, co za chwilę nastąpi: 
MAMY NAJPIĘKNIEJSZĄ CÓRECZKĘ NA ŚWIECIE!!!


wtorek, 14 sierpnia 2012

będzie o Małżonie

Tak mnie jakoś naszło na myślenie i tak sobie patrzę na ten mokry świat za oknem i myślę. Konkretnie o moim Małżonie. Taki fajny i przystojny facet. Przy dziecku bardzo pomaga. Prac domowych się nie boi, gotować conieco potrafi, pranie też czasem nastawi (czasem nawet z proszkiem do prania). Pracuje, może pałacu za to nie kupimy, ale przynajmniej pracę ma pewną i nie wraca z niej osiwiały. Do tego dusza towarzystwa, a w pracy uczynny i koleżeński. Dla mnie ma ogromne morze cierpliwości, jak pracuję po nocach to herbatki przynosi mi pod sam nos. Normalnie ideał.

I naprawdę taki jest cudowny, że niemal jestem mu w stanie wybaczyć to, że właśnie mija rok od kiedy pewien pan wjechał mi w zderzak, że przez rok jeździmy samochodem w stanie stukniętym, a nowy zderzak stoi na balkonie i moknie już któryś miesiąc! I słowo daję powstrzymuję się resztką sił, żeby nie wziąć tego zderzaka pod jedną pachę, dziecka pod drugą i pójść te 40 metrów do warsztatu na przeciwko! A jak poruszam temat zderzaka to magicznym trafem przenoszę się do filmu Monty Pythona:
ja - Co ze zderzakiem?
on - No pamiętam, pamiętam, rozmawiałem o tym ostatnio.
ja (zaskoczona) - Naprawdę? Z kim?
on - No na razie sam ze sobą....

i ze chrztem jest analogicznie...

niedziela, 12 sierpnia 2012

zmiana?! oO

Aluśka zrobiła nam dziś pobudkę po 5 i z uśmiechem od ucha do ucha oznajmiła, że dzień czas zacząć. O zgrozo! Małżon próbował ją uśpić przez pół godziny, ale że miał dziś do pracy na 7, to szybko się zmył i ja przejęłam Dzidziulinke. Turlała się po naszym łóżku, gdy ja ściągał jej śniadanko. Po 2 godzinach dokazywania zaczęła przejawiać oznaki zmęczenia, więc zatkałam ją smoczkiem, przycisnęłam do siebie i tak przespałyśmy do 9 z minutami. Potem zaliczyłyśmy jeszcze pół godzinki koło południa w tej samej konfiguracji, a teraz drzemie z nią Małżon. Ogólnie obydwoje chodzimy dziś jak zombie, do tego stopnia, że darowaliśmy sobie obiad u teściów i zamówiliśmy pizzę do domu. Ledwie oczy otwieram i aż się boję w jakim stanie jest Małżon. Ale najbardziej przeraża nas oboje myśl, że Młodej mogłoby już tak zostać z tym rannym wstawaniem. Obydwoje się zgodziliśmy, że w takim wypadku oddajemy ją którymś dziadkom i robimy sobie nowe... :P

Słyszę, że koniec drzemki. Idę zrobić dwie mocne kawy i otworzyć tabliczkę czekolady :D

sobota, 11 sierpnia 2012

bleeee

... i sama nie wiem co napisać o takim byle jakim dniu. Miała być wspólna sobota, słońce, spacer, tymczasem była ucieczka przed deszczem, marudne dziecię i paskudny nastrój. Na koniec pięknego dnia któryś z sąsiadów urządził młockarnię w domu, przerywaną tylko wrzaskami jego i jego kolegów. Więc siedzę i nie mogę się zebrać w sobie, żeby cokolwiek konstruktywnego porobić, walnęłam sobie krzywego manicura w różowym kolorze i wlewając w siebie nalewkę wiśniową oglądam 7-my sezon "Chirurgów".

piątek, 10 sierpnia 2012

dziab!

Dziś zaobserwowałam u młodej pierwsze próby zmierzania do przodu. Do tyłu już się znudziło. Teraz Dzidziulinka podkula nogi ciasno pod brzuszek, opiera się na łapkach i robi nagły wypad w przód na klatkę piersiową. Czasem boję się o jej biedną główkę, ale jakoś do tej pory płaczu nie było. Przynajmniej jej. Mój prawie był, bo paskuda podczołgała się do mnie jak rozmawiałam z Małżonem i dziabnęła mnie z nienacka w duży palec u nogi!

