Strony

poniedziałek, 10 września 2012

trzydniówka

Na szczęście nie ta dość częsta przypadłość dziecięca, a nasz rodzinny wyjazd. Małżon miał kilka dni nadpracowanych, więc postanowił je sobie odebrać hurtowo. Przez dwa tygodnie nie udało nam się stworzyć jakiejś ambitniejszej koncepcji na spędzenie tego czasu i ostatecznie wylądowaliśmy w Kazimierzu nad Wisłą. 
Piątkowy wyjazd jak zwykle przypominał pośpieszną ewakuację, więc nic dziwnego, że znów czegoś zapomnieliśmy. Tym razem w domu odpoczęły od nas pieluchy i karta do aparatu :D Pieluchy kupiliśmy po drodze, a zdjęć po prostu nie robiliśmy.
Kazimierz jaki jest każdy pewnie wie. Osobiście nie znam nikogo (ze wschodniej PL), kto pominąłby ten etap wycieczek podstawówkowych. Mieścinka urocza, nie mogłam się zdecydować, czy mieli tam więcej galerii czy cyganów, ale na pewno nie mieli dobrej kawy. Wiedzieli za to jak bardzo ładnie zagospodarować wał nadwiślany, Warszawa mogłaby się od nich wiele nauczyć. Naprawdę było gdzie pospacerować z wózkiem. Dzidziulinka pełna zachwytu nad nowym otoczeniem wszystkie spacery spędzała na brzuchu. 

Spędziliśmy dwa urocze noclegi w pensjonaciku, w którym na nasze nieszczęście zatrzymało się bardzo liczne i głośne emerytenparty... a drzwi do pokoju były dosłownie papierowe i furkotały na przeciągu jak ruski wentylator. Tego nikt nie mógł przewidzieć, trzeba było jakoś przeżyć. Na szczęście Dzidziulinka jak już zaśnie to jest nie do ruszenia. Gorzej z nami :D Szczególnie upierdliwy okazał się jegomość chrapiący za ścianą. No romantycznie jak jasna... na dokładkę Dzidziulinka chrapała z nami na łóżku :D Wodę w kranie mieliśmy chyba z samej Wisły i aż dziw, że nikt z nas się nie pochorował po pierwszym wieczorze. Następnego dnia piliśmy już butelkowaną. Dzidziulinka wycieczkę przypłaciła czerwonym tyłkiem (i mam nadzieję, że nie bolącym/swędzącym). Obstawiam wczorajszą wieczorną kąpiel w tejże "wiślanej" wodzie, ale równie dobrze może to być wina Huggiesów, których nigdy wcześniej nie używaliśmy. Jutro będę obserwować, na razie potraktowałam Sudokremem i położyłam spać.

W sobotę odwiedziliśmy rodzinkę Małżona w Lublinie. Aluśkę obsiadło rodzeństwo cioteczne Małżona w liczbie 3 sztuk (od 6 do 13 lat) i została dosłownie zarzucona górą zabawek! Młoda tak dobrze czuła się w ich towarzystwie, że bez skrępowania zaczęła po nich łazić :D Dodatkową atrakcją był piesek (ze wzajemnością) trzymany na dystans. Oczywiście w trosce o pieska :D Młoda uwielbia gdy dużo się w okół niej dzieje i była w siódmym niebie - radosna, rozbiegana, zaśliniona :D

Nasza pociecha najdalej za miesiąc będzie już sama dreptała na własnych stópkach, bo już teraz wspina się na wszystko co wystaje ponad ziemię choćby na 5 cm, wypina dupsko w górę i prostuje nóżki. Wzięta w tej pozycji za rączki prostuje się zaskoczona nową możliwością swojego ciałka. Czasem zrobi kilka małych kroczków, ale jest to tak dla niej stresujące, że przy okazji gryzie moje palce (w których trzymam jej malutkie dłonie) Dziś u dziadków pokonała kilka schodków (i mamy to na filmie, musimy go tylko zgrać od cioci)! Przypominam, że Alunia ma 6,5 miesiąca! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz