wtorek, 17 maja 2016
ciężki dzień
Starsza siedzi w swoim pokoju i śpiewa:
-Zawiodłam moja mamę i nie będzie mnie jusz, usz, usz, usz.
Ale może od początku, czyli od powrotu z przedszkola. Starsza ledwie przekroczyła próg mieszkania z ciężkim jękiem utrwaliła się na podłodze w przedpokoju i zaniosła lamentem, że nie może zdjąć kaloszy. Ja akurat wchodziłam trzymając w ręku za uchwyty gondole z ryczącą Ulą, a Starsza całkowicie zagrodziła nam drogę. Kazałam jej natychmiast się podnieść (już mnie brał lekki wkurw) żeby móc wejść i drzwi zamknąć, po co ma cały blok wiedzieć że wróciłyśmy. A ta jeczydupa jakoś tak wstawała machając kończynami, że wsadziła nogę z kaloszem prosto w twarz UIi! Jednocześnie zaplątała się w uchwyty gondoli i wyłożyła jak długa na podłodze. Ula z twarzą w błocie uznała, że więcej nie zdzierży i rozryczała się na całego, a ja przeraziłam się nie na żarty, ze coś jej się stało. Ala leżała na podłodze i też ryczała, zwalając na mnie winę za swoje nieszczęście - żeby miała poważniejszy powód dostała epickiego klapsa i juz bez kaloszy została odesłana do swojego pokoju. Tam doszła do siebie w ciągu 10 minut, ja w tym czasie udobrucham Ulę cyckiem i przygotowałam się do poważnej rozmowy ze Starszą.
Zła jestem na siebie za tego klapsa. Mimo ogromnej złości nie powinnam tak reagować. Tylko co innego pozostaje, gdy podobne sytuacje zdarzają się niemal codziennie? Mam wrażenie że już nawet pies nauczyłby się przez cztery lata, że jeśli poczeka minutę, to ktoś się nim zajmie. Dla Ali teraźniejszość jest wiecznością i jeśli ktoś nie zajmie się jej potrzebami tu i teraz, to znaczy ze nie zajmie się nimi nigdy i jest to powód do lamentu i fochów. Kiedy to minie do diabła ciężkiego?!
PS: glukoza wyszła w normie.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz