Zasiadłam na ławeczce na placu zabaw i się socjalizuję z pozostałymi mamami. Nasze pociechy socjalizują się w piachu. W pewnej chwili podchodzi do mnie moje starsze dziecię. Widzę że coś ją gnębi.
- Chodźmy do domu mamo.
- A co się stało że tak szybko chcesz do domu?
Chwilkę myśli, po czym mówi:
- Bo Julka i Asia nie chcą się ze mną bawić.
Mamy winowajczyń prawie poderwały się gotowe wymusić na dzieciakach wspólną zabawę. Ja natomiast tłumacze:
- Ty też czasem nie masz ochoty się z kimś bawić, albo chcesz się bawić sama. Musisz je zrozumieć.
- Wiem. Ale chodźmy już.
Wiec się zbieramy. Ledwie przekraczamy furtkę placu zabaw, a z mojego dziecka jakby spada jakiś ciężar.
- Uf, w końcu mogę ci powiedzieć prawdę. Kupę mi się chce.
środa, 29 czerwca 2016
środa, 22 czerwca 2016
4 miesiące Uli
Ulcia zaśmiewa się w głos na widok głupich min taty. Nauczyła się "pierdzieć" buzią opluwając się przy tym niemal po czoło ale najwyraźniej bardzo jej się to podoba. Musimy zmieniać jej śliniaki co godzinę. Istnieje ryzyko, ze się od tego odwodni :)
Sypia po 20-45 minut, a pomiędzy drzemkami ma po 1,5 - 2,5 h aktywności. Wieczorem zasypia na dobre koło 21 (u taty w nosidle na klacie) i z 3-4 karmieniami po drodze daje nam pospać przynajmniej do 8-9 rano. Nakarmiona w nocy od razu zasypia (błagam, niech to się nie zmienia!) Waży pewnie dobrze ponad 6,5 kg, ubranka nosi w rozmiarze 74.
Jest naprawdę przesympatyczną małą kluchą, ma uśmiech dla każdego i na każdą okazję :)
Przyznaję, jestem zakochana :)
niedziela, 19 czerwca 2016
prekognicja poziom początkujący
- Mamo, przepraszam że zniszczyłam ci konika. I w ogóle za wszystko przepraszam.
Stoi skruszona, ze spuszczoną głową, w jednej ręce trzymając mojego filcowego pegaza od przyjaciółki, a w drugiej kubek z herbatą. Niejasno kojarzę, że jeszcze przed chwilą stawiałam go na stole w salonie i kazałam pic tylko tam. Ruszam za nią do jej pokoiku a wyobraźnia odpowiada mi różne wersje totalnej katastrofy, która mogę tam zastać. Wchodzę i o dziwo nie wiem na co patrzeć. Na koniku widzę raptem dwie małe kropelki, które wycieram ręcznikiem.
- Gdzie ta wylana herbata?
- O tu.
Pokazuje mi palcem małą plamkę na dywanie... i przy okazji wylewa z kubka całą resztę herbaty!
Stoi skruszona, ze spuszczoną głową, w jednej ręce trzymając mojego filcowego pegaza od przyjaciółki, a w drugiej kubek z herbatą. Niejasno kojarzę, że jeszcze przed chwilą stawiałam go na stole w salonie i kazałam pic tylko tam. Ruszam za nią do jej pokoiku a wyobraźnia odpowiada mi różne wersje totalnej katastrofy, która mogę tam zastać. Wchodzę i o dziwo nie wiem na co patrzeć. Na koniku widzę raptem dwie małe kropelki, które wycieram ręcznikiem.
- Gdzie ta wylana herbata?
- O tu.
Pokazuje mi palcem małą plamkę na dywanie... i przy okazji wylewa z kubka całą resztę herbaty!
znów coś z niczego :)
pędzel znaleziony na placu zabaw w Jastarni + chusteczki i dodatki
chusteczki higieniczne w dwóch kolorach
piątek, 17 czerwca 2016
dziury małe i duże
Ala pozuje z babcią do zdjęcia. W pewnym momencie patrzy na babcię z dołu i mówi:
- Ale masz duże dziury! Dłubałaś?!
- Nie, jak człowiek rośnie to i dziury mu rosną.
poniedziałek, 13 czerwca 2016
objawy
Starsza pyta, co to są "objawy". Tłumaczę więc, że objawy to takie sygnały, na podstawie których wiemy, ze coś się dzieje. I przechodzę do przykładów.
- Na przykład objawami przeziębienia jest katar, gorączka i kaszel. Po tym poznajemy, ze dziecko jest chore, przeziębione. A po czym poznajesz, ze mama jest zła? Jakie są objawy złości u mamy?
- Zupa?
W sumie to bardzo logicznie i trafnie! Ilekroć jest zupa, jestem nawet bardziej niż zła (bo i zupa jest zła, nie taka jak trzeba, bez makaronu albo z makaronem, dziecko nie ma apetytu albo zwyczajnie zupa jest nie do zjedzenia)
- Na przykład objawami przeziębienia jest katar, gorączka i kaszel. Po tym poznajemy, ze dziecko jest chore, przeziębione. A po czym poznajesz, ze mama jest zła? Jakie są objawy złości u mamy?
- Zupa?
W sumie to bardzo logicznie i trafnie! Ilekroć jest zupa, jestem nawet bardziej niż zła (bo i zupa jest zła, nie taka jak trzeba, bez makaronu albo z makaronem, dziecko nie ma apetytu albo zwyczajnie zupa jest nie do zjedzenia)
piątek, 10 czerwca 2016
scenki z wakacji
Dorwałyśmy się ze Starszą do straganu z pamiątkami i wybrałyśmy sobie dwie opasko/czapki. Małżon w tym czasie był niedaleko i oglądał inne badziewie, więc dyskretnie udałyśmy się do kasy - Starsza trzymała zdobycze, a ja płaciłam. Po zakończeniu transakcji Ala wręczając mi moją opaskę oznajmiła wszem i w obec:
- Masz mamo swoją, żeby tata nie myślał, że to ja sobie dwie kupiłam!
Pani układającą towar nieopodal, jak juz przestała się śmiać, skomentowała:
- Ten tekst zasługuje na lizaka!
I tak oto Starsza zarobiła lizaka :)
...
Dziś nie dało się posiedzieć na plaży, bo wiatr chcial nam pourywać głowy, a deszcz napadać nam potem do szyi. Pozostało wyłożyć trochę kasy na inne przyjemności, żeby ten dzień nie był tak bardzo do dupy. Udaliśmy się do kawiarni. Starszej zaproponowaliśmy szarlotkę na ciepło z lodami. I dostała. Szarlotkę z lodami. Bitą śmietaną. Wielką bezą. Wiórkami czekoladowymi. Truskawkami. I jeszcze jakimś słodkim mazidłem dookoła. Całość zajmowała talerz wielkości tacy, i nawet starsza zaniemówiła. A potem pochłonęła to pełna zachwytu, podsumowując na koniec:
- Mamo, to bylo takie pyszne, ze aż truskawkę z ogonkiem zjadłam!
...
- Masz mamo swoją, żeby tata nie myślał, że to ja sobie dwie kupiłam!
Pani układającą towar nieopodal, jak juz przestała się śmiać, skomentowała:
- Ten tekst zasługuje na lizaka!
I tak oto Starsza zarobiła lizaka :)
...
Dziś nie dało się posiedzieć na plaży, bo wiatr chcial nam pourywać głowy, a deszcz napadać nam potem do szyi. Pozostało wyłożyć trochę kasy na inne przyjemności, żeby ten dzień nie był tak bardzo do dupy. Udaliśmy się do kawiarni. Starszej zaproponowaliśmy szarlotkę na ciepło z lodami. I dostała. Szarlotkę z lodami. Bitą śmietaną. Wielką bezą. Wiórkami czekoladowymi. Truskawkami. I jeszcze jakimś słodkim mazidłem dookoła. Całość zajmowała talerz wielkości tacy, i nawet starsza zaniemówiła. A potem pochłonęła to pełna zachwytu, podsumowując na koniec:
- Mamo, to bylo takie pyszne, ze aż truskawkę z ogonkiem zjadłam!
...
środa, 8 czerwca 2016
urlop
Niektórzy zabierają na urlop komputer. Inni darmową opiekę do dzieci (babcię lub dziadka). A my zabraliśmy nad morze nasz kochany życiodajny ekspres do kawy! I mimo że dosłownie jechałam na nim bite 6h w samochodzie to nie żałuję ani kilometra :) Poranna pyszna kawa to jeden z niewielu luksusów jakie mam ostatnio pozostały - nawet Ala czuje powagę sytuacji i jest w tym czasie mniej męcząca niż przez resztę dnia. Rok temu bardzo nam takiej kawy brakowało. No wiemy, kawy pełno na miescie, ale zanim się człowiek zebrał rano z dzieckiem i tobołami robiła się z tego kawa popołudniowa. Że nie wspomnę o kosztach takich latte dla dwojga raz albo dwa razy dziennie.
Tak wiec zanim dzieciarnia weźmie nas na dobre w obroty możemy delektować się pięcioma minutami NORMALNOŚCI. Bezcenne.
Morze przywitało nas naprawdę sympatyczną pogodą. Dziś co prawda zaczęło się załamanie pogody i wiało jakby nam chciało głowy porywać, ale słoneczko bardzo ładnie przypiekało i mamy różowe mordki. Woda w morzu ma chyba temperaturę ujemną, bo traciłam czucie w nogach po 3 sekundach o_0.
Małżon wyczarował dla nas naprawdę uroczy domek kampingowy, z sypialniami na piętrze, super wyposażoną kuchnią, gigantyczną kanapą i na kameralnej działce z trzema takimi domkami. Do miejskiego placu zabaw mamy 5 minut piechotą, do biedronki po pieluchy i węgiel na grilla 15 minut :)
No waśnie, grill. Zachciało nam się dziś ryby z grilla. Po przejściu calej miejscowości wzdłuż i w szerz rozczarowani poszliśmy na rybę do knajpy. Nie wierzę, że w miejscowości otoczonej przez morze nie ma ani jednego sklepu ze świeżymi rybami! Wszędzie tylko wędzone, a świeże co najwyżej o świcie w porcie :/ Już się nie dziwię temu wczorajszej zbiegowisku nas plaży, gdy rybacy wykładali to co złowili na piasku - ludzie chcieli w końcu jakaś rybę zobaczyć ;)
sobota, 4 czerwca 2016
druga szansa
Patrzyłam dziś jak Starsza przez godzinę je zupę i w mojej zmęczonej głowie na przemian kotłowały się dwie myśli: w którym momencie popełniłam błąd i czy doświadczenie pozwoli mi uniknąć go powtórnie. I nie chodzi o to, że Starsza zjadła godzinę przez zupą pół bułeczki, którą dzieci standardowo dostają od pani w piekarni. Przyczyny takiego stanu rzeczy muszę szukać o wiele wcześniej i obawiam się, że doszukam się ich przynajmniej kilku. Przecież ona jeszcze rok, dwa lata temu jadła niemal wszystko! Teraz jej jadłospis ogranicza się do naleśników i mięsa z kebaba...
W którymś momencie zaczęła pewne potrawy odrzucać, ale nie robiliśmy z tego tragedii - dawaliśmy do jedzenia coś innego, licząc na to, że na pewno następnym razem skusi się na tą odrzuconą potrawę. Ale tak się nie stawało i lista dań, które nasze dziecko raczyło jeść kurczyła się powoli, ale regularnie. Starsza prawie nie je warzyw, dlatego tak walczę o te zupy, jak o ostatni bastion zdrowego odżywiania. Moje zupy są pełne kawałków warzyw i czasem pełnoziarnistego makronu - więc moje dziecko ma na co wybrzydzać. Tak samo jak na pełnoziarniste pieczywo, które raz zje bez marudzenia, a innym razem niemal nad nim płacze. Do picia dostaje ode mnie prawie wyłącznie wodę - zawsze jest zawiedziona i marudzi, ale wypija wszystko. Angażuję Starszą w pieczenie ciast i ciasteczek, z nadzieją, że polubi moje ciasta z mąki pełnoziarnistej i połową cukru podanego w przepisie :) Niektóre lubi.
Wsparcie, solidarność, konsekwencja.
Tego w około mnie brak, a brak ów przekłada się na moją chęć walki o zdrowe odżywianie dziecka. Małżon, będąc kochającym ojcem i małżonkiem, odpuszcza przy pierwszym sprzeciwie nawet nie udając, że próbuje walczyć. Nie wraca z zakupów bez garści jogurcikow, slodkich soków albo czegoś "na deser". Także dla mnie... O mojej mamie to aż żal wspominać - ta kobieta jest w stanie dosłodzić Ali kanapkę z miodem, postać nad nią i karmić po kawałeczku, byle by zjadła. Kłócimy się o to średnio raz na pół roku, bez większego efektu. Już mi się wydawało, że przeforsowałam zdrowe pieczywo, ale ostatnio znów pojawiły się białe kajzery. Ręce mi opadają. Sama dla siebie kupuje wieloziarnisty chlebek na wagę, a swojej wnuczce serwuje najgorsze możliwe pieczywo. Każdy napój jest posłodzony, po każdym takim słodkim posiłku jest deser...
W ubiegłym tygodniu jedna z naszych osiedlowych piekarni przygotowała promocje i częstowała przechodniów rogalikami: pysznymi, mięciutki, z najlepszej mąki, pełnymi cukru i słodkiej kruszonki. Na moją uwagę, że takie cuda nie są najzdrowsze i szybko odkładają się w boczkach pani częstująca odpowiedziała, że przecież coś trzeba jeść. Ręce mi opadły. Wydawało mi się, że w społeczeństwie panuje większa świadomość. Ale prawda jest taka, ze w natłoku codzienności mało kto ma chwilę czasu, by przeczytać skład gotowych potraw, a cukier znajduje się w każdym "zdrowym" zbożowym batoniku, w każdym "zdrowym" sosie warzywnym ze słoika, w każdych płatkach do mleka. W herbatce granulowanej dla niemowląt jest 88% cukru! W kaszkach 30%! Jak to tłumaczą producenci, którzy jednocześnie mają w ofercie zupki bez grama soli?! A sklepiki szkolne? A stołówki w szkołach i przedszkolach? Komu zależy na tym, by wychowywać pokolenie uzależnione od cukru? Kto z naszych uczynnych rządzących wziął w łapę za zniesienie przepisów o zdrowym odżywianiu? Rok temu koleżanka w pracy była mocno zmartwiona tym, że po wprowadzeniu zdrowego jedzenia w przedszkolu jej dziecko będzie chodziło godne. Wtedy też ręce mi opadły. Czy rodzicom naprawdę zależy by dzieci jadły cokolwiek, w obawie ze nie zjedzą nic? Dostali wsparcie ze strony państwa a uznali je za przeszkodę...
Ja może jestem trochę skrzywiona po tej diecie cukrzycowej w ostatniej ciąży, ale jestem żywym dowodem na to, ze da się w tym kraju jeść zdrowo, bez cukru - i przeżyć. Trzeba tylko zadać sobie trochę trudu i mieć świadomość celu. A celem jest zdrowie naszych dzieci. Moim marzeniem jest wprowadzenie zdrowych nawyków w naszej rodzinie zanim Ula będzie na tyle świadoma, by wybrzydzać przy jedzeniu. Liczę na to, ze zdrowe nawyki u niej przełożą się na zdrowe odżywianie u Ali.
Niestety w dni takie jak dziś chce mi się po prostu wyć i nie mam w sobie siły, by walczyć dalej.
W którymś momencie zaczęła pewne potrawy odrzucać, ale nie robiliśmy z tego tragedii - dawaliśmy do jedzenia coś innego, licząc na to, że na pewno następnym razem skusi się na tą odrzuconą potrawę. Ale tak się nie stawało i lista dań, które nasze dziecko raczyło jeść kurczyła się powoli, ale regularnie. Starsza prawie nie je warzyw, dlatego tak walczę o te zupy, jak o ostatni bastion zdrowego odżywiania. Moje zupy są pełne kawałków warzyw i czasem pełnoziarnistego makronu - więc moje dziecko ma na co wybrzydzać. Tak samo jak na pełnoziarniste pieczywo, które raz zje bez marudzenia, a innym razem niemal nad nim płacze. Do picia dostaje ode mnie prawie wyłącznie wodę - zawsze jest zawiedziona i marudzi, ale wypija wszystko. Angażuję Starszą w pieczenie ciast i ciasteczek, z nadzieją, że polubi moje ciasta z mąki pełnoziarnistej i połową cukru podanego w przepisie :) Niektóre lubi.
Wsparcie, solidarność, konsekwencja.
Tego w około mnie brak, a brak ów przekłada się na moją chęć walki o zdrowe odżywianie dziecka. Małżon, będąc kochającym ojcem i małżonkiem, odpuszcza przy pierwszym sprzeciwie nawet nie udając, że próbuje walczyć. Nie wraca z zakupów bez garści jogurcikow, slodkich soków albo czegoś "na deser". Także dla mnie... O mojej mamie to aż żal wspominać - ta kobieta jest w stanie dosłodzić Ali kanapkę z miodem, postać nad nią i karmić po kawałeczku, byle by zjadła. Kłócimy się o to średnio raz na pół roku, bez większego efektu. Już mi się wydawało, że przeforsowałam zdrowe pieczywo, ale ostatnio znów pojawiły się białe kajzery. Ręce mi opadają. Sama dla siebie kupuje wieloziarnisty chlebek na wagę, a swojej wnuczce serwuje najgorsze możliwe pieczywo. Każdy napój jest posłodzony, po każdym takim słodkim posiłku jest deser...
W ubiegłym tygodniu jedna z naszych osiedlowych piekarni przygotowała promocje i częstowała przechodniów rogalikami: pysznymi, mięciutki, z najlepszej mąki, pełnymi cukru i słodkiej kruszonki. Na moją uwagę, że takie cuda nie są najzdrowsze i szybko odkładają się w boczkach pani częstująca odpowiedziała, że przecież coś trzeba jeść. Ręce mi opadły. Wydawało mi się, że w społeczeństwie panuje większa świadomość. Ale prawda jest taka, ze w natłoku codzienności mało kto ma chwilę czasu, by przeczytać skład gotowych potraw, a cukier znajduje się w każdym "zdrowym" zbożowym batoniku, w każdym "zdrowym" sosie warzywnym ze słoika, w każdych płatkach do mleka. W herbatce granulowanej dla niemowląt jest 88% cukru! W kaszkach 30%! Jak to tłumaczą producenci, którzy jednocześnie mają w ofercie zupki bez grama soli?! A sklepiki szkolne? A stołówki w szkołach i przedszkolach? Komu zależy na tym, by wychowywać pokolenie uzależnione od cukru? Kto z naszych uczynnych rządzących wziął w łapę za zniesienie przepisów o zdrowym odżywianiu? Rok temu koleżanka w pracy była mocno zmartwiona tym, że po wprowadzeniu zdrowego jedzenia w przedszkolu jej dziecko będzie chodziło godne. Wtedy też ręce mi opadły. Czy rodzicom naprawdę zależy by dzieci jadły cokolwiek, w obawie ze nie zjedzą nic? Dostali wsparcie ze strony państwa a uznali je za przeszkodę...
Ja może jestem trochę skrzywiona po tej diecie cukrzycowej w ostatniej ciąży, ale jestem żywym dowodem na to, ze da się w tym kraju jeść zdrowo, bez cukru - i przeżyć. Trzeba tylko zadać sobie trochę trudu i mieć świadomość celu. A celem jest zdrowie naszych dzieci. Moim marzeniem jest wprowadzenie zdrowych nawyków w naszej rodzinie zanim Ula będzie na tyle świadoma, by wybrzydzać przy jedzeniu. Liczę na to, ze zdrowe nawyki u niej przełożą się na zdrowe odżywianie u Ali.
Niestety w dni takie jak dziś chce mi się po prostu wyć i nie mam w sobie siły, by walczyć dalej.
Subskrybuj:
Posty (Atom)