Strony

niedziela, 30 września 2012

przybyliśmy - zobaczyliśmy - zadecydowaliśmy

Jak dobrze pójdzie sylwestra połączymy z parapetówką :D Trzymać kciuki!


Dziś w menu jabłka z jagodami!
PS: fotelik przeszedł test bojowy i zdał go na 5! jagody zeszły bez śladu pod ciepłą wodą i szczotką. 

sobota, 29 września 2012

7 miesięcy

Na śmierć zapomniałam, że nie podsumowałam ostatniego miesiąca życia naszej pociechy. Z nowych umiejętności nabytych w ostatnich tygodniach mogę wymienić:
- siadanie na dupce. 
- stanie przy meblach pionowo trzymając się jedną ręką.
- siadanie na dupce po uprzednim staniu pionowo przy meblach :D

Alunia już niezwykle rzadko zalicza glebnięcia, głównie jak się rozproszy albo na coś zagapi. Albo jakaś zabawka podstawi jej nogę. Zgina kolanka i klapie na tyłeczek, by po chwili znów stawać. A wstaje bardzo ładnie, podginając jedną nóżkę, stawiając stopkę płasko i dźwigając całe ciałko do góry, podciągając się rączkami. Samodzielna bestyjka :D Prognozuję, że przed ukończeniem 8 miesiąca będzie już sama łaziła. Jak się urodziła miałam nikłą nadzieję, że może na święta Bożego Narodzenia będzie chodziła i rozdawała prezenty, ale nie doceniła własnej pociechy :) Do świąt to ona będzie biegać!

Żywieniowo bez zmian : w nocy 3-4 karmienia butlą (ok pół litra mleka wypija...) w dzień kaszki, owocki, kleiki, zupki - wszystko łyżeczką. Podobno Marzenie zjada bardzo ładnie. Ja i Małżon wyczyniamy cuda, żeby udostępniła otwór gębowy w celu włożenia łyżki z ładunkiem.

Zęby w odwrocie - dwie jedynki na dole widać do szczęścia wystarczają, nowych nie widać. Dziś przyłapałam Dzidziulinkę, jak stała przy naszym wysokim brodziku i zębami gryzła metalową listwę! Dźwięk był taki, jakby ktoś dłutem w to skrobał! (może ma za mało żelaza w diecie? :D)

Plan dnia znów zmodyfikowany. Coraz częściej zdarzają się tylko dwie półgodzinne drzemki w ciągu dnia. Podobno Marzenie sypia dłużej (może coś jej dosypuje?!)

Ulubione zabawki: (uwaga, drastyczne!)
- centymetr krawiecki
- komórki
- kable
- pilnik do paznokci!
- torebka foliowa!!!

Ach, nie mogę się napatrzeć jak ona cudownie siedzi!

kreatywnie

Kilka miesięcy karmienia dziecka łyżeczką sprawiło, że jestem bliska powrotu do zawodu wyuczonego, dać upust swojej wyobraźni i zaprojektować krzesełko dla dzieci... z dybami! Jestem pewna, że zarobiłabym krocie. Alunia ma zwyczaj rozsmarowywać jedzenie po sobie i wszystkim dookoła. Krew mnie zalewa. Po każdym posiłku trzeba dziecko wziąć pod pachę i wsadzić pod bieżącą wodę, a fotelik wyczyścić szczotą.



opiernicz

Jakąś godzinę temu dostałam opiernicz od przyjaciółki, że się opierdalam w sprawach blogowych, więc po nakarmieniu i uśpieniu Młodej postanowiłam nadrobić trochę zaległości, żeby co poniektórzy mniej się nudzili w pracy :P
W poniedziałek rano Małżon się uszkodził i uziemił na resztę tygodnia. Nawaliły mu korzonki w sposób dość nagły i spektakularny - jak podnosił Dzidziulinkę z podłogi. Bycie na L4 z małym dzieckiem to naprawdę prze..na sprawa, zwłaszcza, jak się mieszka na 30  metrach i niezręcznie poprosić nianię, żeby przyszła opiekować się dzieckiem, gdy samemu leży się na wyrku 2 metry obok nich. Ale jakoś dał sobie radę. Środę spędziliśmy razem razem, a w inne dni ciocia Marzenka przychodziła na 2-3h wziąć Dzidziulinkę na dłuższy spacer. Dziś Małżon poszedł już grzecznie do pracy... odpocząć :P
Przeżyłam drugi tydzień w pracy - minął jak z bicza strzelił. Mamy małe zamieszanie. Otóż dział graficzny wzbogacił się podczas mojej nieobecności o asystentkę - Anię. Ania będąc już chyba porządnie po 30-stce i ukończonych studiach prawniczych zamiast robić aplikację stwierdziła, że chce być grafikiem. Jako asystentka, która nie zna żadnych programów graficznych, przez 10 miesięcy uczyła się i robiła wszystko to, czego nam grafikom się nie chce - zdjęcia produktów, aktualizacje etykiet (których w kolorówce są tryliony i których szczerze nie znosiłam) biegania z kartami projektów po całym budynku, robienie mokapów (to akurat kocham i swoich jej nie daję do robienia). Ani zaczęło się ostatnio wydawać, że po 10 miesiącach jest już grafikiem i może zacząć wybrzydzać i wybierać co zrobić. Każdego tygodnia otrzymujemy plan pracy, z którego jesteśmy rozliczani w piątek, ale niektórzy pracownicy biura przyjmują założenia, że jak czegoś nam nie wpiszą do grafiku, tylko przylecą z tym któregoś dnia i każą to zrobić natychmiast, to praca będzie im szybciej szła... więc kilka razy dziennie trzeba się oderwać od tematów z planu pracy i coś podziałać. A Ania tego ostatnio nie robi, tylko stwierdza, że ją obowiązuje grafik i zrobi ile zdąży. Ponadto totalnemu obiboctwu Ani sprzyja fakt, że Jackie Chan, który obok niej siedzi, pozwolił na zapanowanie atmosfery iście przedszkolnej - durne żarty, klepanie się po tyłkach, okładanie linijkami i takie tam, wiecie. JC jest luzakiem, ale obowiązki swoje zna i wykonuje, ale Ania z racji bycia emocjonalnie na poziomie podstawówki omylnie uznała chyba, że praca i zabawa to to samo. Sytuacja jest jeszcze w miarę normalna, gdy w biurze jest szefowa. Ale szefowa we wtorek koło południa wysłała maila, że jest na zwolnieniu lekarskim i wyszła do domu, polecając Jackie Chanowi rozliczyć Anię z planu pracy w czwartek, bo od piątku przez kilka dni Ania miała mieć urlop. I może nawet by mu się to udało gdyby nie czwartkowy epizod stołówkowy. Ja wstawiłam swoje żarełko do mikrofali, Ania postawiła swoje coś obok i usiadła przy stołach gadając z kimś tam. Mój obiad się podgrzał, w tym momencie do stołówki wszedł JC i wstawił do mikrofali swój. Po paru minutach Ania zorientowała się, że ja już jem i naskoczyła na biednego JC, że jej obiadu nie wstawił do mikrofali. JC słusznie jej się odgryzł, że mogła pilnować. Anka jednak nie dostrzegała swojej winy i temat drążyła, więc JC podniesionym tonem powiedział jej, co o takim zachowaniu sądzi. Ania walnęła focha z przytupem i wyszła zostawiając swój zimny obiad. Wróciliśmy do biura, a że była godzina 15:00 JC poprosił Anię o uzupełniony pran pracy. Ania nadal sfochowana założyła słuchawki na uszy i udawała, że JC nie istnieje, więc JC trochę na nią pokrzyczał. Ania wybiegła z pokoju i przez godzinę ryczała w pokoju marketingu na podłodze pod oknem... A ja jestem z siebie dumna, bo nie poszłam za nią  pocieszać :) Niech kto inny robi za pogotowie emocjonalne, ja jużswoje odpracowałam w tej firmie. Wróciła tylko po to, żeby stwierdzić, że nie życzy sobie takiego traktowania i krzyczenia, rzuciła plan pracy i jakieś karty projektów i wyszła, nie przekazując nikomu swoich niedokończonych tematów. Dziewczyny z marketingu, u których Ania moczyła łzami dywan, wsiadły na biednego JC zapominając, że jeszcze niedawno to one miały Anki dosyć. Bo Ania trudnym przypadkiem jest i ma o sobie trochę za wysokie mniemanie. Któregoś dnia głośno na korytarzu narzekała na naszą główną technolog, starszą kulturalną kobietę, która akurat stała nieopodal i słyszała każde słowo. Na moich oczach Anka zrobiła awanturę jednej dziewczynie z technologii, bo ta nie podpisała jej karty projektu, którą to kartę Anka podpięła z tyłu, a nie z przodu sterty, tak jak to robimy od wieków. Po tym zdarzeniu Anka odmówiła chodzenia do technologii, "bo tam głupi ludzie są" :) Wylała morze łez, bo nie potrafiła czegoś zrobić, ale jak JC pokazał jej co i jak to słowa dziękuję nie usłyszał. Generalnie Ani chyba nikt w tej firmie za bardzo nie lubi. Brak jej poczucia odpowiedzialności. Nie zdziwiłabym się, gdyby po urlopie nie wróciła. Jeśli wróci, czeka ją poważna rozmowa z szefową, bo JC milczeć nie zamierza. Anka podobno już raz żółtą kartkę dostała za podobne zachowanie i jak widać nie uczy się na własnych błędach. Mam niemiłe przeczucie, że niedługo znów będę musiała zająć się znienawidzonymi etykietkami ><

