Od kiedy jestem na zwolnieniu lekarskim mam okazję bliżej poznać moich sąsiadów. Głównie organoleptycznie za pomocą słuchu i głównie jedną konkretną rodzinę z małym chłopcem o imieniu Wiktor. Wiktor to zapewne jedyne dziecko w bloku, które wszyscy kojarzą z imienia, gdyż jego rodzice wykrzykują je kilkanaście razy dziennie. Najczęściej czynią to w formie nieartykuowanego ryku wściekłości, któremu nie towarzyszy żadne konkretne polecenie skierowane do dziecka. Wiktor ma najwyżej 2-3 latka i opiekuje się nim mamusia, która codziennie rano daje piekny koncert furii. O dziwo samego chłopca słychać rzadko, czasem coś tam zachlipie głośniej gdy matka się na niego wydrze, ale generalnie uważam go za bardzo spokojne dziecko. W weekendowe poranki do chóru wrzasków przyłącza się też tatuś.
A ja od wielu miesięcy biję się z myślami: dzwonić do opieki społecznej, czy nie dzwonić? Nasze mieszkania łączy jedna bardzo długa ściana, ale mieszkanie Wiktora należy do sąsiedniej klatki i na dobrą sprawę nie mam pewności, jaki ma numer. Kilka razy zdarzyło mi się niezbyt dojrzale walnąć pięścią w ścianę, przyznaję. Sądziłam, że może lekkie zawstydzenie tej wariatki zmieni jej zachowanie, ale za trzecim razem mamuśka tylko bardzo głośno włączyła muzykę... Jest mi bardzo skoda tego dziecka. Dorasta w przekonaniu, że świat komunikuje się krzykiem. Oczywiście łatwiej krzyknąć na dziecko niż mu wytłumaczyć na spokojnie, żeby czegoś nie robiło. Może nie mam prawa ich oceniać, może Wiktor w rzeczywistości jest dzieckiem trudnym i świętego wyprowadziłby z równowagi. Ale nie mogę się oprzeć wrażeniu, że należałoby coś zrobić, zareagować, bo za jakiś czas mogę żałować, że tego nie zrobiłam.
W sobotę rodzice Wiktora najwyraźniej pozbyli się dziecka, bo dali niezłego czadu ze znajomymi. Imprezę zaczęli w okolicach kolacji, ale dopiero o 22:30 przypomnieli sobie, że impreza bez muzyki jest kiepska. Przez półtorej godziny leciało takie dicho z pola, że uszy więdły, a mi przypomniały się radosne szczenięce chwile sprzed 20 lat na weselu kuzyna w remizie. Mój Małżon musiał w niedzielę rano wstać do pracy, lecz na szczęście muzyka ucichła przed północą i udało mu się zasnąć. Ale zabawa trwała dalej w najlepsze przynajmniej do 3 nad ranem, kiedy to mi w końcu film sie urwał. W międzyczasie znów włączyli muzykę, ale dość szybko usłyszałam dzwonek do drzwi u sąsiadów (mam szczerą nadzieje, że to była policja) i muzyka ucichła.
Patologia to najdelikatniejsze słowo, jakie przychodzi mi do głowy. Przy najbliżej okazji muszę wśliznąć się do drugiej klatki i sprawdzić numer tego mieszkania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz