Moje życie składa się ostatnio z samych pierdół. Przed erą rodzicielstwa mogłam sobie pozwolić na ignorowanie niektórych pierdół na rzecz wewnętrznego spokoju. Teraz musiałam nauczyć się organizować w czasie te pierdoły w połączeniu z dzieckiem i jego potrzebami. Zacznijmy od tego, że pranie stało się obowiązkiem niemal codziennym. Było nim już zanim przeszliśmy na tetrę, gdyż nasze dziecko przecieka wszystkimi otworami (no może poza uszami) i na wszystko. Podnosze Dzidziulinkę do odbicia i czuję wartki potok ściekający mi po plecach niczym Dunaj na podłogę (wersja mniej optymistyczna to łóżko albo krzesło) Więc trzeba przebierać dziecko, siebie, zetrzeć podłogę, ale że dziecko się drze położone na 3 sekundy, to z tym dzieckiem w jednej ręce, a szmatą w drugiej, potem trzeba wynieść to co zafajdała i trzymać kciuki, żeby nic już tam więcej nie było do wyciekania. To co uprane trzeba rozwiesić, a to co wyschnie trzeba uprasować. Czasem trzeba też coś zjeść i tu też zaczyna się żonglerka pierdołami, bo dziecko się drze, bo nie będzie leżalo samo na macie dwóch minut, więc robienie kanapki zajmuje 15 minut jest maratonem między dzieckiem a lodówką (dzieki bogu mamy kawalerkę). Robienie obiadu muszę planować w czasie już rano... W erze bezdzietnej brak jedzenia nie był problemem, ale jak się karmi, nawet tak szczątkowo jak ja, to trzeba czasem dorzucić składników odżywczych. A jeśli już o tym mowa, to jeszcze trzeba pamiętać o wydojeniu, najlepiej gdy Młoda śpi. Jeśli nie mam tego szczęścia, to jedną ręką składam laktator i robię sobie herbatkę, a drugą bujam wózkiem. Mniej więcej dwie godziny wyjęte z i tak krótkiego dnia >< wieczorem i rano przynajmniej sobie przy tym poczytam, więc nie jest to tak do końca zmarnowany czas. Codziennie wpada jakiś projekt - ostatnia nić łącząca mnie z normalnością, tak dla mnie zbawienna. W erze bezdzietnej mogłam sobie pozwolić na spędzenie wieczora na łapaniu weny (czytaj graniu w settlersy i popijaniu winka) i zrobienie projektu po północy, a teraz już w ciągu dnia między rzygiem a przewijaniem muszę pomysleć co tu zrobić, żeby się nie narobic, ale utrzymać poziom. Usypianie działa dwubiegunowo: raz mała zasypia w ciągu 2 minut, innym razem mimo ewidentnych oznak zmęczenia Mloda drze się, wypluwa smoka, źle na rękach, źle w wózku, źle w łóżku, pielucha zmieniona, dziecko nakarmione, ale woli się drzeć i wić na rękach, niż spać. A jesli taki stan zbiegnie się w czasie z inną pierdołą, cycki pekają bo już godzinę temu powinnam odciągnać pokarm, makaron kipi, żygi zdobią podłogę, klient dzwoni ze zleceniem a na dworze moknie pranie, to ja po prostu wymiękam...
... tak więc cały dzień jakieś pierdoły, a wieczorem i tak kładę się spać z przekonaniem, że nic dziś nie zrobiłam ><
łożesz ;O to nie zazdroszczę :( , ja mojej małej nie brałam do odbijania, jej było lepiej bez odbijania, wtedy nie ulewała, i nie miała problemów, w sumie u nas kolka była może ze 2 tygodnie ...
OdpowiedzUsuńNo my wolimy odbić, bo skoro jej się tak ulewa, to lepiej, żeby się ulało kontrolowanie, niż miałaby się zachłysnąć w łóżeczku. Kolki miała ze 2-3 razy, wtedy to był naprawdę taki piskliwy, zachłystowy płacz, a ten koncert który słyszymy kilka razy dziennie to tylko taki weltschmertz...
Usuń