wtorek, 25 września 2012

3 i 7

3 lata temu było tak:



a 7 miesięcy temu było tak:


Kocham was moi jedyni najcudowniejsi :**

sobota, 22 września 2012

wróciłam

Minął mój pierwszy tydzień pracy po 10 miesiącach przerwy. W firmie jeszcze nie ma zbyt wiele roboty dla mnie. Robię trzy nowe projekty - do czwartku opracowałam je graficznie, ale wczoraj okazało się, że nie ma do nich tekstów, bo (uwaga) szefowa marketingu kolorówki ma zakaz pisania teksów na produkty! Ja wiedziałam, że ten dzień kiedyś nadejdzie. Zabrakło mnie i nie miał kto po niej poprawiać tekstów i wyłapywać błędów, i chyba niepokojące sygnały dotarły w końcu do samego prezesa, bo to od niego wypłynął zakaz. Zapytałam przełożonej, kto zatem pisze teksty na produkty kolorówki, a ona na to, że "jakoś powstają" :D Dział kosmetyki białej ma swoją własną specjalistkę od teksów, ale ona też ma zakaz pisania dla kolorówki! Mimo to czasem coś się tam uda z niej wyciągnąć, albo przynajmniej skonsultować.
W piątek skończyła się dla mnie praca twórcza, więc po 2h nudzenia się i krótkiej drzemce, którą moi koledzy uprzejmie zignorowali, wzięłam się za sprzątanie gabloty z produktami kolorówki. Ledwie skończyłam od razu zleciały się sępy, bo jak zniknęły śmieci i kartony zbiorcze to nagle okazało się, że "o, macie to! Pożyczę!". 
Refleksja po tym pierwszym tygodniu: zdążyłam zapomnieć jak te moje 'ogry" przeklinają :/ Zaraz mi się znów udzieli. Poza tym kilka osób wyraziło radość z powodu mojego powrotu i faktu, że nie będą już "z tym" same :D

czwartek, 20 września 2012

kłamca

Koledze z pracy urodziły się bliźniaki - dwa dni przed narodzinami Aluni (mieli być miesiąc po, ale tak to z tymi dwupakami bywa). Mamy więc wiele tematów do rozmów. Np taka dzisiaj:
Ja: Czy twoi chłopcy często budzą się w nocy?
On: No nie, budzą się dopiero ok 6 rano na karmienie.
Ja: I może mi jeszcze powiesz, że sami zasypiają?
On: No tak, kładziemy ich do łóżeczek, puszczamy im melodyjkę i możemy wyjść z pokoju bo wiemy, że po 10 minutach zasną.
Ja: Kłamiesz!! Nie ma takich dzieci!
On: No moje są takie bezobsługowe. Nagram ci dziś filmik...
Ja: Nie nagrywaj bo doła dostanę....

Dla mnie dzieci pokroju bliźniaków kolegi to jak jednorożce albo elfy :) istnieją tylko w bajkach.
Dzidziulinka po wieczornej walce na życie i śmierć ze snem nie zaprzestaje działań wojennych przez całą noc. Do północy, czyli do pierwszego karmienia na jakie się decydujemy budzi się przynajmniej 5 razy, a potem do 8 rano też przynajmniej co godzinę. Z reguły przekręca się na brzuch i wybudza. Znajdujemy ją wtedy półprzytomną na klęczkach jęczącą, albo wciśniętą w róg łóżka pchaną tam przez wiecznie idące nóżki... Jeśli przy ponownym usypianiu nie wystarcza smoczek ani picie, to dostaje butlę. Dziś w nocy np zjadła 3x150ml. Potem rano w ogóle nie chce jeść. Wszyscy się męczymy, ale nie mamy pomysłu jak zawrzeć z tym jej snem pakt o nieagresji :/

środa, 19 września 2012

praca w domu - mity i fakty

W domu pracować się nie da. Stwierdziłam to już kilka lat temu, gdy mój pracodawca nie posiadał jeszcze siedziby w stolycy, kiedy to spędziłam 3 dłuuugie zimowe miesiące zakutana w koc przed kompem we własnych czterech ścianach. Oczywiście o tym, że zajmowałam się wszystkim tylko nie pracą nie muszę mówić :) Owszem, odpracowywałam swoje, ale nie w godzinach pracy normalnych ludzi, tylko zazwyczaj po nocach, gdy wszyscy znajomi zmieniali status na offline, a serwery z grami przechodziły planowe konserwacje.
No więc w domu nie da się pracować o wiele bardziej, gdy pod nogami plącze się Dzidziulinka. Mimo iż rano Młodą zajmował się Małżon, a od 13 przyszła Ciocia Marzenka popracowałam niewiele. A ja naiwna wyobrażałam sobie przed porodem, że założę własną działalność gospodarczą i pogodzę pracę z macierzyństwem. HAHAHA!
Tak więc siedzę teraz popijając coś o smaku cappucino (mam nadzieję, że to nie z Czech) i staram się zrobić to, czego nie zrobiłam przez cały dzień :D Bo ja mimo wszystko obowiązkowa jestem, tylko nie zawsze okoliczności sprzyjają...


Yo, wazzup dude!

wtorek, 18 września 2012

jakoś to będzie

Pierwszy dzień upłynął mi pod znakiem bolących nóg. Spędziłam ponad 6h stojąc nad informatykiem, lub biegając po budynku w jego poszukiwaniu... Za sukces uważam fakt, że o 15:30 miałam już wszystko poinstalowane i mogłabym nawet coś porobić, gdyby mi ów informatyk nie usunął czcionki systemowej, dzięki czemu polowa windowsa wyglądała jak przekaz najeźdźców z kosmosu! :D (nie mogłam instalować czcionek, okazało się, że jest jakiś błąd odgórny, a informatyk miał już mnie tego dnia tak dość, że posunął się do rozwiązania ekstremalnego, którego efekt okazał się dość zaskakujący)
Dziś w pracy już się bardziej spracowałam. Dobrze się czuję robiąc coś konkretnego, chociaż postanowiłam, że na sprzęcie który dostałam długo nie popracuję, bo osiwieję. Będę interweniować w tej sprawie w przyszłym tygodniu, w tym szefowej daruję.

Dzidziulinka chyba w sumie nie zarejestrowała jeszcze faktu, że mama (vel drabinka) znika na pół dnia. Ciocia zdała egzamin i mam nadzieję, że zostanie z nami na dłużej. Alunia czuje się przy niej pierwszorzędnie. Nie ma histerii, je ładnie, sypia dłużej niż mi :D jednym słowem "SUPER!" W sumie mogłabym się czuć źle, że moje dziecko za mną nie tęskni, ale czułabym się gorzej, gdyby moja nieobecność była powodem do płaczu. Niesamowity jest ten moment, gdy wchodzę do domu i robię Dzidziulince "akuku", a ona wita mnie najszerszym uśmiechem na jaki ją stać, z takim niedowierzaniem jakby chciała powiedzieć "o! to ciebie nie było!?" Teraz wiem jak mój Małżon czuł się przez ostatnie miesiące wracając po pracy do domu :)

Najnowszy news : Alunia siedzi. Całkiem prosto, samodzielnie, stabilnie, na którym chcecie półdupku i na obydwu na raz! Do tego stoi też przy meblach i kombinuje już jakby tu połazić. Przypominam, że ma niecałe 7 miesięcy. Najbliższą wizytę u rehabilitantki chyba odwołamy, bo wolę, żeby moje dziecko nie biło już więcej rekordów w rozwoju niemowlaka. Odezwiemy się do niej, jak Alunia będzie mogła sama przekroczyć prób gabinetu :P


A to dzisiejszy spacer na siedząco!

niedziela, 16 września 2012

coś się kończy, coś się zaczyna

Jutro pierwszy dzień w pracy po 10 miesiącach nieobecności.
Co dziwne wcale nie mam tremy, boję się co najwyżej, że zaśpię :D Wracam do mojego starego znanego cyrku, gdzie czekają na mnie moje stare znane małpy. Wiem, że nie będzie tygodnia abym nie wróciła do domu chociaż raz sfrustrowana, wkurzona, zdołowana popełnianymi przeze mnie błędami wynikającymi z nadmiaru obowiązków i dobita perfekcyjnym umysłem mojej szefowej, która autentycznie pamięta wszystko! Codziennie będę wstawała jak zombie i wracała zmęczona. Jednym słowem - będę znów robiła to, co większość ludzi na tym świecie robi. Ale cieszę się jak diabli bo:
- będę miała szansę zatęsknić za moją pociechą i jeszcze mocniej ją pokochać
- będę robiła to co lubię i umiem z ludźmi, którzy są dla mnie inspiracją, mobilizacją i między którymi dobrze się czuję
- będę się rozwijać zawodowo i odkurzę trochę swój mózg
- moja szefowa zapewniła mi naprawdę dobre warunki do powrotu - podwyżkę, w środy pracę w domu, godzinę późniejsze przyjście z racji karmienia piersią. Przez cały macierzyński interesowała się moim stanem fizycznym i psychicznym. Dopytywała się, czy na pewno wracam i prosiła, żebym wróciła jak najszybciej. To bardzo miłe uczucie, być gdzieś potrzebną i docenianą.
- przyniosę do domciu konkretne pieniądze - może to przyziemne, ale chciałaby aby mojej rodzinie niczego nie brakowało i żebyśmy nie musieli odmawiać sobie prostych przyjemności. Chciałabym w niedługiej przyszłości zamienić nasze 30 metrów na coś z oddzielnym pokoikiem dla Młodej, pracownią komputerową i wielkim wygodnym małżeńskim łożem :D

O Alunię jestem spokojna. Jest naprawdę cudowną istotką, przewidywalną i łatwą w obsłudze :) Ciocia Marzenka była zaskoczona tym, jak bardzo uporządkowany jest nasz dzień. Nie powinna mieć z Alunią najmniejszych problemów. Będę jej bardzo wdzięczna, jeśli uda jej się przestawić Młodą na dwie ponadgodzinne drzemki dziennie tak jak to planuje. Póki co jestem też spokojna o naszą Ciocię :)

O Małżona też się nie martwię. Będzie miał okazję spędzić trochę więcej czasu sam na sam z Dzidziulinką. Wiem, że da radę. Jest cudownym tatą, zupełnie innym niż mój. Będzie musiał co najwyżej trochę ruszyć łepetyną od czasu do czasu, a nie przychodzić na gotowe.

O siebie też się w sumie nie boję. Wiem, że powrót do pracy zadziała na mnie mobilizująco. Nie jestem stworzona do siedzenia w domu jako pełnoetatowa matka i żona. Wiem, że dam radę połączyć obowiązki matki, żony i (z braku lepszego określenia, haha) kobiety sukcesu :D Najwyżej odpuszczę sobie niektóre pierdoły, wrzucę na luz, zatrudnię sprzątaczkę, obiadki będę jadła w pracy, a te dla męża będę podbierać teściowej i mamie :D Nikomu niczego nie zabraknie :)

Cieszę się także, bo teraz każdego dnia ktoś będzie na mnie w domu czekał i przywita mnie radosnym szczebiotem :D Cieszę się jak nie wiem co!!

czwartek, 13 września 2012

mobilizacja

Właśnie przeżywam swoje ostatnie dni urlopu macierzyńskiego. Od poniedziałku do pracy (jupi!) ale od dłuższego czasu ciąży nade mną lista rzeczy, które chciałabym zrobić w domku, zanim wrócę do pracy, bo potem będzie na nie jeszcze mniej czasu. Kilka z tych rzeczy udało się już zrobić:

