Strony

wtorek, 19 czerwca 2012

czy to niedziela?

Jakoś tak dni mi się poprzestawiały i miałam wrażenie, że wczoraj była niedziela. W sobotę Małżon pracował do 14, więc załóżmy, że był to piątek :) Na wieczór pojechaliśmy całą trójką do jego rodzinnego domu oglądać największą kompromitację tego roku, za to w bardzo miłym gronie, co z nawiązką zrekompensowało zeza naszych piłkarzy. Przenocowaliśmy tam. Teściów nie było (siedzą nad morzem) były tylko dwie młode cioteczki i jeden prawie wójek, więc było gdzie się przekimać. Niedziela, która nadeszła była zatem jak sobota : wróciliśmy do domku, ogarnęliśmy się, zaliczyliśmy spacer, zrobiłam na obiad zapiekankę ziemniaczaną Winiary, której nikomu nie polecam :p W poniedziałek Małzon miał wolne, pogoda była wręcz upalna i miałam wrażenie, że jest niedziela. Zaliczyliśmy bardzo długi spacer nad jeziorko, lody w macku, a wieczorem wyszłam z Małą jeszcze raz sama, żeby Małżon trochę odpoczął.

No i niby miałam dwa dni pomocy przy wrzaskunie, ale zupełnie nie wypoczęłam (pranie, zupa, knedle, prasowanie), a na domiar złego zakończyłam dzień ewidentnie niedzielnym dołem i potrzebowałam pogotowia emocjonalnego przed nadchodzącym dniem, który będę musiała rozpocząć z dzidziulinką sama.
Nie nadaję się na matkę. Brakuje mi poświęcenia i cierpliwości do zabawiania dziecka. A już w szczególności, gdy Mała jest ewidentnie zmęczona i rozpoczyna awanturę. Nie sposób jej uspić w łóżeczku ani w wózku. Nie pomaga noszenie na rękach, wywija się jak tylko może, okłada nas piąstkami i pluje smokiem na 3 metry. Mam wtedy ochotę rzucić ją do łóżka i uciec jak najdalej. Zazdroszczę tym, którzy opowiadają, jak to ich dzieci zasypiają po prostu trzymane na ręku i przesypiają w dzień kilka godzin.
Do tego jestem pracoholiczką i zawsze mam coś do zrobienia. Zdecydowanie wolę prasować i prać, niż usypiać Małą. Wszystko to w połączeniu z moją bardzo wymagającą uwagi Dzidziulinką czyni ze mnie osobę zmęczoną i nieszczęśliwą, wiecznie robiącą sobie wyrzuty. Mimo 4 miesięcy matkowania nie rozwinęłam w sobie też umiłowania do gugania do Małej, bo gdzieś w podświadomości czai się cała lista niezrobionych rzeczy. Lubię czynności konkretne: spacery, przewijanie, gimnastykę, karmienie. Ale to tylko cząstka czasu jaką trzeba poświęcić dziecku, które nie poleży samo 15 minut, jeśli ktoś nad nią nie siedzi i nie zabawia. Ciągle mam nadzieję, że jak stanie się bardziej mobilna, to będę miała trochę czasu dla siebie i nie będę już robić sobie chociażby kanapki na 4 podejścia...

4 komentarze:

  1. moje obie od urodzenia zasypiają same po włożeniu do łóżeczka. i nie chcę Cie tym dołować, tylko powiedzieć jak:)
    od urodzenia po nakarmieniu (lub zabawie-zależy jaka pora) obie były odkładane do łóżeczka. żadnego spania z nami, zasypiania w naszym łóżku, itp. no , co się nasłuchałam to się nasłuchałam, żem wyrodna matka. ale warto było.
    a druga rzecz, to po drugim ziewnięciu zawsze wkładam małą do łóżeczka, nawet gdy ona mówi nie, nawet, gdy wychodzi (wkładam ją znów)
    po chwili się poddaje i śpi.
    najgorsze to czekać, aż dziecko jest tak zmęczone, że nie może zasnąć i wtedy płacze.
    unikam tego jak ognia,bo ja też nie mam cierpliwości, płacz wieczorny doprowadza mnie do szału, więc postawiłam na obserwację dziecka i konsekwencję, bo cenię swój spokój ducha:)

    co do pracusiowania, ja mam dokładnie tak samo. wolę prać, sprzątać, gotować, podczas gdy mój mąż może leżeć godzinami na podłodze z małą.
    miałam taki sposób, że jak była mała leżała najpierw w leżaczku, potem na podłodze - zawsze w poblizu. co chwilę coś powiedziałam, widziała mnie, i zajmowała sie soba i zabawkami.
    metoda ta sprawdziła mi się drugi raz, i sprawdza do teraz-aczkolwiek, gdy teraz słyszę ciszę to biegnę czym prędzej sprawdzić czy ok:)
    i przyznam Ci się nigdy nie zdarzyło mi się siedzenie nad żadną z nich i zabawianie. wolę pokazać budowanie wieży z klocków-i mała buduje potem sama, pokazać wkładanie klamerek do pudełka - potem ona wkłada i wyciaga. takie jednostronne zabawianie to nie dla mnie.

    i jeszcze zabawki.zabawki mamy podzielona na kilka pudełek. codziennie następuje wymiana pudełka. dla takiego malucha kilka dni to wieczność i za każdym razem odkrywa zawartość od nowa. polecam:)

    i przede wszystkim pozbądź się wyrzutów sumienia! one do niczego nie prowadzą. jak moja Starsza była mała to też je miałam,ale to bez sensu, każda matka jest inna;) i każda wychowuje swoje dziecko po swojemu:)

    uściski i powodzenia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, tak, teorię też mamy opanowaną, gorzej z praktyką :) Ziewanie obserwujemy bardzo rzadko, bo mała ostatnio często bawi się ze smokiem w buzi. A jeśli już zaobserwujemy i zadowoleni z siebie zaczynamy usypiać niedobrzalca, to bywa i tak, że po półgodzinie protestów, szarpania się i wrzasków w końcu się poddajemy, kładziemy małą na macie, a ona bawi się jeszcze w najlepsze pół godziny, albo i dłużej :) Albo małżon nosi ją na rękach pół godziny, żeby zasneła, ona przymknie oczy na 5 minut, a zaraz potem budzi się radosna z uśmiechem na ustach i zaczyna do nas gadać. Normalnie power-naping doprowadzony do perfekcji! U nas oznaką zmęczenia jest szarpanie się za włosy i tarcie piąstkami całej twarzy.

      Też jeśmy przeciwnikami spania z dzieckiem. Mam w pracy kolegę, którego 6 letnia córeczka nadal z nimi sypia! Sick!

      A z tymi pudełkami to super pomysł! Muszę go zapamiętać, bo lada chwila nam się przyda :D

      Usuń
  2. Pen,
    - po pierwsze BARDZO DOBRZE CIĘ ROZUMIEM. Daniel jest właśnie takim brzdącem jak Alusia. Wie, czego chce. Czuje się bezpiecznie tylko z mamusią i wie, co zrobić, aby dostać mamusię. 24h na dobę.
    - po drugie - gula mi rośnie jak czytam posty jak powyżej, pachnące radami dobrych cioć i jeszcze lepszych wujków. Kiedyś słyszałam taką złotą myśl, że dobra rada to ukryta obelga i kiedy czytam takie cuda, to właśnie to odczuwam. Mam dwoje dzieci. Mikołajek był od urodzenia uczony zasypiania SAM w SWOIM pokoju. (Bo tak kazali psycholodzy srodzy i inni mądrzy bardzo lekarze). Nauczył się spać samodzielnie, ale kosztowało mnie to wiele łez i potu a jemu z pewnością nie pomogło i sądząc z jego zachowań i reakcji mogło tylko nasilić jego niewypowiedziane lęki. W dzień było łatwiej, brałam go ze sobą wszędzie, nosiłam górę wózka i wszystko robiłam z nim, opowiadając mu o tym, co robię nieustannie. Gdy mnie widział i słyszał, nie domagał się tak bardzo uwagi, choć kiedy nagle wybuchał płaczem, płakał dwie godziny albo nawet trzy bez przerwy.
    - po trzecie dziecko jest bardziej skomplikowanym narzędziem niż maszynka do mięsa i uczenie go samodzielności w pierwszych dniach życia musi być mądre i nie dlatego, że tak pani w internecie doradziła. Rolą matki jest dawanie mu poczucia bezpieczeństwa. Owszem, robi się to właśnie tak, jak niejaka przyszywana żona napisała, ale nie każde dziecko jest na to gotowe JUŻ DZIŚ. Nie chce mi się wyjaśniać, że takie zachowania jakie ma Alusia i Daniel mogą wynikać z potrzeby odmiennej stymulacji mózgu i proponowana metoda po prostu nie podziała i tylko zrobi się dziecko krzywdę, bo to jest moment na budowanie poczucia bezpieczeństwa. A nie na izolowanie. A nie na wyfruwanie z gniazdka.
    - po kolejne: ludzie w hordach pierwotnych spali w kupie, potem faceci szli polować na mamuty, a babki dalej w kupie wychowywały dzieci. Dzieci zawsze miały kogoś koło siebie i czuły się bezpiecznie. Ludzkość przetrwała do dziś (mimo, że matki spały na jednej skórze mamuta ze swoim dzieckiem!!! O zgrozo!!!) Dziś jesteśmy z dziećmi same. Dzieci mają tylko nas. Widzą naszą codzienną frustrację samodzielnego życia ze wszystkim na głowie - bo nie ma już rodzin wielopokoleniowych. Czy to im pomaga???
    Niektórym dzieciom nie wystarcza kontakt wzrokowy i głosowy. Tak zwani kinestetycy rozwijają się głównie przez dotyk i nic na to się nie poradzi, taką mają konstrukcję układu nerwowego.
    - po ostatnie - ten czas bliskości z dzieckiem jest mega krótki i zaraz się skończy (zobaczysz, że za chwilę będzie chciała wszystko sama). I JUŻ NIGDY TEN CZAS SIĘ NIE POWTÓRZY...
    - po ostatnie ostatnie - przyjedź do nas. Ja mam mieszkanie do odgruzowania, ty odgruzujesz, a ja się zajmę Alusią :-))) z ogromną radością i przyjemnością poleżę z nimi na podłodze :-)))
    Dziś żałuję, że zamiast robić pięć rzeczy na raz (pranie, sprzątanie, gotowanie itp) nie zajęłam się leżeniem 20 godzin na dobę z Mikołajkiem na macie. Ale nie mogę cofnąć czasu. Dziś, przy drugim dziecku mam wielką radość z bycia z Danielem na podłodze i deleguję wszystkie zadania domowe, albo olewam. Trzymam kciuki za Was, masz prawo do zmęczenia i zniecierpliwienia. A jak Ci już wylewa się - przyjedź. Zrobimy sobie kawę z lodami i bitą śmietaną. Buziaki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapewniam Cię, że gdyby usypianie Aluni było łatwiejsze u nas w łóżku, to zapewne poszlibyśmy na taki kompromis. Jakoś trudno mi uwierzyć z potrzebę bliskości naszej córci, gdy ta drze się w niebogłosy trzymana na rękach, odpycha się od nas i drapie pazurkami :D normalnie przypomina to próbę przytulenia dzikiego kota! Bo ona nie będzie spała i basta, nawet utulona ze mną na łózku (już próbowałam).
      Już dawno stwierdziłam, że nasze dziecię uwielbia może nie tyle kontakt fizyczny, co pozycję pionową u rodziców na rękach albo kolanach. Ja też uwielbiam ją przytulać i całować te pulchne rączki i nóżki, ale przecież czasem muszę zrobić też coś dla siebie...

      Usuń