Strony

wtorek, 31 lipca 2012

przeżyliśmy, wróciliśmy...

...a teraz umieramy z glodu, bo lodówka pusta, a pizza się spóźnia >< Dziecko dążyło się wyspać, a pizzy nadal jak nie było tak nie ma. Jestem zbyt głodna, by opisywać nasz jak najbardziej udany wyjazd, więc post wakacyjny powstanie jak napełnię czymś żołądek :D

wtorek, 24 lipca 2012

5 miesięcy

...minęło nam jak z bicza strzelił. Bodziaki ledwie się dopinają, skarpetki uciskają, czapki kupione w marcu poszły właśnie do pudła z całą masą innych rzeczy. Jak na niejadka nasza Dzidziulinka precentuje okazałe 7,5 kg. Jest silna i bezwzględna :D A my jesteśmy skopani, podrapani, opluci i pogryzieni! Całe szczęście, że nie karmię  Dzidziulinki piersią, bo każda rzecz lądująca w buzi naszej córy zalicza kontrolne 2 porządne gryzy, zanim zostanie przememłana i wypluta w fontannie śliny :D Młoda fika z pleców na brzuch nawet się nie zastanawiając, gorzej w drugą stronę, ale pracujemy nad tym :D Od 3 dni natomiast robi to:


Prognozuję, że za miesiąc będzie już raczkować :D o my biedni...

Po wczorajszej kontroli u rehabilitantki chyba zdecydujemy się na serię ćwiczeń prowadzonych właśnie przez nią, bo to co nam pokazuje do wykonywania w domu jakoś nam nie wychodzi. Kobitka cały czas na zastrzeżenia do łopatek i ramion Dzidziulinki - łopatki powinny być niżej, ramiona rozluźnione, a dłonie otwarte. Natomiast wszelkie ćwiczenia z małą, które wymagają od nas dotknięcia tych części ciała wywołują u Młodej pisk i protest, wyginanie się w kosmiczny alfabet i jeszcze mocniejsze zaciskanie pięści ;/ No trudno, trzeba będzie jeździć i gimnastykować.

Jeszcze tylko dojenie i lecę w kimę, bo jutro wielka podróż nad morze. Samochód już zapakowany więc jak tylko Młoda obudzi się na karmienie o 4-5 ubieramy się w trybie "zombie" i jedziemy! Na okazję letnich wojaży zaopatrzylismy się w nowy aparat cyfrowy, bo mój starusieńki Kodak V530 z 2006 roku domaga się juz emerytury. Zwiedziłam z nim pół Azji i mam do niego cholerny sentyment, ale niestety po tym jak na nim usiadłam kilka lat temu nigdy nie doszedł do siebie :D Może Dzidziulinka kiedyś go wykończy. Teraz mamy Samsunga WB750 i po całym jednym dniu testowania jestem z niego bardzo zadowolona. Dla przykładu zamieszczę zdjęcie testowe wykonane w środku nocy w calkowicie ciemnym mieszkaniu:


To się nazywa lampa błyskowa z prawdziwego zdarzenia! :D
Do zobaczenia w środę za tydzień!

refleksja architektoniczna

Ogłądamy te mieszkania i ogłądamy i jeden nam się nasuwa wniosek: teraz już tak nie budują jak kiedyś. Przeżyliśmy dziś szok błądząc po bloku z 2002 roku. Blok w kształcie litery U. Najpierw wejście przez bramę na coś co się niby nazywa patio i tu dwa rzędy schodów które prowadzą dopiero do właściwego bloku. Oczywiście nigdzie nie widać windy ani podjadów dla wózków. Nie ma nawet co marzyć o zostawieniu wózka na samym dole, bo mimo iż przestrzeń wolna jest, to jest w większości niezadaszona, a od ulicy dzieli ją tylko żelazna brama ;/ Potem kilkadziesiąt metrów długim i ciemnym korytarzem do wewnętrznej klatki schodowej, czyli wielkiego pomieszczenia o boku kilkunastu metrów wysokiego na kilka pięter, pośrodku którego wyrastają sobie schody do nieba. Takiego marnotrastwa przestrzeni już dawno nie widziałam. Okazało się, iż są to jedyne schody prowadzące na wyższe piętra, a po ich pokonaniu znów przemierzaliśmy długi i ciemny korytarz, którego koniec ginął w mroku, a po obu stronach przewijały się drzwi do mieszkań. Ale prawdziwy szok przeżyliśmy w mieszkaniu, które może i ładnie wykończone, ale za to widok ze wszystkich okien skierowanych do wnętrza naszej literki U był na hektar papy w dole - chyba dach garażu podziemnego. I mimo bardzo dobrej lokalizacji i atrakcyjnej ceny uciekliśmy stamtąd czym prędzej. Zastanawiam się ile developer dał za ten projekt urągający wszelkim standardom, o dobrym smaku i użyteczności nie wspomnę, oraz gdzie znalazł naiwniaków na swoje mieszkania.

Widzieliśmy dziś za to 50 metrowe mieszkanko, które mimo wyższej ceny i lokalizacji, której nigdy nie braliśmy w ogóle pod uwagę, poddajemy głębokiemu rozważaniu. Mieszkanko w bloku z cegły z lat 90-tych, dwupokojowe, wykończone już w wysokim standardzie (tylko blat w kuchni do wymiany, bo ktoś się zupełnie nie znał jak go robił) na pierwszym piętrze, na bardzo ładnym i cichym osiedlu niskich bloków. Kredyt jak nic na całe życie. Ale chyba się opłaca. Jutro kolejne 2 mieszkanka.

Poza tym trwa wielkie pakowanie i pranie przed środowym wyjazdem nad morze. Połowa wielkiej torby to ciuchy Dzidziulinki :/ chyba przesadziłam w ilością, ale biorę pod uwagę niestałość pogody i tempo w jakim Mała na wszystko ulewa. Jeszcze wózek, mata, nasze szpargały, jakieś zabawki dla Małej... dobrze, że bierzemy samochód z pracy Małżona, bo nasz Peugeocik by tego nie przeżył :P

sobota, 21 lipca 2012

sobota

Sobota jakich ostatnio było brak. Tylko my i nasza pociecha w naszym domku. Młoda prawie cały dzień dokazywała z Małżonem, a ja miałam okazję wyżyć się kulinarnie za ostatnie tygodnie. Ostatnio naszym lupem padły dwie wielkie cukinie od dziadków z ogródka. Jedna poszła w ciągu tygodnia zapieczona z mięskiem, a z drugiej powstał dzisiejszy eksperyment kulinarny:


Polecam, bardzo smaczne acz pracochłonne danie. Potem przyszła kolej na tartę porzeczkową dla teściów na jutro i na koniec dnia naleśniki z Monte. Naleśniki z Monte są pomysłem mojego chrześniaka i są o wiele smaczniejsze, niż ich kuzyni naleśniki z Nutellą. Ogólnie miła odmiana po ostatnich "kanapkowych" dniach :D

Dzidziulinkę podziwiałam dziś głównie z daleka, a i tak jestem padnięta. Powinnam jeszcze choć jedną fuchę zrobić, żeby nie zostać na jutrzejszy wieczór z dwiema, ale ciężko mi się zebrać do roboty. Nie mam weny, a przeglądaniem stoków robię lagi Małżonowi, który jest podpięty z drugiego końca kabla internetowego, a któremu też się coś od życia należy po męczącym dniu. Na poprawę humoru Conan w TV :P

Od dziś redukuję dojenie do 4 razy na dobę. Mała jest daleka od bycia słabiutkim niemowlakiem, któremu potrzebne jest mleczko mamusi. Poza tym bardzo ładnie zjada owocki, moje diabelskie mieszanki owocków z niejadalnymi zupkami i kaszkę ryżową o smaku bananowym. Więc nie ma co się stresować, że jej czegoś zabraknie. 4 dojenia dadzą coś koło 500ml, a resztę załatwi mm. Pod koniec wakacji przerzucimy się na mleko nr2. Planuję do czasu mojego powrotu do pracy we wrześniu zredukować dojenia do 2-3 na dobę i w tym stanie dortwać do końca roku.

Acha, przystąpiliśmy do kolejnego etapu poszukiwania mieszkanka. Dziś zaliczyliśmy jedno 60m, ale niestety prawie do generalnego remontu. Za to tanie i w całkiem dobrej okolicy. Właściciele bardziej niż sprzedażą mieszkania byli zainteresowani Dzidzulinką :D W poniedziałek i wtorek znów kilka mieszkań umówionych. Może coś z tego będzie.

Dzidziula kwalifikuje się na stołek fryzjerski. Z dnia na dzień włoski coraz dłuższe i jaśniejsze, może kiedyś dojdzie do blondu. Czy ktoś kiedyś suszył włosy 4-miesięcznego dziecka suszarką? Bo my tak...

piątek, 20 lipca 2012

tester


Założę się, że nikomu nie przyszło do głowy testować laktator w ten sposób :D Młoda pozdzierała farbę z przycisków.

zakręcona...

... jak słoiczek z owockami :P
Z dniem w którym Dzidziulinka ukończyła cztery miesiące zaczęła się nasza przygoda warzywno-owocowa. Teraz po 3 tygodniach gust Małej jest już w miarę sprecyzowany i melduję, iż owocki przechodzą w każdych ilościach, warzywka natomiast w żadnych :P W sumie się nie dziwię, mnie samej mało nie odwróciło na drugą stronę jak spróbowałam "zupki warzywnej". Nie wiem jaki mądry umysł wymyślił, że dzieci będą to jeść. Niemniej jednak dietę rozszerzać trzeba, więc poszłam po rozum do głowy i.. mieszam :P Marchewka zmieszana z jabłkiem przeszła. Tak samo dodana do brzoskwiń z jabłkami. Dziś natomiast zrobiłam dzieło szatana, czyli zupkę warzywną (marchew, ziemniak, por) zmieszałam z gruszkami i dodałam odrobinę cukru. Jak spróbowałam to mało nie wyrzuciłam, ale odezwał się mój wewnętrzy sadysta i dałam Małżonowi, żeby nakarmił Dzidziulinke. Sama obserwowałam z bezpiecznej odległości. Zabójcza mieszanka zniknęła w 5 minut! Wierzyć mi się nie chciało. Pojawia się pytanie: za sprawą gruszek, czy cukru? A może obydwu? Hm...

Jakiś czas temu Dzidziulinka dostała od Magenisiowej Mamy niesamowicie sprytny dywajs - siateczkę do podawania dziecku stałego pokarmu. Od tej pory kilka razy w tygodniu Młoda je owoce w postaci stałej lekko ugniecionej. Banan i brzoskwinie znikają zanim się obejrzę! Jabłko trochę gorzej, ale może to kwestia tego, że jest twardsze. Tak więc dziękujemy Magenisiowa Mamo za super prezent! :D


Proces pochłaniania trzeba koniecznie nadzorować, żeby nie musieć potem odnawiać mieszkania i kupować nowych ciuchów :D

poskromienie złośnicy

Małżon podzielił się dziś ze mną swoją obawą. Jak się chwilę zastanowiłam, to obawa zaczęła mi się wydawać jak najbardziej słuszna. Dotyczy ona mianowicie dźwieków jakie wydaje nasze dziecko. Dzidziulinka w zasadzie nie guga, nie gaworzy. Nasze dziecko wydaje z siebie dźwieki jednostajnym strumieniem z chwilą obudzenia aż do chwili odpłynięcia w sen, ale nie jest to język niemowlaka jaki kojarzę u innych dzieci. Dzidziulinka jęczy, marudzi, piszczy, skrzeczy, wszystko tonem skrajnie zirytowanym, który aż prosi się o akompaniament w postaci tupania nóżką. Marudzi gdy je, gdy nie je, gdy ćwiczymy i przewijamy ją, przebieraniu towarzyszy przyrost decybeli, a apogeum przeżywamy gdy kładziemy Małą spać. Jak ma dobry humor dźwiękom towarzyszy ślina w ilościach zatrważających :)
Po całym dniu głowa już od tego pęka. Mam też coraz bardziej dosyć tłumacze postronnym, że moje dziecko nie jest głodne ani zmęczone, ten model po prostu tak ma i już.

Obawa brzmi: czy nasze dziecko zacznie kiedykolwiek normalnie mówić? Czy tylko będzie krzyczeć zirytowana królewna i pokazywać palcem co jej potrzeba? :/

komentarz

Piątek, spokojny poranek, ja ogarniam górę prasowania, a Małżon wariuje z Dzidziulinką. Włączam sobie TV dla towarzystwa, konkretnie nie wymagający myślenia serial w który się ostatnio wkręciłam. Małżon tylko spojrzał co to i skomentował:
" Idźże ty już z powrotem do tej pracy."

Potrzebuję jakiegoś ambitnego serialu S-F w który mogłabym się wkręcić, ale cóż poradzić skoro na rynku posucha? Trzeba się ratować historiami o cudem wskrzeszonej blondynce w ciele pani prawnik (jezu jak to brzmi)...

A tak baj de łej, wybraliśmy nianię dla Dzidziulinki. We wrześniu Alunią zajmie się niania Marzenka, właścicielka trójki własnych nastoletnich latorośli, mieszkająca w sąsiedniej wiosce. Oboje z Małżonem byliśmy jednomyślni przy dokonywaniu wyboru i teraz tylko obawiamy sie, by nasza wybawicielka nie uciekła z krzykiem po pierwszym tygodniu.

środa, 18 lipca 2012

roboczo

Przez chwilkę będzie roboczo, bo naszło mnie na zmiany na blogu. Będą to zmiany gruntowne ze zmianą nazwy włącznie, bo skoro zabrakło mi odwagi by nazwać Dzidziulinkę Penelopką to nie widzę sensu by dalej ciągnąć "projekt Penelopka". Nowa nazwa w głowiej uż się kołacze, ale ponieważ napewno wprowadzi sporo zamieszania muszę tę sprawę przemyśleć zanim wcielę w życie.
Na dziś tyle, bo prasowanie czeka :P

wtorek, 17 lipca 2012

rowerek?

Właśnie rozwalił mnie newsletter od Allegro. Do tej pory dostawałam powiadomienia o pieluchach, butelkach, łóżeczkach i wózkach, aż tu nadle dziś dostaję "sprawdź nasze oferty na rowerki trójkołowe!" No ja rozumiem, że mam nad wyraz rozwinięte dziecko, ale to chyba przesada :P

czołg

I znów wybyliśmy na kilka dni na wieś. Tym razem o opalaniu mogliśmy co najwyżej pomarzyć. Było dość deszczowo i paskudnie, wiał zimny wiatr i było jakoś tak sennie. Odwiedziliśmy mojądrugą babcię z okazji jej urodzin (chyba 83.) Dzidziulinka robiła furorę i jak to zwykle z nią bywa na występach gościnnych, zachowywała się wręcz wzorowo. Uśmiechnięta od ucha do ucha, rozgadana, zapluta :D Jeszcze nie chodzi, a już jej wszędzie pełno. Łapki wyciągają się do wszystkiego w zasięgu wzroku, a im bardziej kolorowy przemiot pożądania, tym żywsza reakcja. Na kolanach wygina się i kręci, robi "wypady" do przodu wystawiając refleks rodziców na ciężką próbę. Nie da się ułożyć, bo ledwie poczuje coś pod plecami od razu fikumika na brzuch. A ostatnio nasza latorośl odkryła nową umiejętność - czołganie. Robi to dosyć zabawnie, bo na twarzy :D Wydaje przy tym zabawne piski, pewnie myśli, że to siła napędowa :D


Tu już była troszkę zmęczona stąd nieciekawa minka. Może uda mi się niedługo uchwysić czołg w wersji roześmianej :D

piątek, 13 lipca 2012

gorączka

Uff... znów padam na twarz, ale jeszcze słów kilka skreślę tak dla porządku.

Wczoraj Dzidziulinka przeszła trzeci etap szczepień i niestety bardzo niedobrze na nie zareagowała. Karmiąc dziecko o 4 rano nie od razu przedarł się do mojego uśpionego mózgu sygnał, że Mała jest rozpalona jak piec! Tak się przestraszyłam, że pominęłam mierzenie temperatury. Jeszcze bym na serce padła, bo Mała miała jak nic 39 stopni. Dostała od taty porządną dawkę Panadolu dla dzieci, wypiła swoje mleczko i drugie tyle wody o zabarwieniu herbatki i po jakichś 20 minutach poczułam, że temperatura spadła. Niestety rano znów gorączka 38,4 i mimo Panadolu utrzymywała się w tych okolicach przez cały dzien. Poza gorączką zachowanie Dzidziulinki nie odbiegało zupełnie od normy, jadła, piła, bawiła się, marudziła (kolejność dowolna) :) Teraz gorączki już chyba nie ma, więc mam nadzieję, że jutro będzie już tylko wspomnieniem.

Melduję także, iż nasze dziecię fika z pleców na brzuch bardzo płynnie, ale jeszcze nie załapało, że to działa też w drugą stronę. Więc po paru minutach trzeba zmęczone maleństwo przewracać na brzuch ręcznie. A że Dzidziulinka ma pamięć jak złota rybka (pamięta ostatnie 5 minut) to położona na plecach zaraz znów się obraca na brzucha :)

W ostatniej chwili udało nam się też spotkać dziś z trzecią kandydatką na nianię i chyba mamy naszą faworytkę :) Ale dla porządku spotkamy się jeszcze z tymi czterema umówionymi na jutro i sobotę.
 

Usg bioderek w normie. Przy okazji pojawił się konflikt na linii rehabilitantka-ortopeda:

Czy dziecko może siadać? czy mu nie pozwalać?
rehabilitantka: w żadnym razie nie podciągać dziecka za rączki. Ma nauczyć się samo siadać przez boczek.
ortopeda: podawać dziecku swoje palce i niech się podciąga ile może, ćwicząc mięśnie i zmysł równowagi.

Jak nosić małą frontem do świata?
rehabilitantka: podpierając cały tyłeczek, tak żeby mała siedziała na dłoni jak na krzesełku.
ortopeda: w żadnym wypadku nie można podpierać tyłka, lepiej przenieść dłoń na przód i podpierać małą od dołu przy zachowaniu prostego kręgoslupa Małej.

I bądź tu człowieku mądry ><

środa, 11 lipca 2012

spaleni słońcem

Od piątku po południu siedzieliśmy u moich rodziców na wsi. Trochę odpoczęłam, ale także odwykłam od mojego dziecka, bo babcia jak zwykle nie chciała wypuszczać Małej z rąk. W ramach odpoczynku Małżon obleciał teściom hektar trawnika (kosiarką oczywiście) a ja przeczytałam niemal dwie książki :P Obydwoje mamy plecy spieczone na raka. Poza tym była wypasiona impreza urodzinowa u mojego chrzestnego (50-ta), płonąca świnia i szalone tańce na parkiecie. Było także ognisko i kiełbaski pieczone w czasie burzy. Było łażenie na bosaka po trawie i wcinanie marchewek prosto z grządki. Dzidziulinka zdecydowanie bardziej lubi surową marchewkę (w formie gryzaka) od gotowanej. Były też w (nareszcie) stopki w buzi i czołganie na bruchu z głową robiącą za taran wśród zabawek :)

Ćwiczenia, które zaleciła nam rehabilitantka idą jak po grudzie, bo Dzidziulinka ciągle się wierci i wygina, wyrywa rączki i kopie. Zdecydowanie bardziej woli ćwiczenia na nóżki niż na rączki.

Tydzień zapowiada się znów pracowicie: Dziś trzecia dawka szczepionek, w czwartek kontrola bioderek, w piątek i sobotę kasting na nianię ciąg dalszy, w niedzielę urodziny mojej babci, a potem dwa dni odpoczynku u moich rodziców :P Chciałabym jeszcze gdzieś wcisnąć zrobienie szafki nad pralką w łazience, a w tym celu muszę najpierw znaleźć firmę, która przyjdzie, pomierzy, zrobi i zamontuje.

środa, 4 lipca 2012

padam na twarz

Miałam dziś naprawdę pracowity dzień. Do tego gorący i parny, a ja musiałam pozałatwiać kilka rzeczy. Małżon miał dziś wolne, ale nie odpoczął, bo pół dnia zajmował się Dzidziulinką. Ja wybrałam się do mojej pracy złożyć podanie o przedłużony urlop macierzyński i wniosek o urlop wypoczynkowy. Wszystko udało się załatwić. Do pracy wracam 17-go września. Moja szefowa klaszcze uszami z radości :P Przez rok (bo w lipcu rok temu poinformowałam ją o moim odmiennym stanie) nie udało jej się znaleźć nikogo sensownego na moje zastępstwo. Z jedną dziewczyną, która przyszła na próbę we wrześniu nie wytrzymywaliśmy już po 2 tygodniach. Nie dość, że nic nie umiała, popełniała karygodne błędy, to jeszcze była tak oporna na wiedzę i dobre rady, że ręce nam opadały. Można było tłumaczyć po 10 razy co ma zrobić, żeby w druku ładnie wyszło, a ona i tak swoje. Z resztą o Ani i jej antymetodach pracy możnaby książkę napisać. Wyleciała wyrzucona przez samego prezesa jeszcze zanim urodziłam. Potem szefowa, zapewniona 10 razy, że "tak zamierzam do was szybko wrócić" przestała szukać kogokolwiek.  Szefowa wspomniała coś o podwyżce, a ja wspomniałam coś o jednym dniu pracy w domu :P Zobaczymy co z obu pomysłów wyjdzie. Trochę szkoda, że prawie nikogo oprócz niej dziś nie spotkałam, bo przez nocną burzę w całej firmie nie było prądu i wszyscy szeregowi pracownicy poszli do domu.
Po pogaduszkach z szefową popędziłam na spotkanie z sąsiadką, która zaprosiła mnie do swojego gabinetu kosmetycznego na kilka zabiegów na twarz i elektrostymulację mojej galaretki (czyli brzucha). Melduję, iż obie części ciała przeżyły zabiegi i czują się dobrze, a nawet lepiej :P Okazało się, że mam na brzuchu jeszcze jakieś mięśnie, chociaż na to nie wygląda. A, i mam nowe brwi :P Jeszcze nie wiem ile mnie to całe szczęście wyniesie, bo sąsiadka stwierdziła, że rozliczymy się w domu. Może powinnam pogonić moich pracodawców do szybszej zapłaty? :P
Po relaksujących 2 godzinach w klimatyzowanym gabinecie kosmetycznym popłynęłam (dosłownie, bo w międzyczasie była burza) do domu na szybki obiad a potem szybko pojechaliśmy do poleconej przez magenisiową mamę rehabilitantki. Kobitka już od progu zauważyła prężenie się Dzidziulinki. Pokazała nam nowe ćwiczenia na brak szyi - opuszczanie barków i łopatek w celu rozluźnienia całości ramion. Nauczyłą nas też nosić małą w odpowiedni sposób i podnosić tak, żeby dodatkowo nie naprężać szyi. Na jakiś czas darujemy sobie także kładzenie małej na brzuchu, czyba, że na naszych kolanach, gdzie będzie miała głowę wyżej niż pupkę. I znów nasuwa mi się refleksja - gdybym sama nie zauważyła objawów wzmożonego napięcia już w pierwszym miesiącu życia Małej, i gdyby Magenisiowa mama nie skierowała mnie do rzetelnej rehabilitantki prawdopodobnie pozostalibyśmy w błogiej nieświadomości, iż nasze dziecko nie rozwija się prawidłowo. Czy takiej oceny rozwoju ruchowego bobasa nie powinien dokonywać pediatra? Czy nie powinno być zalecenia oceny dziecka przez neurologa także po kilku tygodniach czy nawet 3 miesiącach od porodu? My się cieszyliśmy, że nasze dziecko jest silne i tak ładnie podnosi główkę, a okazało się, że jest chore :( I nikt na to nie zwrócił uwagi. Nasza pani pediatra słyszała od nas nieraz o tym, że Mała jest niespokojna, wiesznie poddenerwowana, widziała jak wysoko podnosi główkę, przęży nóżki, przekrzywia się na bok. To przepraszam bardzo ale od czego w takim razie jest pediatra? Od kataru? Co ona robiła przez kilka lat studiów i kto dał jej dyplom? Bo katar to i jak potrafięzdiagnozować, a jestem po uczelni artystycznej...
Tak więc od dziś inaczej wstajemy, inaczej się kładziemy, inaczej się bawimy i inaczej ćwiczymy i mamy nadzieję, że to coś da.

wtorek, 3 lipca 2012

gusta i guściki

Obca ciocia pochylająca się nad Dzidziulinką od razu wywołuje u dziecka panikę i ryk.
Zarośnięty, wielki obcy facet w sklepie - szeroki bezzębny uśmiech ...
Hm...

Staram się ją zrozumieć, ale mi nie wychodzi :P

malymi kroczkami do windy

Kiedyś oglądałam taki film z Nicolsonem, nie pamiętam tytułu. Grał faceta który bał się otwartych przestrzeni, nawet na klatkę schodową nie wychodził zbyt często, a jeśli już wychodził, to mamrotał swoje "małymi kroczkami do windy". Może ja też tak powinnam ,bo najwyraźniej chcę za dużo i za szybko, ignorując fakt, że na niektóre rzeczy trzeba zwyczajnie czasu i cierpliwości. Będąc w ciąży wyobrażałam sobie, jak cudownie będzie chodzić z dzieckiem na spacerki do parku, siedzieć na kocyku, pokazywać małej świat. Pierwsze ciężkie miesiące sprawiły, że odłożyłam to marzenie na półkę rzeczy nierealnych, bo jak tu z takim rozdartym dzieckiem wychodzić na dłużej?
Tymczasem wczoraj stał się mój mały cód i poszłyśmy na dwugodzinny spacer, w czasie którego Dzidziulinka zaliczyła dwie drzemki, przewijanie na kocyku w parku, karmienie, oglądanie krzaczków i innych ludzi. I nieważne, że na kocyku spędziłyśmy tylko 15 minut, bo potem obsiadły nas komary, a do domu wróciłam z kleszczem na nodze :P Uważam, że mam przecudowne dziecko!

poniedziałek, 2 lipca 2012

obcy w moim domu

Tak dawno nie pisałam, a tyle się ostatnio wydarzyło, że sama nie wiem od czego zacząć. Ciągle gdzieś jeżdzimy, kogoś odwiedzamy. Mała do tej pory nie przejmowała sie obcymi - u mnie w pracy koleżanki przekazywały ją sobie z rąk do rąk a ona nawet jednej łzy nie uroniła. Tymczasem od niedawna każdy poza mamą i tatą doprowadza dziecko do chisterii. Każde odwiedziny u dziadków lub znajomych przebiegają w rytm wycia Aluni. Kiepsko, tymbardziej, że obcych będzie przybywać. W najbliższym czasie przez nasz dom przewinie się kilka kandydatek na nanie (pierwsza już jutro). Mam nadzieję, że na własnym terenie Alunia będzie czuła się bardziej pewnie i obejdzie się bez płaczu.

Wracając do ostatnich dni przepełnionych nowymi wrażeniami (będzie w ekspresowym skrócie):

W czwartek odwiedziliśmy magenisiową mamę. Spotkaliśmy sięcałymi rodzinkami i trochę odświerzyliśmy znajomość. Wiele się zmieniło przez te kilka lat od naszego ostatniego spotkania. Im przybył drugi dzieciak i ósmy (!) kot (musiałam uważać gdzie nogi stawiam :D) nam przybyła tylko jedna pociecha, za to robiąca hałasu za dwoje :D Byłam oczarowana Mikołajkiem - grzeczny chłopiec, uśmiechnięty, przywitał się jak należy, podał rękę, a jak Daniel płakał przynosił mu zabawkę i pieluszkę! To że jest takim cudnym chłopcem jest zasługą ciężkiej pracy rodziców, ale aż miło popatrzeć, jakie są efekty tego wysiłku. Natomiast pierwsza "randka" Ali i Daniela nie wypadła zbyt pomyślnie, darli się naprzemiennie coraz to głośniej (Ala dlatego, że dużo obcych rzeczy, a Daniel dlatego, że Ala płakała), Mikołaj oglądał bajki, dorośli starali się usłyszeć wzajemnie poprzez płacz dzieci, a koty znosiły cały ten hałas z iście stoickim spokojem - przetrwały małego Mikołaka, a teraz będą musiały przetrwać jeszcze Daniela :P Dostałam namiar na sprawdzoną rehabilitantke i w środę idziemy pokazać jej nasze wzmożone napięcie mięśniowe (które nie rozeszło się po kościach przez 4 miesiące ;/ )

Nie wiem co było w piątek. Czarna dziura...

W sobotę odwiedziliśmy mojego brata ciotecznego z okazji urodzin jego 2-letniego synka. Znów było dużo nowych twarzy które denerwowały Dzidziulinkę, a czarę goryczy przelała moja chrzestna, która wzięła Małą na ręce. Było 3 chłopców w wieku ok 2 latek i ich rodzice. Było trochę "buraczanie" :P Czuliśmy się w tym towarzystwie zupełnie jak Alunia :P (i nie było obiadu, a pojechaliśmy głodni, snif...)

W niedzielę pojechaliśmy na działkę do teściów. Dawno ich nie widzieliśmy i odbiło się to na zachowaniu Aluni, która znów w ryk! Na szczęście spędziliśmy tam prawie cały dzień i Dzidziulinka po kilku godzinach i dwóch drzemkach dała się nawet potrzymać dziadkom na rękach. Był długi spacer, habry wydarte z pola żyta, szaszłyki z kurczaka i ananasa i mini basem w mini pontonie dla Aluni :D I było cholernie gorąco, wszyscy latali w kostiumach kąpielowych, a ja jedyna w spodniach i bluzce, bo ciągle nie podobam się sobie po ciąży i nie chcę degustować otoczenia...


Za to dziecko mam jak z obrazka :D