Strony

sobota, 24 grudnia 2011

Święta!

Uff... dom wysprzątany, prezenty popakowane, łosoś piecze się w piekarniku, ciasto marchewkowe stoi na wierzchu, żeby nie zapomnieć zabrać, stroik świąteczny dla rodziców przygotowany. Ale najważniejsze, że udało się także przemeblować mieszkanko pod kątem łóżeczka dla Wierciocha. Póki co zamiast łóżeczka stoi wielka choinka. Wszyscy znajomi i rodzina śmieją się, że co my niby mogliśmy jeszcze poprzestawiać na 30 metrach. My natomiast zgodnie twierdzimy, że to mieszkanie daje takie możliwości aranżacyjne, że głowa mała :D A pani gin zalecała odpoczynek przed świętami :P Mam nadzieję, że nikt jej nie doniesie.
W tym roku wigilia wypadła nam u mojej rodzinki, u dziadków. Nie będą to już takie radosne święta jak przed kilkoma laty, nastawiam się raczej na atmosferę kontemplacyjną. Brat cioteczny rozwiedziony i jego dzieciaków nie będzie, jeden wujek nie żyje od 4 lat, drugi w szpitalu wymęczony rakiem, dziadkowie wiecznie na wszystko narzekający. Trzeba będzie się postarać podtrzymać świąteczną atmosferę.
Mój jedyny właśnie wyszedł do pracy. Okazało się, że ma jednego klienta o 16, więc pewnie dołączy do nas dopiero około 18. Za to resztę dni świątecznych ma wolne. W pierwszy dzień świąt jedziemy jeszcze do rodziny mojej mamy, a w drugi dzień do rodzinki mojego męża. Małżom miał nietęgą minę na myśl o takim maratonie, ale cóż poradzić? Dobrze, że święta są tylko raz w roku :D
W ramach prezentów świątecznych postanowiliśmy z Małżonem wymienić sprzęt komputerowy na coś bardziej na czasie. Aż wstyd się przyznać, że pracuję na 4 letnim kompie! Bez formatu…! Zakup naszych prezentów zostawiamy sobie na styczeń, może będą lepsze oferty cenowe. Natomiast już wczoraj przyszedł mój nowiusi, śliczniusi, Dell 24”! Nie jest to Eizo, ale spójrzmy prawdzie w oczy - Eizo 24” kosztowałby przynajmniej 2-3 razy więcej, a ja i tak nie potrzebuję takiego wypasionego sprzętu do pracy.

No uciekam szykować się do wyjścia, a Was zostawiam z gorącymi i szczerymi życzeniami na święta!

niedziela, 18 grudnia 2011

syndrom niedzieli

Czuję nieodpartą potrzebę zwerbalizowania uczucia, jak bardzo nie podoba mi się dzisiejszy dzien. Myślałam, że syndrom niedzieli już mi nie będzie doskwierał, gdyż sielanka w jakiej żyję od kilku tygodni każe mi zastanowić się dwa razy za każdym razem kiedy muszę określić dzień tygodnia. Niestety. Przynajmniej dziś się wyspałam i naprawdę nie rozumiem, czemu burknięciami wykopałam Męża do pracy, a przez cały dzień doskwiera mi ogólne poczucie beznadziei istnienia. Mam wyrzuty sumienia. Siedzę nad kartkami świątecznymi i już cztery razy wykrzaczył mi się program. Plecy mnie bolą, zgaga pali, brzuch obija mi się o kant biurka, dziecko cały dzień się kreci. Pewnie udziela mu się stan emocjonalny mamusi :(

środa, 14 grudnia 2011

gdzie ja mam głowe?

... a miałam napisać jeszcze, że łóżeczko przyjechało! Jest takie ciężkie, że stoi w korytarzu tam gdzie je kurier rzucił. Facet prawie płakał ze szczęścia, że na parterze mieszkam :D Chyba nie będziemy go jeszcze rozstawiać, bo mieszkanie wymaga przetasowania mebli, żeby łóżeczko stało przy naszym łóżku. Ale napewno zajrzymy do środka jak Mężul wróci z pracy.

A na obiadek lazania :D

dziura...

Niedawno przy okazji spotkania z jednym z moich zleceniodawców jego żona (bardzo modna i nowoczesna kobita) zapytała mnie, jaki poród wybieram. Odpowiedziałam, że najbardziej naturalny, jaki się da. No i wywiązała się dłuższa dyskusja na temat wyższości cesarki nad naturalnym porodem. Jeszcze przed ciążą trafiałam w Internecie na artykuły publikujące statystyki porodów i z niedowierzaniem czytałam, że w Polsce co trzeci poród odbywa się przez CC, mimo braku wskazać do takiego „zabiegu”. Nigdy nie zrozumiem kobiet, które świadomie decydują się na CC twierdząc, że to wygodniejsze rozwiązanie. Przecież to jest ogromna ingerencja w kobiecy organizm! Przecinają ci wszystko łącznie z pęcherzem, przez kilka pierwszych dni masz zakaz wstawania z łóżka, nie możesz sama się wysikać nie mówiąc już o zajmowaniu się dzieckiem, nierz nawet nie możesz go nakarmić, a na całkowite zrośnięcie się brzucha czekasz nieraz nawet 2 miesiące. Oczywiście przy porodzie naturalnym zdarzają się pęknięcia, nieraz bardzo poważne. Ale akurat te części kobiecego ciała regenerują się niezwykle szybko J Rana po CC może nie goić się poprawnie i niekoniecznie jest potem „ledwie widoczna”. Ponadto dziecko rodzi się „sterylne”, pozbawia się je kontaktu z bakteriami z dróg rodnych kobiety, co upośledza na starcie jego odporność.
Może i CC jest bezbolesna w chwili porodu, ale wydaje mi się, że ogólny bilans bólu rozłożonego w czasie przy gojeniu się rany jest czymś bardziej uciążliwym, niż kilka godzin bólu w czasie porodu naturalnego. Będę miała okazję sprawdzić w najbliższym czasie, jak silną babą jestem J oby tylko nie było wskazania do CC.
A swoją drogą niech mi ktoś wytłumaczy, czemu przez tysiące lat ewolucji zaniknęły nam chwytne stopy, a dziurka się nie powiększyła? J

