8:45, gdzieś na jednopasmowej drodze lokalnej między polami. Jadę jakieś 60-70 km/h za wielką ciężarówą wiozącą dziwne styropiany. Wyglądały jak materace - grube, profilowane, poprzekładane jakimiś przekładkami. Ostatnie wielkie pudło wystawało z naczepy na dobry metr! Jadę w stosownej odległości kilkunastu metrów, żeby nie rozpocząć dnia wprasowana w tenże styropian. I nagle widzę, jak wiatr podrywa ze szczytu ciężarówki coś całkiem dużego, płaskiego, wirującego jak ostrze piły! Ów cosiek wylatuje bardzo wysoko, znika mi z pola widzenia przesłonięte przez dach mojego samochodu. Pochylam się do przodu, żeby zobaczyć gdzie to coś poleciało i widzę jak ów cosiek nie przestając wirować spada prosto na mnie! Miałam sekundę na przeanalizowanie, czym ów cosiek może być, steropianem? płytą pilśniową? blachą?! czy wbije mi się w maskę? czy odetnie mi głowę? Do tej pory widzę te smugi jakie zostawiał na niebie wirujący cosiek, zupełnie jak w komiksie! Bardzo długa sekunda minęła, decyzja została podjęta - zjeżdżam na prawo na pobocze, co przy mojej prędkości daje masakryczny efekt. Cosiek rozpada się po mojej lewej stronie na kilka części, na środku jezdni. Na szczęście Peżocik radzi sobie dzielnie i po chwili wracam na jezdnię. I dopiero po paru minutach dociera do mnie, jakie miałam szczęście, że na poboczu nie było drzewa ani człowieka.
Oficjalnie ciężarówki ze styropianem lądują na pierwszym miejscu mojej czarnej listy, deklasując tym samym rowerzystów :D
dlatego nie mam prawa jazdy :P ja bym wylądowała na drzewie nawet jeśli nie byłoby żadnego w promieniu 5 km :P
OdpowiedzUsuńten wypadek, o któryms kiedys pisalam... chłopak nie chciał wjechac w pania, zjechał tak jak Ty, a tak była latarnia:(((
OdpowiedzUsuństraszne są takie rzeczy;/
O kuuuuuurde.
OdpowiedzUsuń