środa, 8 sierpnia 2012

wiercioch

Dziecię nasze trudno ostatnio znaleźć na macie. Choćbym nie wiem jak często kładła ją na samym środku, obkładała zabawkami, to ona i tak po minucie jest już na gołych dechach. Z maty złazi krokiem wstecznym, a jak już znajdzie się na podłodze zaczyna kręcić się na brzuchu dookoła własnej osi podziwiając wszystko dookoła. Stuka piąstką w podłogę i delektuje się odgłosem. A dziś wyczaiła ogonek żyrafy :D Widok przekomiczny.


Nogi chętnie by już poszły, ruszają się naprzemiennie, podginają się nóżki, ale rączki uparcie stoją w miejscu. A bez współpracy rączek dziecię nasze do przodu nie pójdzie. Może to i lepiej, bo mieszkanie choć małe to jeszcze nie zabezpieczone. Trzeba będzie pomyśleć o tym w końcu jak najszybciej. Najgorzej, że pecetów nie ma gdzie przestawić, na biurku już nie ma miejsca.

Młoda dostała smoczek dla starszaka, Canpola dla dzieci od 6-miesięcy. I jesteśmy w szoku, bo to pierwszy smok, który zostaje na miejscu, nie zostaje od razu katapultowany, a na dokładkę smok znaleziony na macie Dzidziulinka od razu ładuje sobie do paszczy! Musze kupić jeszcze jeden na zapas :D

wtorek, 7 sierpnia 2012

awans

Dzidziulinka awansowała ze ssaka na gryzaka :D Oficjalnie melduję, iż obydwie dolne jedynki idą łeb w łeb, mając obecnie po 1 mm wysokości. Aluśka testuje nowe nabytki na naszych palcach i zabawkach. Ząbki pojawiły się bezboleśnie, Alunia nie była bardziej marudna niż zwykle. Czasem masuję jej te ząbki palcem, a ona siedzi cierpliwie z rozdziawioną paszczą ściskając mojego palca w piąstce, żeby nie uciekł - widać sprawia jej to przyjemność. Na tych igiełkach fajnie piszczą gryzaki :D

W związku z powyższym poszukuję zębowego licznika na bloga, ale nie wiem gdzie go mogę zdobyć. Może ktoś mi podpowie?

poniedziałek, 6 sierpnia 2012

grrr...

Już wiele lat temu odkryłam, że nic mnie tak nie wk...wia jak problemy z komputerem. Mój komp to moje narzędzie pracy i źródło utrzymania. On nie ma działać, on ma śmigać. Tymczasem właśnie piszę z komputera Małżona, bo mój półroczny cudo-komputer się nie włącza. W zeszłym tygodniu też się nie włączał, bo zgubił windowsa i musiałam stawiać system od nowa. Tymczasem wczoraj dwa razy wyłączył się w czasie pracy, a potem kilka razy nie chciał się włączać. Małżon grzebał mu w bebechach i komputer ostatecznie działał cały wieczór, chociaż Małżon przyznał, że nic takiego przy nim nie zrobił. A dziś od rana znów się nie włącza. Jestem zła, zła, ZŁA! Zła na siebie, że dałam się znów namówić na tańszego składaka, zamiast odnowić kontakt z człowiekiem, od którego 5 lat temu kupiłam oryginalnego Della. Della, który bez najmniejszej usterki, bez jednego piknięcia i bluescreena służył mi wiernie przez ponad 4 lata! Na dokładkę przez te 4 lata ani razu go nie formatowałam, bo wszystko śmigało tak pięknie, że zal mi było to psuć! I uznałam, że ten wierny przyjaciel jest już przestarzały i wyglądam nieprofesjonalnie pracując na nim :( Małżon wróci z pracy, to sprawę zdiagnozuje. Ale słowo daję, jeszcze jedna taka wpadka i złom wyląduje tam gdzie jego miejsce...

Jadę dziś kupić programy graficzne za równowartość niemal całego lipcowego zasiłku macierzyńskiego i chciałabym mieć je na czym zainstalować, grrrr ><

niedziela, 5 sierpnia 2012

letnia niedzielna burza

No i wróciliśmy ostatecznie  po wakacjach do domciu. Ostatnie dni u babci były dla nas sporym odpoczynkiem, bo babcia nie wypuszczała Dzidziulinki w rąk. Musiałam dosłownie walczyć o moje dziecko! :D Dzidziulinka w siódmym niebie, całe dnie siedziała z babcią w ogrodzie. Wybierała sobie warzywka na zupki, które właśnie dochodzą w garnuszkach.
Już w domciu po obiadku poszliśmy całą rodzinką na spacer do oddalonego o 15 minut większego sklepu. Duszno, parno, zanosiło się na burzę, ale sądziliśmy, że zdążymy wrócić zanim spadną pierwsze krople. Otóż nie zdążyliśmy, ściana deszczu pojawiła się za oknem jak staliśmy przy kasie. Dzidziulinka chrapała smacznie, więc stanęliśmy sobie pod daszkiem i spokojnie konsumowaliśmy lody, próbując ułożyć jakiś plan działania. Niby folię na wózek mieliśmy, mieliśmy także jedną składaną parasolkę (bo ja zawsze staram się to wszystko wozić w wózku) ale to żadna przyjemność leźć w taką ulewę. Niestety ledwie wykończyliśmy lody Dzidziulinka się uaktywniła i trzeba było podjąć w końcu jakąś decyzję, bo ona w wózku długo nie wytrzymuje. Ruszyliśmy: Dzidziulinka pod folią, Małżon pchający wózek pod parasolką, a ja z podkasanymi nogawkami dżinsów pod słoneczną parasolką Dzidziulinki :D Zapewne wyglądałam przekomicznie. Parasolka okazała się super nieprzemakalna, ale jej mikroskopijne rozmiary sprawiły, że z przodu byłam mokra od szyi w dół, a z tyłu woda ściekała mi z parasolki na kark i wartkim strumienie wpływała do gaci! Ale przynajmniej miałam suchą głowę i okulary, dzięki czemu widziałam gdzie zmierzam. Na szczęście mieliśmy na nogach sandały, na nieszczęście moje zafarbowały mi stopy na czarno!!

sobota, 4 sierpnia 2012

wakacyjnie - wspominkowo

Teraz będzie obiecana relacja z naszego wyjazdu nad morze.


Zacznijmy od tego, że wakacje rozpoczęliśmy o 5 rano. Niestety rozpoczęła je też Dzidziulinka, która za chiny nie chciała już grzecznie przysnąć w samochodzie chociaż do 9. Podróż minęła lepiej niż się spodziewaliśmy, nie osiwieliśmy, nie rozbiliśmy się nigdzie, nie zawróciliśmy :D Dzidziulinka miała momenty lepsze i gorsze, gdy już naprawdę nie dawała nam jechać robiliśmy przystanki na stacjach benzynowych albo na parkingach na autostradzie. 7 godzin minęło jak z bicza strzelił, w drodze powrotnej również.

Miejscówkę w Jastrzębiej Górze polecili nam teściowie. Miejscówka może nie najtańsza, za to sprawdzona, ze śniadaniami i obiadokolacjami, w bardzo dobrych warunkach. W pokoju mieliśmy gigantyczne podwójne łożę, zestaw wypoczynkowy z TV, a do tego zmieściło się jeszcze łóżeczko turystyczne dla Dzidziulinki i rozłożona mata do zabawy. Wózek niestety mieścił się już tylko przy drzwiach, ale i tak warunki były super. Do tego łazienka z prysznicem, w której rozwalił mnie słoik w rezerwuarze (po kilku dniach postanowiłam w końcu sprawdzić, czemu z całkiem sporego rezerwuaru ciurka tak mało wody i odkryłam, że w celu zmniejszenia objętości tego urządzenia do środka wstawiono wielki słoik :D ) Trochę się wtedy zagotowaliśmy, bo w końcu to duży ośrodek, mają z niego kupę kasy, a oszczędzają w ten sposób na wodzie :/ Lepiej zainwestowaliby w nowoczesne spłuczki, phi.

