Temat obszerny. Nadawałby się pewnie na kilka tomów psychoanalizy.
Mój tata potrafi zrobić i naprawić wszystko. Zbudował i wykończył dom. Samochody rozkłada na części pierwsze i składa z powrotem. Podobnie z wszelką elektroniką. Materia nieożywiona nie ma przed nim tajemnic.
Ale nie potrafi jednego - żyć z innymi ludźmi. Zajęło mi jakieś 20 lat by poukładać sobie wszystko w głowie i dojść do wniosku, że to nie ze mną jest coś nie tak, tylko z nim. Dopiero na studiach przekonałam sie, że to po stronie nas, rodziny, otoczenia leży obowiązek, aby się z moim tatą dogadać, bo on nie czuje takiej potrzeby. Dlatego trzeba każdą myśl dokładnie przemyśleć, przytoczyć masę argumentów i wykorzystać wszelkie dostępne pokłady cierpliwości. Nigdy nie jest wystarczająco dobrze. Po 30 latach nadal mam czasem wrażenie, że traktuje mnie jak ostatnią debilkę, która nie zasługuje na uwagę.
Oto przykład, czemu pewne osoby powinno się izolować od otoczenia. Zdarzenie miało miejsce jak miałam najwyżej 3 latka. To, że je zapamiętałam świadczy najlepiej o tym, jak bardzo było traumatyczne. Dostałam na gwiazdkę malutkie łyżwy po moich braciach ciotecznych. Głęgoka komuna, łyżwy! Szał! Tata zabrał mnie do parku na ślizgawkę. Postawił mnie w tych łyżwach na lodzie i chyba sobie wyobrażał, że od razu śmignę w dal. Ja tymczasem rozpłakałam się, bo łyżwy nie jechały :( I co zrobił mój drogi rodzieciel? Zlał mnie i wróciliśmy do domu...
I niech to będzie jedyny przykład, nie będę nic więcej pisać, bo mojego tatę tak czy inaczej kocham, ale to, że nie chodzę regularnie do psychiatry zawdzęczam tylko sobie.
A czemu piszę o moim tacie? Mój tata został dziadkiem. Dziadkiem niechcianym - Dzidziulinka się go boi, bo prawie go nie zna (tata każdy wolny weekend od kwietnia spędza remontując mieszkanie mojej siostry). Ale do mojego taty to nie docieta i bardzo natarczywie ingeruje w strefę bezpieczeństwa mojego dziecka. Drugiego dnia pobytu u moich rodziców Ala wpadła w taką histerię na sam widok mojego taty, że nie mogłyśmy z mamą niczym jej uspokoić. A mój tata łaził za nami jak cień, wywołując kolejne salwy płaczu. W końcu zapytałam tatę, czy nie mógłby pójść do pokoju, póki Ala się nie uspokoi. Co zrobił mój tata? Walnął focha, spakował się i nastepnego dnia rano wyjechał kończyć mieszkanie mojej siostry...
Rozumiem, że może mu być przykro, że jedyna wnuczka płacze na jego widok. Każdemu by bylo. Ale to przecież nie jest stan permanentny, dziecko w końcu przyzwyczaiłoby się do nowej osoby. Ale na to trzeba czasu i chęci współpracy tej innej osoby. Mama powiedziała, że tak samo było 30 lat temu - tata wracał z pracy, a ja z siostrą w ryk! Sytuacji nie poprawia fakt, że Ala za babcią szaleje i mogłaby nie schodzić jej z rąk, a tata cały czas to widzi i też tak chce.
Moja przecudowna siostra stwierdziła, że powinnam tatę przeprosić...
Bez komentarza.
Tak to już jest z pokoleniem naszych ojców... nami się nie opiekowali to i dziadkowie z nich do bani... na szczęście następne pokolenia są już troszkę bardziej zaangażowane w rodzicielstwo :) Nie martw się mam z tatą tak samo....
OdpowiedzUsuńPrzykre to ale na pewne rzeczy nie mamy wpływu a ludzie są czasami niereformowalni. Trzymaj się ciepło!
OdpowiedzUsuń