Już 30 albo dopiero 30. Jakoś nie mogę się zdecydować. Nijak nie czuję tych 30 lat! :D
Cały dzień próbowałam zrobić bilans tych minionych dekad. Oczywiście są rzeczy, których żałuję lub których się wstydzę, są rzeczy, które zrobiłabym inaczej. Ale są to zawsze elementy mało ważne, nie wpływające na to kim jestem tu i teraz. Nie należę do osób, które się miotają w życiu. Zawsze staram się mieć plan i konsekwentnie go realizować. Nie wycofuję się z raz objętych ścieżek. Wyznaję jedną prostą zasadę pozytywnego myślenia :) Wizualizuję, często podświadomie i po jakimś czasie dociera do mnie, że oto nie wiadomo kiedy spełniło się to czego pragnęłam. Mam kochaną rodzinę, cudownego męża i nieposkromioną córeczkę, nie głoduję, mam pracę i dach nad głową, jestem zdrowa i nadal mam siły do nowych wyzwań. Jestem bardzo zadowolona z mojego życia i mam do niego jedną prośbę - nie zmieniaj się :)
I co prawda moim niespełnionym marzeniem nadal pozostaje gra na gitarze, ale skoro nie nabyłam tej umiejętności do tej pory znaczy to, że nie jest mi tak naprawdę do szczęścia potrzebna. :)
sobota, 30 marca 2013
środa, 27 marca 2013
sick
Wstałam ze szczotą w gardle i zanim minęła 14 telepało już mną w pracy na wszystkie strony, a od gorączki kręciło się w głowie. Nie jem, ledwie piję. Nie wygląda to na chwilowy kryzys, który można zażegnać kuflem grzanego piwa... Urwałam się pół h, żeby do lekarza podjechać, ale byłam 5 w kolejności bez numerka (czyli na ostatku) a kolejne osoby z numerkami wciąż przychodziły, więc wyszłam... Jutro akcja "służba zdrowia" podejście drugie. Muszę się zwlec na 7 rano. Teraz siedzę w 2 bluzach, kocu, z termoforem na plecach i nadal mną telepie, a mój głupi termometr elektroniczny pokazuje cudowne 37,3 :/
Obym tylko reszty rodziny nie zaraziła.
Obym tylko reszty rodziny nie zaraziła.
a miał być "dzień wolny"
Do pracy nie poszłam, i owszem, ale dzień był daleki od odpoczynku. Powiem tak: patrząc wstecz i w przód (przede mną jeszcze roboty na 2h) zachodzę w głowę, jak to się zmieściło w tych kilkunastu godzinach.
Zacznijmy od tego, że wspólnie z Małżonem nie przyjęliśmy do wiadomości, iż Dzidziulinka zaczęła dzień ok. 8 rano. Małżon przewinął, pokitrasiła się z nami w łóżku 30 minut, ale jej się znudziło, no bo co to za rozrywka gdy obok rodzice lezą jak dwa truchła. Poszłyśmy do salonu - ona do zabawek, ja zawinęłam się kocem i ległam na poduszce na podłodze. Kimnęłam kolejne 30 minut, Dzidziulinka cudownie zajęła się zabawkami. Tak cudownie, że ja lekko przemarznięta wróciłam do mojego nadal ciepłego męża w sypialni :) Była 9 rano. O 10 Małżon się ocknął oniemiały, a ja lekko zaniepokojona, no bo jakby nie patrzeć dziecko nasze biedne, bez opieki i śniadania funkjonowało samoistnie przez godzinę. Dziecku nic się nie stało, więc ruszyliśmy w mieszkanie oceniać szkody. W sypialni na podłodze przywleczone klocki i zabawki (czyli jednak kochana córeczka doglądała rodziców) za to w salonie wielka paczka Orbitów rozwleczona po całym dywanie, a każdy jeden orbicik wymemłany, przegryziony albo przynajmniej cudownie obśliniony i przylepiony do dywanu :D Po raz pierwszy od roku naszemu dziecku cudownie pachniało z ust! :D Trochę sobie plułam w brodę, że nie schowałam gum wyżej, ale potem okazało się, że to były gumy Małżona wygrzebane z jego plecaka! Ala vs suwaki 1:0.