Jedzenie powiedzmy że OK. Śniadania obfite, spokojnie mogłam zrobić nam kanapki na plażę. Tylko jednego dnia pojawiła się wędlina, której nie uznałam za jadalną :D ale ja jestem wybredna. Jedyny mankament śniadań to tylko jedna dość mała filiżanka herbaty na głowę (my z Małżonem wypijamy do śniadania przynajmniej dzbanek) Obiady też OK, ale jak ktoś ląduje nad morzem to chciałby coś lokalnego, ryby co drugi dzień, jakieś miejscowe przysmaki. A tymczasem codziennie ziemniaki z mięchem ;/ Ziemniaków nie traktuję jako pożywienie, dla mnie to ozdoba talerza. Nic dziwnego, że po tym tygodniu mam dosyć ziemniaków na najbliższe pół roku. Małżonowi i mi 2 kg ziemniaków wystarcza na miesiąc, i to tylko pod warunkiem, że przerobię je na zapiekanki, ziemniaki opiekane albo knedle :D

No i niestety okazało się, że Jastrzębia Góra nie wzięła swojej nazwy znikąd, a żeby zejść na plażę trzeba pokonać kilkaset stopni... z wózkiem ;/ Było co prawda jedno zejście gdzie zamiast schodów była pochylnia, ale pod tak niesamowicie ostrym kątem, że wózek ściągał nas sam w dół, a droga pod górę to była istna męczarnia! Nie przyszło nam do głowy zapytać teściów o zejścia, bo ja nasze bałtyckie morze znam tylko z Władysławowa, a tam jest płasko i jest fajny drewniany deptak. Do głowy mi nie przyszło, że w Jastrzębiej może być inaczej. Ale na szczęście mieliśmy samochód i podjeżdżaliśmy codziennie kilka kilometrów na zachód, bo tam było bardzo ładne zejście i nie było tłumów. Anyway nie polecam Jastrzębiej Góry rodzinom z wózkami.

Mieliśmy piękną upalną pogodzę do niedzieli. W niedzielę kupiłam sobie ładną sukienkę i pogoda się popsuła - standard! Małżon przepięknie się zabrązowił, ja trochę mniej. Morze zaliczyłam tylko do kolan. Trochę mi żal, że nie znalazłam kostiumu pasującego na moje balony i cały wyjazd spędziłam w szortach i podkoszulku, ale nie ma tego złego. Przynajmniej uniknęłam infekcji pęcherza, bo u mnie to częsta przypadłość wakacyjna. Jeszcze się kiedyś naopalam i napływam :) 

Dzidziulinka plażowała w czymś takim:

 
Na upalną pogodę "kapeć" był wystarczającą ochroną przed słońcem, a jego niewątpliwym atutem jest łatwość strzepnięcia piasku. Widziałam mamusie, które męczyły się wytrzepując piasek z zabudowanych kojców i namiotów. Nie ma się co łudzić, że kupując lepiej zabudowany namiocik uniknie się piasku, bo piasek jest tam wszędzie, opada do środka z naszych głów i rąk, nawiewa go wiatr. Dzidziulinka raczej polubiła morze. Generalnie nasze dziecko nigdy nie miało problemów z kąpielą, a jak zobaczyła taką wielką wanienkę z falami to aż jej rączki i nóżki same chodziły :D Oj będzie fajnie nad morzem jak Aluśka zacznie łazić :D

... i jeszcze kilka fotek. O naszym nowym fajnym aparacie napiszę z osobnym poście, bo jest bardzo udanym zakupem i może nasze uwagi pomogą komuś w dokonaniu wyboru, jeśli będzie planował zakup fotomałpki.





środa, 1 sierpnia 2012

same surprajzy

Surprajz namber łan: mój komputer zgubił windowsa! Legalnego kupionego za ciężką kasę sama nie wiem po co Windowsa. Odpalam rano kompa i wita mnie czarny ekran. Pierwsze podejrzenie padło na płytę główną, ale Małżon po bliższych oględzinach nie znalazł Windowsa... oO Instalator nie wykrywał żadnego systemu, więc niewiele myśląc format:c i ponowna instalacja. Po 6h komp wygląda jako tako i da się na nim pracować.
EDIT: Ponieważ wczoraj wieczorem Młoda dokazywała u mnie na kolanach waląc ile wlezie w kalwiaturę wysnuliśmy z Małżonem teorię, iż nasza latorośl wpisała mi "uninstal windows przy najbliższym restarcie" :D szybko się te dzieci teraz uczą...

Surprajz namber tu: chyba mamy pierwszego zęba! Na razie póki co (ODPUKAĆ!) idzie bezboleśnie tylko w ogromnych ilościach śliny prawa dolna jedynka. Małżon twierdzi, że to nie ząb i że nic nie czuje pod palcem. A ja ewidentnie czuję pod palcem zadziora.