Strony

niedziela, 27 marca 2016

dejavu ciąć dalszy czyli tajemniczy gen sowy

Mam wrażenie, ze coś robimy źle. Powtórnie. Niejasno przypominam sobie wieczory sprzed dokładnie czterech lat, przeryczane przez Alę i przenoszone, przechodzone, przemęczone przez nas. Z nadzieją próbuję sobie przypomnieć w którym momencie sytuacja zbliżyła się do normalnej. No bo ile można nie spać mając 5 tygodni? Ula pobija kolejne rekordy. Wczoraj od 17 do pierwszej w nocy przysypiała tylko przy cycku na kilkanaście minut. Ostatecznie też usnęła przy cycku leżąc z nami w łóżku i jestem prawie pewna, ze to ja usnęłam pierwsza :)
Niestety, wszelkie znaki na ziemi i na niebie świadczą o tym, ze za wieczorne czuwanie naszych dzieci odpowiadają geny i to niestety te z mojej strony. Babcia opowiada o tym, jak to moja mama wraz z zachodem słońca zaczynała pokaz swoich możliwości wokalnych. Podejrzewam ze na polskiej wsi w latach 50-tych nikt się nad tym nie rozczulał i moja mama zawodziła, póki nie zasnęła. Mój tata opowiada natomiast anegdotkę o tym, jak to miał plan wystąpić o wizę amerykańską dla mnie, bo za nic nie chciałam jako niemowlę spać w nocy :)
I wszystko zapewne pozostałoby w sferze rodzinnych anegdot gdyby nie było tak męczące. Podwójnie męczące jeśli dołożymy do tego paskudną umiejętność Starszej do bycia upierdliwą w najmniej odpowiednich momentach. Potrójnie, jeśli dołożymy wieczorne zmiany Małżona. Niewykluczone, ze przynajmniej dwie z nas trzech będą wtedy ryczały. Czas pokaże.

piątek, 25 marca 2016

jak żyć panie prezydencie?

Za nami pierwszy samodzielny tydzień bez całodobowej pomocy Małżona. Przyznam, że poniedziałku i wtorku nie pamiętam, ale najwyraźniej jakoś przetrwałam. W środę się złamałam i dałam Starszej pograć na komórce podczas wyjątkowo trudnego momentu z Młodszą. Natomiast w czwartek łyknęłam sobie proszka na uspokojenie gdy Starsza walnęła focha przy kapuśniaku. Kapuśniaku który uwielbia...

4 latka

Ponieważ w natłoku spraw okołoporodowych nie miałam okazji opisać naszej 4-latki, robię to teraz z miesięcznym opóźnieniem. Nadmienię tylko, że póki dzieciaki się nie zbuntują czeka nas jedna impreza urodzinowa w roku, gdzieś pomiędzy 23, a 25 lutym :) Spróbujemy z trzecim dziecięciem wstrzelić się w 24 luty, bo ja i tak jestem płodna tylko w maju i w czerwcu  ;)

Najpierw kilka parametrów technicznych tak dla potomności. Nasza 4-latka waży jakieś 16 kg i ma jakieś 105 cm wzrostu.

Nasze starsze dziecię to bardzo inteligentna, zabawna, żywa istotka. Wszędzie jej pełno i na każdy temat ma swoje zdanie. Jest z niej straszna przekora - zawsze ma odmienne zdanie niż rodzice, choćby nawet chodziło tylko o kwestię słodzenia herbaty - ona dla podkreślenia własnego zdania woli posolić. Bardzo ładnie i wyraźnie mówi (na tle innych dzieci w jej wieku i starszych). Jest istnym człowiekiem renesansu: rysuje, pisze wiersze dla rodziców, komponuje piosenki, tańczy śpiewa i recytuje. Serio. Wiele razy żałowałam, że nie mam zacięcia dokumentalistki, bo to co rodzi się w tej malej główce warte jest uwiecznienia! Zna cały alfabet i potrafi zapisać słowo, które jej ktoś przeliteruje. Liczy przynajmniej do 30 i powoli oswajamy się z dodawaniem i odejmowaniem. Na tym polu odnosimy powoli pierwsze sukcesy - u dziadków przy nakrywaniu do stołu dla 6 osób dostała do ręki tylko 4 widelce i upomniała się o brakujące dwa! Ma zeszyt w którym "odrabia lekcje", czyli wymyślamy jej szlaczki, pisze podyktowane słowa i wykonuje działania. Najczęściej jednak po prostu robi w nim co chce. Dla niej to świetna zabawa (sama wymyśliła ten zeszyt) i nawet nie wie, ze się uczy.
To tyle pozytywów :) Walczymy bez większych sukcesów z kilkoma wadami naszej latorośli. No ale przecież geniusze nigdy nie byli rozumiani przez sobie współczesnych ;)

poniedziałek, 21 marca 2016

pierwszy miesiąc za nami

W sumie to Ula jest bardzo podobna do Ali - tylko poziom obsługi jest niższy, bo Ala to był poziom co najmniej ekspercki :) Ulcia tak samo jak Ala ma gorsze wieczory niż poranki. W sumie nic dziwnego, ja po takim wieczornym maratonie też bym pół dnia odsypiała. Wieczorne dokazywanie zaczyna się koło 18-20 i trwa nieraz do 1 w nocy. Obecnie radzimy sobie z tym przy pomocy chusty (ja) oraz kosmicznego nosidła pożyczonego od przyjaciółki (Małżon). Dziecko nakarmione i spacyfikowane przy ciele rodzica przesypia więcej niż 10 minut, dzięki temu można zrobić coś więcej, niż tylko osiwieć i dostać zakwasów od noszenia słodkiego ciężaru. Ale i tak domaga się karmienia co 2h. W rezultacie gdy ostatecznie pada na nocny odpoczynek jest tak nażarta i zmęczona, że przesypia ciurkiem do rana - dziś do 6:30. Przy pierwszych dwóch porannych karmieniach zasypia przy cycku i przesypia po 2h. Dopiero koło południa zaczyna interesować się światem i ma około godzinne okresy przytomności. Rozdaje wtedy uśmiechy czubkowi mojej głowy (nie wiem czemu akurat jemu). 

Wydaje się przynajmniej o kilogram cięższa niż po porodzie, co wcale nie jest dużym przeszacowaniem - na ważeniu w 17 dobie życia miała na liczniku 3940g, czyli przybrała przez 2 tygodnie od wyjścia ze szpitala 600g. Przy jedzeniu wydaje odgłosy jak dławiący się indyk, muszę ją w tym czasie odbijać kilkakrotnie, żeby nie dopuścić do przelania i fontanny (serio). Śmiejemy się, że ma zepsuty radar, bo przez miesiąc nie nauczyła się jeszcze gdzie jest cycek, i szuka go wszędzie tylko nie tam, gdzie go nadstawiam. A jak już go namierzy, to jest tak poirytowana, że uderza w sutek ustami zapominając ich otworzyć :) Takie akcje kończą się głośnym protestem, dzięki czemu udaje się w końcu wepchnąć co trzeba do otwartej paszczy.

Oho, właśnie skończył się godzinna drzemka u Małżona, trzeba nakarmić i przejąć na siebie obowiązek kangurzenia na następną godzinę. 

od jutra bez taryfy ulgowej

Od jutra koniec okresu ochronnego dla młodych matek - Małżon wraca do pracy. Na razie tylko na pierwszą zmianę, wiec jeszcze nie będzie ekstremalnie. Niemniej jednak już jutro muszę sama (z wózkiem) odebrać Starszą z przedszkola, nakarmić dzieciaki w domu a potem jeszcze wybrać się z całym towarzystwem na imprezę urodzinową innego przedszkolaka. Co, ja mam nie dać rady? Oczywiście ze dam.

Jestem bardzo wdzięczna mojemu jedynemu za to wsparcie którego mi nieustannie udziela przy dziewczynach. Przez ten miesiąc gdy był z nami w domu udało nam się w miarę rozpracować nowego członka rodziny, a i ja fizycznie doszłam już do siebie po cesarce i jestem w stanie wszystkiemu podołać. Nie wyobrażam sobie tego czasu bez pomocy Małżona. Jak sobie radzą samotne matki, albo takie które nie mogą liczyć na pomoc ojca dzieci? Małżon załatwiał formalności po urodzeniu Myszuli, prowadził Starszą do przedszkola i zabierał na spacery, wstawał w nocy żeby przewinąć i przystawić do cycka :) mój mąż idealny.


środa, 16 marca 2016

dejavu

Nie rozumiem jak dzieci rodziców, którzy są w stanie zasnąć nawet oparci o ścianę, mogą żywić tak głęboką awersję do zasypiania! Ula właśnie funduje nam powtórkę z rozrywki w postaci wieczorów przewisianych na cycku i przeczłapanych ze słodkim ciężarem na ramieniu do wtóru zapętlonego nagrania suszarki i filmów typu "trójgłowy rekin atakuje 2".

poniedziałek, 14 marca 2016

wiedziałam że tak będzie

Jaki jest najskuteczniejszy sposób na wywołanie nagłego ataku zimy? Wymienić w samochodzie opony na letnie ...





piątek, 11 marca 2016

odkurzacz

Zmieniłam się w odkurzacz. Zjadam wszystko co mi się nawinie pod paszczę. Na pierwszy rzut zaraz po wyjściu ze szpitala poszła szarlotka mojej mamy, ale zjedzenie przez weekend 9 kawałków nie bylo zbyt dobrym pomysłem, zwłaszcza po mojej kilkumiesięcznej diecie cukrzycowej i późniejszej diecie szpitalnej. Gdy juz wyszłam z toalety znacznie rozsądniej dobierałam posiłki, ale ich ilość nadal mnie przeraża. Mimo jedzenia co 2h ważę obecnie 6 kg mniej niż przed ciążą. Karmienie piersią rządzi!


Staram się zachować i zaszczepić rodzinie jak najwięcej zdrowych przyzwyczajeń z diety cukrzycowej, czyli unikam produktów z białej mąki, pochłaniam duże ilości warzyw, unikam cukru, gotuję zamiast smażyć. Wierzę że to wyjdzie za zdrowie calej naszej rodzinie. Mimo to zdarza mi się drożdżówka na pól z Małżonem, albo czekolada. Zniknął też talerz pierników z marcepanem z mąki razowej, który został po rozebraniu choinki i którego domownicy jakby nie zauważali. Bywa, że z uwagą obserwuję, czy będę mogla dojeść coś dobrego po naszym starszym niejadku :)

poniedziałek, 7 marca 2016

zupa z laktatora

Zupa z laktatora, w przeciwieństwie do zupy na szmacie (jak to nazwał Małżon moją próbę wygotowania plam z ubranek Ali) znów stała się codziennym gościem na naszej kuchence. Ale po kolei...


Jestem mistrzynią zapeszania i chwalenia dnia przed zachodem słońca. W tym temacie jestem chyba na 78 poziomie arcymaga, w dodatku zbufowanego. Szczytem wszystkiego była sytuacja sprzed roku, gdy cieszyłam się ze mamy taką fajną nianię, którą Ala uwielbia, ze nie musimy znów martwić się o adaptację Ali w jakimś przedszkolu, bo mamy naszą ciocię Ele. Ciocia Ela dwa dni później dostała udaru...


W ubiegłym tygodniu w rozmowie z przedszkolanką pochwaliłam się, ze nie ma problemu z karmieniem Myszuli, że pokarmu starczyłoby i dla dwojga. Następnego dnia ścięła mnie wysoka gorączka, a lewa pierś napełniła się tłuczonym szkłem! To była ta bardzo pogryziona pierś, widac wdało się zakażenie bakteryjne. Przy porannym karmieniu wylałam może łez, wyciągnęłam laktator i od tej pory odciągałam nim pokarm z lewej piersi, żeby nie moczyć dziecka. Jeszcze tego samego dnia poszłam do przychodni po antybiotyk, bo gorączka i ból były nie do opanowania, ledwie żyłam. Na dzień dzisiejszy sytuacja jest opanowana, pierś się wygoiła, gorączki nie ma. Nawet czasem pozwalam Myszuli poznęcać się nad tym biednym kawałkiem mnie.


Na dokładkę infekcja spowodowała pierwszy kryzys laktacyjny. Weekend Myszula dosłownie przewisiała na zdrowym cycku. Na noc dawaliśmy butlę, bo inaczej byśmy się umęczyli. To tyle w temacie braku problemów z karmieniem. Następnym razem odgryzę sobie język.


Naszło mnie na porządki w medykamentach, które opanowały już całkiem sporą część kuchni. Co mi przeszkadzały te wszystkie pudełeczka i syropki? Ledwie pochowałam wszystko przeciw przeziębieniom i co? 40 stopni u Ali na powitanie weekendu! Grrrr...

wtorek, 1 marca 2016

3 zawały

Nasze młodsze dziecię postanowiło doprowadzić matkę do zawału. Dziś raptem 3 razy. Najpierw gdy zajrzałam do niej jak spala po południu. Leżała na naszym łóżku nieruchomo patrząc się gdzieś w ścianę. Myślałam ze się obudziła, podeszłam, pogłaskałam o policzku - nic. Panika! Potrząsnęłam nią całą, a ona aż podskoczyła z zaskoczenia! Najwyraźniej spała z otwartymi oczami... Drugi raz zrobiła taki numer już wieczorem - tym razem mrugnęła zanim do niej doskoczyłam. A w międzyczasie postanowiła malowniczo zakrztusić się podczas karmienia - już prawie łapałam ją za nogi żeby odwrócić głową w dół, na szczęście samo jej przeszło. Słowo daję to nie na moje nerwy ><'

nietoperz

Dziś Starsza wyciągnęła tatę na basen. Basen to nasze ubiegłoroczne osiągnięcie, mające na celu ostateczne pozbycie się strachu przed woda. Bywały w życiu naszej pociechy momenty, ze nawet do wanny nie chciała wejść, o myciu włosów już nie wspomnę. Nie wiadomo kiedy basen stał się wielką miłością Ali i w sezonie letnim bywaliśmy na nim prawie co tydzień. Nawet pod koniec ciąży udało mi się kilka razy towarzyszyć mojej rodzince w tej milej zabawie. Ala szaleje w swoim kółku na głębokiej wodzie, w ogóle się nie boi i nie przejmuje kroplami wody na twarzy.


Oczywiście Ala nie byłaby sobą gdyby nie wyżebrała każdorazowo jakiejś nagrody z kilkunastu stojących przy wejściu automatów z barachłem wszelkim. Mamy juz cale pudło tego drobiazgu. Dziś po basenie znów ruszyła ze złotówką w lapce wybierać "nagrodę". Scenę zrelacjonował mi Małżon. Próbując wrzucić monetkę do obrotowego podajnika Ala wypuściła ja z ręki, podniosła, ale wrzucając ją znów do szczeliny zreflektowała się i obróciła ja ze stwierdzeniem :
-Nie, nie nietoperzem, jedyneczką!