Strony

niedziela, 28 lutego 2016

Na razie jest nieźle (tfu tfu)

Oficjalnie powitaliśmy naszą codzienność.

Po weekendzie spędzonym u moich rodziców, powitaniach, emocjach i wyżerce (w końcu po miesiącach diety cukrzycowej jem wszystko co chcę i do tego za dwoje) wróciliśmy do domu, żeby się ze sobą docierać. Póki co Ula jest bezproblemowa - je i śpi. Poza nocnym maratonem, który urządziła nam z soboty na niedzielę, gdy przez 3 godziny na przemian sadziła kupy, miała czkawkę i jadła - muszę chyba przyzwyczaić się do karmienia przez sen, bo inaczej będzie kiepsko.

Alunia przechodzi samą siebie, żeby tylko być pomocną i uczestniczyć aktywnie z obsłudze Uli. Przepełnia mnie dumą i radością :) Rozsadza ją energia, ale mam nadzieję, że spożytkuje ją w znacznym stopniu w przedszkolu. Czasem się boję, że w jakimś nieopanowanym odruchu niechcący zrobi Uli krzywdę. 

Ja fizycznie z każdym dniem coraz lepiej. Szycie na brzuchu trochę ciągnie, ale zobaczymy jak będzie po zdjęciu szwów we wtorek. Z sutków już mam miazgę, ale dzięki kremikom nie zamieniają się w pękające strupy. Jestem też pod wrażeniem produktywności mojego organizmu - mleka starczyłoby dla dwojga, zupełnie inaczej niż to było w przypadku Ali. Poza jedną dolegliwością (którą może opiszę, jak już będę miała pełny obraz sytuacji) jest szansa, że szybko wrócę do formy.

W ogóle jakaś taka pozytywnie nastawiona jestem. Mam zdrowe dzieci, kochanego męża, nadchodzi wiosna, lato, przed nami długie dni i krótkie noce... damy radę :)


piątek, 26 lutego 2016

idzie nowe


Wygląda na to, że mamy nową niepisaną tradycję, która polega na tym, ze w dniu wyjścia ze szpitala z naszymi dziećmi świat wita nas za każdym razem zasłoną ze śniegu :) Po poludniu rozlokowaliśmy się w naszych 4 ścianach, tatuś oprowadził Ulcię po wszystkich kątach - wydawała się zadowolona :) Jutro jedziemy do moich rodziców, gdzie od poniedziałku przebywała Alunia. Bardzo się za nią stęskniłam. Nigdy nie była bez nas dłużej niż 1 noc, bałam się jak zniesie tak długą rozłąkę, w dodatku wiedząc, że zajmujemy się małą dzidzią. Wydaje się jednak, że nie miała czasu tęsknić :) Bardzo boje się też tego, że nie będę miała dla niej tyle czasu co dotychczas -przez ostatnie miesiące miała mnie w zasadzie na wyłączność. Teraz niestety zejdzie na drugi plan. Dobrze że Małżon ma kilka tygodni wolnego, bo inaczej bym tego nie ogarnęła.

wtorek, 23 lutego 2016

no i jest!

W mojej piłce siedziała Urszulka :)
Taka mniejsza wersja Ali, 3,7 kg, ale taka sama buzia i gęstwina ciemnych włosów. Zdjęcia w terminie późniejszym, teraz się przytulamy.

poniedziałek, 22 lutego 2016

szyjka długa jak trąba u słonia

gdzieś podskórnie wiedziałam, że jeśli nie ogolę nóg, nie dokończę prasowania i na dokładkę nie spakuję profilaktycznie torby do samochodu jadąc na kolejne ktg, to na 100% zatrzymają mnie w szpitalu do rozwiązania. Rozwiązaniem ma być cc w dniu jutrzejszym, podobno. Cały weekend zadręczałam rodzinę generalnymi porządkami (które Ala nazwala wręcz remontem) żeby jakoś zachęcić to nasze nowe dziecko do przyjścia na świat, niestety bez widocznych rezultatów. Na dzisiejszym badaniu przemiła skądinąd pani gin określiła moją szyjkę macicy mianem "długa jak trąbą słonia". Ciekawe czy zna lekarza który 4 lata temu błysnął dowcipem pt "tej pani tabletki obkurczające bo ma macicę jak sklep"! Nie zanosi się na to, żeby w ciągu następnych dni coś się zaczęło dziać. Czyli model nr 2 tak samo leniwy jak model nr 1 :)


Z rzeczy zaskakujących: w mojej szpitalnej karcie pojawił się wyssany z palca opis badania ginekologicznego, które rzekomo miało miejsce podczas ubiegłotygodniowego ktg. Że niby mnie ktoś oglądał, podobno skarżyłam się na bóle pleców, itp. Kilka zdań czystej fantastyki, bo lekarza widziałam równo pól minuty. Położna zdziwiona, ze wiedząc o cukrzycy nikt z lekarzy nie powiedział mi, ze mam się stawić na przyjęcie na oddział w terminie porodu :/ Miła pani gin powiedziała, ze bezpieczniej robić planowaną cc bez szalejących skurczy, tymczasem 3 różnych lekarzy mówiło mi do tej pory w tym szpitalu, ze mam tak czy siak czekać na rozwinięcie akcji porodowej, mimo wstępnej decyzji o cc.


Poza tym brakiem jednomyślności cały personel jest jednak super miły i nawet zna się na żartach:
Oddziałowa w rejestracji na patologii: Co panią do nas sprowadza?
ja: Hm... Ciążą? :)
Doceniam nawet próbę podejścia do mojej diety cukrzycowej i pieczywo razowe na kolację (mimo ze ewidentnie piątkowe). Na razie nie mam na co narzekać, czas szybko minął w miłym towarzystwie innych brzuchaczy. Zaraz pójdę spać, bo tu podobno potrafią obudzić na ktg o 5 rano :)