środa, 7 grudnia 2011

Jestem, jestem :)

Jak na osobę na zwolnieniu lekarskim jestem zdecydowanie zbyt zapracowana. Ciągle sobie znajduję jakieś pracochłonne zajęcia, nie potrafię jak normalny człowiek posiedzieć przed TV nic nie robiąc. Skończyłam dwie chusty na szydełku z włóczek, które zostały mi jeszcze po zeszłorocznych kwiatkach-broszkach. Zaczęłam trzecią, czarną, specjalnie dla mnie do mojego radosnego żółtego płaszczyka. A w tym tygodniu męczyłam kartki świąteczne. Jeszcze ich nie wymęczyłam, ale już widać koniec roboty. No i niestety cały czas wisi nade mną niedokończony obraz dla moich teściów na prezent. Bardzo chciałabym wyrobić się z nim przed gwiazdką, ale tak mi się totalnie nie chce nad nim pracować, że aż słów brak. Póki co wylądował w kącie i omijam go szerokim łukiem

Brzucho sporo urósł ostatnio. Na razie rozstępów nie widać, ale przede mną jeszcze jakieś 11 tygodni i wszystko się może zmienić. Niepokojąco często zdarza mi się o nim zapominać. Dwa razy zarobił otwieranymi drzwiami, a wczoraj tak intensywnie pomagał w gotowaniu pomidorówki, że bluzka trafiła do prania :) Mieszkaniec brzucha oficjalnie nazywany jest już tylko Wierciochem, Penelopka odeszła w zapomnienie. Powoli przechodzimy z fazy "wściekły kot" w fazę "obcy". Czyli gwałtowne kopniaki ustępują miejsca subtelnym rozciąganiom. Mogę siedzieć godzinami z rękoma na brzuchu śledząc ruchy piętek, łokci i główki i nie mam dosyć. To najcudowniejsze uczucie, jakiego kobieta może doznawać - świadectwo rozwijającego się w niej nowego życia. Wtedy wszystkie zgagi, bóle nerki i pleców przestają mieć jakiekolwiek znaczenie. Nie rozumiem kobiet, które zarzekają się, że dzieci nie chcą i nigdy nie będą mieć. Jeszcze pół biedy, gdy podobną opinię wygłasza nastolatka, ale ostatnio niepokojąco często słyszę je z ust koleżanek po trzydziestce. Dla mnie nie ma nic bardziej kobiecego i naturalnego niż danie życia nowej istocie. Nie rozumiem idei życia dla samego siebie, gdzie w perspektywie czeka mnie jedynie śmierć w samotności i świadomość, że tak naprawdę nic po mnie na tym świecie nie pozostanie. Oczywiście dzieci to skomplikowana mieszanina odpowiedzialności, strachu, przywiązania, ale także radości, świadomości, że ma się niesamowity wpływ na kształtowanie osobowości drugiej osoby i że zostawia się w nim cząstkę siebie.
Denerwuje mnie głośna agitacja na rzecz prawa kobiet do aborcji. Chyba z upływem lat moje przekonania stają się coraz bardziej radykalne, bo nie potrafię już wrócić do poglądu, że każdy ma prawo do swojego życia i swoich błędów. Nie w tak ważnym wypadku jak prawo do życia niewinnych istot. A może sprawił to mały Wiercioch we mnie, nie wiem. Nie zdziwię się jednak, jeśli projekt ustawy zostanie w końcu za którymś razem zatwierdzony. Bo jakby nie patrzeć jest to wyjście najprostsze i najtańsze. Bo po co wydawać państwowe pieniądze na edukację seksualną młodzieży, na żłobki, na przedszkola, na ulgi parorodzinne i opiekę nad samotnymi matkami. Za skrobankę natomiast każdy zapłaci chętnie z własnej kieszeni, zapewne niemałe pieniądze, a państwo jeszcze tę „usługę” opodatkuje i będzie miało fundusze na wykarmienie kolejnych kadencji darmozjadów. Nie uważam prawa do aborcji za niezbędne dla kobiet i nie dam sobie wmówić, że prawa kobiet są w jakikolwiek sposób ograniczane w tej materii.
Jeszcze jako ciekawostkę dodam, że niedawno trafiłam w Internecie na wzmiankę o kobiecie (oczywiście z Ameryki, kolebki wszelkiej patologii) uzależnionej od aborcji. Twierdzi, że poddawała się temu „zabiegowi” 15 razy, że świadomość przerwania tego rozwijającego się w niej życia dawało jej satysfakcję, a teraz jeszcze spisuje swoje wspomnienia w formie książki. No i powiedzcie mi, że nie jest seryjną morderczynią.