Po śniadaniu udaliśmy się na zapowiedzianą kontrolę i szczepienie. Ala waży niecałe 10 kilo (a nie 20, jak nam się wydawało :D) i ma 76 cm wzrostu. Szczepienie tylko żółtaczkowe, reszta odłożona na za miesiąc. Ala była dzielna, nikogo nie pogryzła i płakała dosłownie minutkę. Okazało się, że te wypieki i szorstka skóra na policzkach może być winą mleka 3, więc wróciliśmy dziś do mleka 2. I odstawiliśmy kurczaka i jajka, bo Pani doktor nie spodobały się nabrzmiałe piersi naszego maleństwa. Kontrola w połowie kwietnia.
Popatrzyliśmy sobie na maluchy w przychodni i każde jedno miało buty... Stwierdziliśmy, że nasze nie może być gorsze, chodzi już od 3 miesięcy, wiosna idzie, trzeba się zaopatrzyć w buty. A ponieważ nie wiadomo kiedy znów nam się trafi wspólny dzień, od razu po lekarzu pojechaliśmy do sklepu. Wybraliśmy butki z antylopy (taka firma, he he) w neutralnym szaroburym kolorze, które spokojnie posłużą do lata. Tak więc Ala ma buty :)
W domu pochłonęłam szybką pomidorówkę i uciekłam, bo na 13:30 byłam zapisana na manicura (a co, idą święta nie?) W salonie kosmetycznym mojej drogiej byłej-już-niestety-sąsiadki E nastąpiła nagła zmiana planów, bo okazało się, że moja fryzjerka akurat siedzi bezczynnie i zbija bąki, więc przeniosłam jutrzejszą wieczorną wizytę na tamten właśnie moment. W międzyczasie siedząc z farbą druga dziewczyna zrobiła mi paznokcie. O tym czemu w tym roku zrobiłam się taka dbająca o siebie napiszę kiedy indziej :)
Potem szybkie zakupy, no bo prawie wszystko co mam przygotowane dla Ali i pomrożone, jest na kurczaku ;/ Zakupy są i owszem, teraz trzeba tylko to wszystko przygotować. Może jutro się uda chociaż trochę.
Zjedliśmy we troje potrawkę z indyka w sosie curry z ryżem, Ala zachwycona :) Ona generalnie chętniej je widząc, że my na talerzach mamy to samo :) No i wpadliśmy na pomysł iż pojedziemy we trójkę na zakupy Ikeowo-Leroyowe, na które początkowo miał pojechać sam Małżon. Staliśmy się szczęśliwymi posiadaczami szafek łazienkowych (których w końcu z samochodu nie przynieśliśmy) i blokad do szuflad. I dwóch brakujących gałek do szafek, które już raz kupiliśmy i zgubiliśmy :( Ala zachwycona Ikeowskim magazynem biegała w swoich nowych butkach między produktami. To był jednak dobry zakup i najwyższy czas na butki, wszyscy troje jesteśmy zadowoleni :) Ona jest taka niesamowita - roześmiana, rozbiegana, roztrzepotana :D Do Leroya już nie dotarliśmy, bo się zmęczyliśmy :(
A w domciu standardowe punkty programu, czyli kąpiel między 8, a 8:30 i o 9 dziecku naszemu kończą się baterie :D No i jak już Ala usnęła snem sprawiedliwego odebrałam maila i zobaczyłam ile mnie roboty czeka dziś i jutro o_O Więc spokojnej nocy życzę i wracam tyrać na moje szafeczki łazienkowe ;)
Zacznijmy od tego, że wspólnie z Małżonem nie przyjęliśmy do wiadomości, iż Dzidziulinka zaczęła dzień ok. 8 rano. Małżon przewinął, pokitrasiła się z nami w łóżku 30 minut, ale jej się znudziło, no bo co to za rozrywka gdy obok rodzice lezą jak dwa truchła. Poszłyśmy do salonu - ona do zabawek, ja zawinęłam się kocem i ległam na poduszce na podłodze. Kimnęłam kolejne 30 minut, Dzidziulinka cudownie zajęła się zabawkami. Tak cudownie, że ja lekko przemarznięta wróciłam do mojego nadal ciepłego męża w sypialni :) Była 9 rano. O 10 Małżon się ocknął oniemiały, a ja lekko zaniepokojona, no bo jakby nie patrzeć dziecko nasze biedne, bez opieki i śniadania funkjonowało samoistnie przez godzinę. Dziecku nic się nie stało, więc ruszyliśmy w mieszkanie oceniać szkody. W sypialni na podłodze przywleczone klocki i zabawki (czyli jednak kochana córeczka doglądała rodziców) za to w salonie wielka paczka Orbitów rozwleczona po całym dywanie, a każdy jeden orbicik wymemłany, przegryziony albo przynajmniej cudownie obśliniony i przylepiony do dywanu :D Po raz pierwszy od roku naszemu dziecku cudownie pachniało z ust! :D Trochę sobie plułam w brodę, że nie schowałam gum wyżej, ale potem okazało się, że to były gumy Małżona wygrzebane z jego plecaka! Ala vs suwaki 1:0.
Po śniadaniu udaliśmy się na zapowiedzianą kontrolę i szczepienie. Ala waży niecałe 10 kilo (a nie 20, jak nam się wydawało :D) i ma 76 cm wzrostu. Szczepienie tylko żółtaczkowe, reszta odłożona na za miesiąc. Ala była dzielna, nikogo nie pogryzła i płakała dosłownie minutkę. Okazało się, że te wypieki i szorstka skóra na policzkach może być winą mleka 3, więc wróciliśmy dziś do mleka 2. I odstawiliśmy kurczaka i jajka, bo Pani doktor nie spodobały się nabrzmiałe piersi naszego maleństwa. Kontrola w połowie kwietnia.
Popatrzyliśmy sobie na maluchy w przychodni i każde jedno miało buty... Stwierdziliśmy, że nasze nie może być gorsze, chodzi już od 3 miesięcy, wiosna idzie, trzeba się zaopatrzyć w buty. A ponieważ nie wiadomo kiedy znów nam się trafi wspólny dzień, od razu po lekarzu pojechaliśmy do sklepu. Wybraliśmy butki z antylopy (taka firma, he he) w neutralnym szaroburym kolorze, które spokojnie posłużą do lata. Tak więc Ala ma buty :)
W domu pochłonęłam szybką pomidorówkę i uciekłam, bo na 13:30 byłam zapisana na manicura (a co, idą święta nie?) W salonie kosmetycznym mojej drogiej byłej-już-niestety-sąsiadki E nastąpiła nagła zmiana planów, bo okazało się, że moja fryzjerka akurat siedzi bezczynnie i zbija bąki, więc przeniosłam jutrzejszą wieczorną wizytę na tamten właśnie moment. W międzyczasie siedząc z farbą druga dziewczyna zrobiła mi paznokcie. O tym czemu w tym roku zrobiłam się taka dbająca o siebie napiszę kiedy indziej :)
Potem szybkie zakupy, no bo prawie wszystko co mam przygotowane dla Ali i pomrożone, jest na kurczaku ;/ Zakupy są i owszem, teraz trzeba tylko to wszystko przygotować. Może jutro się uda chociaż trochę.
Zjedliśmy we troje potrawkę z indyka w sosie curry z ryżem, Ala zachwycona :) Ona generalnie chętniej je widząc, że my na talerzach mamy to samo :) No i wpadliśmy na pomysł iż pojedziemy we trójkę na zakupy Ikeowo-Leroyowe, na które początkowo miał pojechać sam Małżon. Staliśmy się szczęśliwymi posiadaczami szafek łazienkowych (których w końcu z samochodu nie przynieśliśmy) i blokad do szuflad. I dwóch brakujących gałek do szafek, które już raz kupiliśmy i zgubiliśmy :( Ala zachwycona Ikeowskim magazynem biegała w swoich nowych butkach między produktami. To był jednak dobry zakup i najwyższy czas na butki, wszyscy troje jesteśmy zadowoleni :) Ona jest taka niesamowita - roześmiana, rozbiegana, roztrzepotana :D Do Leroya już nie dotarliśmy, bo się zmęczyliśmy :(
A w domciu standardowe punkty programu, czyli kąpiel między 8, a 8:30 i o 9 dziecku naszemu kończą się baterie :D No i jak już Ala usnęła snem sprawiedliwego odebrałam maila i zobaczyłam ile mnie roboty czeka dziś i jutro o_O Więc spokojnej nocy życzę i wracam tyrać na moje szafeczki łazienkowe ;)
poniedziałek, 25 marca 2013
zaległości
Oj narobiło mi się zaległości blogowych. Ostatnio blog zdominowała moja praca (bez Anki atmosfera od razu wróciła do normy) A tymczasem Ali zaraz stuknie 13 miesięcy, a ja już dawno nie opisywałam jej wariackich wyczynów. Bardzo szybko ta nasza pociecha dorośleje :) Umiejętności przybywa z każdym dniem. Jest coraz bardziej pyskata i zadziorna, ale rozbraja nas niespodziewanymi przytulasami, śpiewaniem do poduszki itp :) Może w święta znajdę chwilkę, odeśpię ostatnie tygodnie i opiszę więcej :) We wtorek mam wolne i idziemy na bilans roczniaka i szczepienie. W ubiegłym tygodniu zaliczyliśmy ortopedę - wszystko perfekcyjnie! Tylko czasem niepokoją nas rumieńce, jakie wyskakują naszej córci na policzkach - rzadko oba na raz, albo przynajmniej jeden mocniej. Nie ma przy tym gorączki. Podejrzewam alergię na coś.. no właśnie, na co? Może na jakąś rzecz? Proszek do prania? Ala uwielbia przytulać się do pluszaków, koców i poduszek. Sama nie wiem, a nie mam ochoty grzebać w internecie, bo znów w jakąś paranoję wpadnę ><
czwartek, 21 marca 2013
japońska rozdawajka
Zapraszam na blog polsko-japoński, oferujący obecnie orientalne rozdawnictwo, które niekoniecznie będzie zjadliwe dla Polaków :) Ja biorę udział, bo należę do tych, którzy tęsknią za japońskimi dziwactwami kulinarnymi.
piątek, 15 marca 2013
smutny finał
We wtorek mieliśmy spotkanie w gronie graficznym celem naprostowania stosunków z Anka. Zaczęła szefowa Z, w duchu łagodności i wzajemnego zrozumienia, używała takich ogólników, że Anka gotowa była jeszcze odebrać całą pogadankę jako reprymendę dla nas, żebyśmy zaczęli ją lepiej traktować. Nie lubię czegoś takiego, ja wykładam kawę na ławę gdy mi coś nie pasuje. Więc wyłożyłam - najłagodniej jak potrafiłam zapytałam Ankę o powody takiego, a nie innego zwracania się do pracowników przytaczając konkretne przykłady sytuacji. O dalszej części rozmowy mogłabym pisać długo i namiętnie. Dowiedzieliśmy się m. in, że to my ją wyzywamy i źle się do niej odnosimy (nie słyszałam ani razu), bo wsadzamy nos w nie swoje sprawy (koledzy mieli nadzorować pracę Anki, a ona miała się uczyć), bo ona ma wyższe wykształcenie i domaga się szacunku (czyt. nie prosimy jej uprzejmie i nie dziękujemy należycie za wykonywaną pracę, a na dokładkę śmiemy wytykać błędy). Że ona ma problemy tylko ze mną i P (bo akurat podpadliśmy jej w tym tygodniu) a z innymi z działu żyje w zgodzie (bo akurat ostatnimi czasy prawie nie było ich w biurze ze względu na delegacje). Że P jest "tylko DTPowcem" (ta, drugi w hierarchii działu po Z :D), a ja jestem wredna i to opinia wielu osób z firmy :D I że z tym ruszeniem grubego tyłka to przecież powiedziała szczerą prawdę, więc co my źli ludzie od niej chcemy?! Szefowej opadły ręce. My się zapieniliśmy. Początkowo było wszystkim nam niezręcznie prowadzić z nią taką dyskusję, 5 przeciwko 1, bo to łatwo mogło przerodzić się w jakiś lincz. Ale wobec objawu tak topornej bezmyślności, braku samokrytyki i bezczelności zapomnieliśmy o początkowym postanowieniu i rozgorzała gorąca dyskusja na temat przydatności takiego ułomnego asystenta, który zamiast usprawniać pracę działu sieje ferment i niezgodę a na dokładkę łazi po firmie i opowiada, jaka to jest biedna, bo cały dział graficzny się na nią uwziął. Po 10 minutach Anka się popłakała, stanowiska jednak nie zmieniła, do głowy nie przyszło jej przeprosić i obiecać poprawę. Cały czas obstawała przy swoim "jestem idealna, odpier.. sie". Nie mam pojęcia czy aby być takim narcyzem trzeba mieć predyspozycje genetyczne, czy to kwestia wychowania. Zrobiło mi się jej żal, dotarło do mnie, że taka "dyskusja" może trwać w nieskończoność, a ja byłam głodna :D W każdym bądź razie to ja wyciągnęłam rękę ze słowami "Obiecamy sobie, że będziemy się traktować z szacunkiem?". Uścisnęła mi dłoń jakby chciała ją połamać. Do P ręki nie wyciągnęła. On to zrobił bo nie mógł w nieskończoność nie zauważać naszych karcących spojrzeń (chyba wszyscy byliśmy głodni :D )
Dziś o 11 Anka dostała wypowiedzenie. Zrobiła porządek na biurku wrzucając do niszczarki wszystko co na nim miała. Nie wiemy, czy były to karty prac, czy jak twierdziła - prywatne śmieci. Niszczarka stoi na uboczu w korytarzu i zauważyliśmy tam Ankę, gdy już prawie skończyła. Potem wzięła plecak i bez słowa wyszła. No cóż, ludzi poznaje się nie po tym jak zaczynają, lecz po tym jak kończą.
Za sprawą Ankowego wypowiedzenia stoi najprawdopodobniej inicjatywa szefowej marketingu K-riny, bo nasza szefowa była jak zwykle gotowa dać Ance kolejną szansę. Najwyraźniej jednak nie tylko dział graficzny miał jej dość i informacje o jej mało profesjonalnym zachowaniu wędrowały przez firmę już od jakiegoś czasu. Nawet sprzątaczka stwierdziła dziś w rozmowie ze mną "no tak, bo ona taka konfliktowa jest" (!) Jestem ciekawa, czy wyciągnie z tego jakąś lekcję. Obawiam się jednak, że odebrała całą sytuację jako lincz, zmowę pracowników przeciwko jej idealnej osobie.
anywany... poszukujemy nowej asystentki, bo pracy jest mnóstwo i chyba właśnie minął bezpowrotnie piękny czas, gdy wyrabiałam się z cotygodniowym planem pracy...
Dziś o 11 Anka dostała wypowiedzenie. Zrobiła porządek na biurku wrzucając do niszczarki wszystko co na nim miała. Nie wiemy, czy były to karty prac, czy jak twierdziła - prywatne śmieci. Niszczarka stoi na uboczu w korytarzu i zauważyliśmy tam Ankę, gdy już prawie skończyła. Potem wzięła plecak i bez słowa wyszła. No cóż, ludzi poznaje się nie po tym jak zaczynają, lecz po tym jak kończą.
Za sprawą Ankowego wypowiedzenia stoi najprawdopodobniej inicjatywa szefowej marketingu K-riny, bo nasza szefowa była jak zwykle gotowa dać Ance kolejną szansę. Najwyraźniej jednak nie tylko dział graficzny miał jej dość i informacje o jej mało profesjonalnym zachowaniu wędrowały przez firmę już od jakiegoś czasu. Nawet sprzątaczka stwierdziła dziś w rozmowie ze mną "no tak, bo ona taka konfliktowa jest" (!) Jestem ciekawa, czy wyciągnie z tego jakąś lekcję. Obawiam się jednak, że odebrała całą sytuację jako lincz, zmowę pracowników przeciwko jej idealnej osobie.
anywany... poszukujemy nowej asystentki, bo pracy jest mnóstwo i chyba właśnie minął bezpowrotnie piękny czas, gdy wyrabiałam się z cotygodniowym planem pracy...
poniedziałek, 11 marca 2013
wkurw
Szlak mnie dziś trafił na dzień dobry. Nasza pożal się boże asystentka zwróciła mi uwagę, żebym odbierała telefony, bo mi "nie zaszkodzi ruszyć gruby tyłek". Nic nie powiedziałam, ale skoro tak ofiarnie zwróciła mi uwagę starałam się przez cały dzień ani jednego telefonu nie odebrać :P Niech ona rusza swój chudy nieużywany tyłek, w końcu to jej jedyny atut, bo grafik raczej nigdy z niej nie będzie. W porze obiadowej ucięłam sobie krótką pogawędkę z szefową. Puenta - najlepiej byłoby wymienić asystentkę, ale to potrwa, więc musimy uzbroić się w cierpliwość i zaopatrzyć w bat. Anka przechodzi ostatnio jakiś dziwny okres i już chyba każdy w dziale graficznym miał rozmowę z szefową na temat zachowania Anki. Nasza teoria jest taka, iż mimo nakłamania w CV i zamieszczenia nieswoich prac na kilkunastu portalach branżowych jakoś nikt z pracodawców się o nią nie bije ;) Nagabuje szefową na zmianę stanowiska z asystentki na młodszego grafika, ale do tego wymagałoby mieć jakąkolwiek wiedzę z zakresu grafiki/programów graficznych. A Ania tego nie ma i z takim nastawieniem, jakie prezentuje szybko mieć nie będzie. O ile w ogóle.
A skoro już o grubych tyłkach mowa, przechodzę jakiś kryzys. W nowym mieszkaniu mam za dużo luster. Stoję na rozstaju i albo wymienię całą garderobę na rozmiar większą, albo wezmę się za siebie i schudnę. Mogę jeszcze wytłuc lustra. Zabieram się za tę dietę Dukana jak za jeża i chyba nic mi z tego nie wyjdzie. Przeraża mnie monotonia menu i ostrzeżenia o zbytnim obciążeniu nerek (a ja miałam już w przeszłości sygnały od moich nerek). Sytuację poprawiłyby niewątpliwie ćwiczenia, tylko że nie jestem w stanie ćwiczyć. Nie mam motywacji/czasu/ochoty/zdrowia. Siedzę całe dnie w pracy, a potem jeszcze pół nocy na drugim etacie w domu. Do tego nie ma wieczora, żeby Małżon czegoś nie otworzył. Życie jest niesprawiedliwe, bo on opycha się wszystkim i chudnie, a mi wystarczy spojrzenie na chipsa i już tyję.
Mogłabym jeszcze dać sobie na wstrzymanie, bo może kiedyś będziemy mieć jednak drugie dziecko i cały mój trud chudnięcia pójdzie na marne. Może, kiedyś, gdy nadejdzie piękny dzień i Ala prześpi w końcu całą noc bez budzenia się co 20 minut, poczujemy, że czas na drugie. Miejmy nadzieje, że nie będziemy wtedy za starzy...
idę zapić doła meliską....
A skoro już o grubych tyłkach mowa, przechodzę jakiś kryzys. W nowym mieszkaniu mam za dużo luster. Stoję na rozstaju i albo wymienię całą garderobę na rozmiar większą, albo wezmę się za siebie i schudnę. Mogę jeszcze wytłuc lustra. Zabieram się za tę dietę Dukana jak za jeża i chyba nic mi z tego nie wyjdzie. Przeraża mnie monotonia menu i ostrzeżenia o zbytnim obciążeniu nerek (a ja miałam już w przeszłości sygnały od moich nerek). Sytuację poprawiłyby niewątpliwie ćwiczenia, tylko że nie jestem w stanie ćwiczyć. Nie mam motywacji/czasu/ochoty/zdrowia. Siedzę całe dnie w pracy, a potem jeszcze pół nocy na drugim etacie w domu. Do tego nie ma wieczora, żeby Małżon czegoś nie otworzył. Życie jest niesprawiedliwe, bo on opycha się wszystkim i chudnie, a mi wystarczy spojrzenie na chipsa i już tyję.
Mogłabym jeszcze dać sobie na wstrzymanie, bo może kiedyś będziemy mieć jednak drugie dziecko i cały mój trud chudnięcia pójdzie na marne. Może, kiedyś, gdy nadejdzie piękny dzień i Ala prześpi w końcu całą noc bez budzenia się co 20 minut, poczujemy, że czas na drugie. Miejmy nadzieje, że nie będziemy wtedy za starzy...
idę zapić doła meliską....
wtorek, 5 marca 2013
delegejszyn
Miałam dziś zapowiedzianą akceptację druku w drukarni w Lublinie. Z tej okazji poszłam wczoraj do flotowca po samochód firmowy, przysługujący na takie wyjazdy. A ten z wrednym uśmiechem powiedział: "przetestujesz nowy samochód!". No fajnie, przynajmniej nie będzie cały w sierści (pytanie za 100 punktów, skąd w samochodach firmowych biała sierść?). "To hybrydowa Yariska". No fajnie, a jak się tym jeździ? "No tak jak normalnym automatem". Jak to automatem?! oO W życiu nie prowadziłam automatu! No ale jak mus to mus, bo akurat ostatni wolny samochód polowy z ręczną skrzynią biegów kolega zdążył we wtorek rano rozwalić, więc wyboru nie miałam. Początkowo poczułam się delikatnie powiedziawszy niepewnie i zapowiedziałam kolegom, żeby w razie czego kupili mi ładne kwiatki na pogrzeb :P No ale wsiadłam i pojechałam.
No i się zakochałam!
Ach te kocie ruchy, ten pomruk silnika elektrycznego. Ta kamerka pomagająca parkować tyłem, ten dach panoramiczny. No po ostatnich doświadczeniach z Polo mojej mamy bez wspomagania poczułam się w Yarisce jak w niebie! Sam jechał, dosłownie :P
... ta euforia kosztowała mnie dziś 8 pkt karnych i nie powiem ile kasy... i to jeszcze zanim na dobre opuściłam okolice Wa-wy.
No i się zakochałam!
Ach te kocie ruchy, ten pomruk silnika elektrycznego. Ta kamerka pomagająca parkować tyłem, ten dach panoramiczny. No po ostatnich doświadczeniach z Polo mojej mamy bez wspomagania poczułam się w Yarisce jak w niebie! Sam jechał, dosłownie :P
... ta euforia kosztowała mnie dziś 8 pkt karnych i nie powiem ile kasy... i to jeszcze zanim na dobre opuściłam okolice Wa-wy.
poniedziałek, 4 marca 2013
fotki mieszkanka
Obiecałam zdjęcia, więc daję zdjęcia :)
Oto nasza sypialnia :D Kocham ją od pierwszego wejrzenia! A po kupnie łóżka mogłabym z niej nie wychodzić, konkretnie z tego łóżka ;) W sypialni mieści się dodatkowo łóżeczko Aluni, spora komoda i szafa wnękowa, w której chwilowo są wszystkie nasze ciuchy i książki.
Kuchnia! Początkowo byłam zachwycona, ale po dokładnych oględzinach i sprzątaniu już po zakupie okazało się, że chyba jednak wrzucimy do niej granat jeszcze w tym roku i zrobimy od nowa. Niby wszystko jest, nic nie odpada, ale rewelka to to nie jest. Do tego piekarnika mieć nie możemy, bo w szafce pod kuchenką się nie mieści! Ktoś planując w tym miejscu kuchenkę zignorował fakt, za szafką znajdują się główne zawory odcinające wodę :/ i piekarnik wystaje 3 cm... Kombinowaliśmy, kombinowaliśmy.. ale jedyny sensowny sposób uratowania tego co jest to zakup szerszego blatu (65-70 cm) za kwotę prawie 500 zł i odsunięcie wszystkich szafek od ściany, żeby piekarnik się zmieścił. Cena nam nie pasuje bo za te pieniądze moglimyśmy mieć trzy razy więcej blatu o zwykłej szerokości 60 cm. Więc póki co piekarnik stoi w graciarnio-suszarni (w przyszłości pokoiku Ali :P).
Oświetlenie ledowe okazało się idealne, chociaż początkowo byliśmy do niego sceptycznie nastawieni. Teraz polecamy je każdemu :) Naklejki orchidee z Ikei zasłoniły dziury po wcześniejszych uchwytach (były tak zniszczone, że postanowiłam je wymienić)
Subskrybuj:
Posty (Atom)