- porządne umycie piekarnika - no dla mnie przy małym dziecku to wielki problem. A piekarnik miałam już tak zapuszczony, że wyhodował własną cywilizację, która lada chwila rozpoczęłaby etap lotów w kosmos. Piekarnik obskoczyłam we wtorek w nocy, prawie po ciemku, więc z nie tak dobrym efektem jakbym chciała, ale do świąt ujdzie :P

- lodówka - zaawansowanie cywilizacyjne na poziomie piekarnika, ale lodówkę trudniej umyć w lecie. Póki co nie podchodzę bez kija :D

- schowanie kabli komputerowych przed Dzidziulinką - wczoraj zamontowaliśmy pod biurkiem taką fajną drucianą półeczkę na kable, na której Małżon wyplótł istną makramę z kabli od naszych dwóch komputerów. Jeśli trzeba będzie to kiedyś rozplątać, to niech na mnie nie liczy :D Dwie listwy wylądowały na biurku za monitorami, dzięki czemu nie musimy już nurkować pod biurko, by wszystko powyłączać. Komputery stoją pod biurkiem przy ścianie dupkami do siebie, schowane za szafką, więc na działanie Dzidziulinki narażone są tylko fronty z malutkimi przyciskami powera. Uważam, że jest względnie bezpiecznie.

- zamontowanie na ścianie dodatkowych półek na książki i szpargały - na razie mamy półki, wsporniki, wkręty i kołki, nawet wiertło odpowiedniej średnicy... w wielkiej torbie. Brakuje tylko czasu na robotę ;/ Tego raczej nie damy rady zrobić przed moim powrotem do pracy :(

- zabudowa wnęki nad pralką w łazience - mieliśmy to zrobić już 3 lata temu na etapie urządzania się, ale nie mieliśmy już siły. Póki co wystarczała nam szafka pod umywalką i szklane na ścianie. Ale teraz przydałoby się miejsce, gdzie schowalibyśmy całą chemię przed Dzidziulinką. Po wstępnej wycenie przez kilka firm wiemy już, że koszt zamontowania 3 półek i 2 drzwiczek waha się między 700 a 1400 zł! To chyba jakiś żart. Więc jak już będę mobilna to skoczę któregoś dnia po pracy do Liroja, zamówię półki, a drzwi może zastąpimy roletą i może zrobi nam to po kosztach pan, któremu ostatnio robiłam reklamę telebimową za frii :)

wtorek, 11 września 2012

kryzys

Dopadł mnie jakiś dołek emocjonalny o podłożu macierzyńskim. Dotarło do mnie, że bycie matką to ciężka i niewdzięczna robota, za którą podziękowania dostaje się co najwyżej na łożu śmierci, albo jeśli ma się farta dziecko zaśpiewa na swoim weselu "Kochanych rodziców mam...". Moje dzieciątko jest ostatnio nieprzytulaśne, wyrywające się, protestujące, kapryśne, nie da się nakarmić, podetrzeć, przewinąć, ubrać bez krzyku. Już mi sił i kolan brakuje by przytrzymać Dzidziulinkę w miejscu przy przewijaniu i ubieraniu. Wzięcie na ręce nie wchodzi w grę. Ostatnio rykiem oprotestowuje nawet odczepianie od chybotliwych krzeseł, po których się wspina do pozycji pionowej. Dzidziulinka odkryła, że ona to ONA, a nie ona+mama i że nie musi się na wszystko godzić, jak jej coś nie pasuje. A czasem mam wrażenie, że pasuje jej tylko kombinowanie na co by tu wleźć. A ja przecież jako matka muszę dbać, ochraniać, pielęgnować, troszczyć się, czyli robić te wszystkie rzeczy, które jej w kombinowaniu przeszkadzają. Więc snuję się za nią spragniona jakichkolwiek cieplejszych uczuć...

Moje dziecko mnie nie kocha, buuuu, a przecież nie doszliśmy jeszcze nawet do etapu szlabanów na komputer :(

poniedziałek, 10 września 2012

trzydniówka

Na szczęście nie ta dość częsta przypadłość dziecięca, a nasz rodzinny wyjazd. Małżon miał kilka dni nadpracowanych, więc postanowił je sobie odebrać hurtowo. Przez dwa tygodnie nie udało nam się stworzyć jakiejś ambitniejszej koncepcji na spędzenie tego czasu i ostatecznie wylądowaliśmy w Kazimierzu nad Wisłą. 
Piątkowy wyjazd jak zwykle przypominał pośpieszną ewakuację, więc nic dziwnego, że znów czegoś zapomnieliśmy. Tym razem w domu odpoczęły od nas pieluchy i karta do aparatu :D Pieluchy kupiliśmy po drodze, a zdjęć po prostu nie robiliśmy.
Kazimierz jaki jest każdy pewnie wie. Osobiście nie znam nikogo (ze wschodniej PL), kto pominąłby ten etap wycieczek podstawówkowych. Mieścinka urocza, nie mogłam się zdecydować, czy mieli tam więcej galerii czy cyganów, ale na pewno nie mieli dobrej kawy. Wiedzieli za to jak bardzo ładnie zagospodarować wał nadwiślany, Warszawa mogłaby się od nich wiele nauczyć. Naprawdę było gdzie pospacerować z wózkiem. Dzidziulinka pełna zachwytu nad nowym otoczeniem wszystkie spacery spędzała na brzuchu. 

Spędziliśmy dwa urocze noclegi w pensjonaciku, w którym na nasze nieszczęście zatrzymało się bardzo liczne i głośne emerytenparty... a drzwi do pokoju były dosłownie papierowe i furkotały na przeciągu jak ruski wentylator. Tego nikt nie mógł przewidzieć, trzeba było jakoś przeżyć. Na szczęście Dzidziulinka jak już zaśnie to jest nie do ruszenia. Gorzej z nami :D Szczególnie upierdliwy okazał się jegomość chrapiący za ścianą. No romantycznie jak jasna... na dokładkę Dzidziulinka chrapała z nami na łóżku :D Wodę w kranie mieliśmy chyba z samej Wisły i aż dziw, że nikt z nas się nie pochorował po pierwszym wieczorze. Następnego dnia piliśmy już butelkowaną. Dzidziulinka wycieczkę przypłaciła czerwonym tyłkiem (i mam nadzieję, że nie bolącym/swędzącym). Obstawiam wczorajszą wieczorną kąpiel w tejże "wiślanej" wodzie, ale równie dobrze może to być wina Huggiesów, których nigdy wcześniej nie używaliśmy. Jutro będę obserwować, na razie potraktowałam Sudokremem i położyłam spać.

W sobotę odwiedziliśmy rodzinkę Małżona w Lublinie. Aluśkę obsiadło rodzeństwo cioteczne Małżona w liczbie 3 sztuk (od 6 do 13 lat) i została dosłownie zarzucona górą zabawek! Młoda tak dobrze czuła się w ich towarzystwie, że bez skrępowania zaczęła po nich łazić :D Dodatkową atrakcją był piesek (ze wzajemnością) trzymany na dystans. Oczywiście w trosce o pieska :D Młoda uwielbia gdy dużo się w okół niej dzieje i była w siódmym niebie - radosna, rozbiegana, zaśliniona :D

Nasza pociecha najdalej za miesiąc będzie już sama dreptała na własnych stópkach, bo już teraz wspina się na wszystko co wystaje ponad ziemię choćby na 5 cm, wypina dupsko w górę i prostuje nóżki. Wzięta w tej pozycji za rączki prostuje się zaskoczona nową możliwością swojego ciałka. Czasem zrobi kilka małych kroczków, ale jest to tak dla niej stresujące, że przy okazji gryzie moje palce (w których trzymam jej malutkie dłonie) Dziś u dziadków pokonała kilka schodków (i mamy to na filmie, musimy go tylko zgrać od cioci)! Przypominam, że Alunia ma 6,5 miesiąca! 

czwartek, 6 września 2012

gadżeciara 2

Do tego posta zbierałam się już od jakiegoś czasu, ale już się tyle tych gadżetów zebrało, że czas najwyższy porządnie do tematu przysiąść. Alunia Od kilku dni w końcu siada - raczkując wypina pupkę do góry na prostych nóżkach, a potem opada na ziemię na jeden lub drugi półdupek. Jeśli dzieje się to w pobliżu jakiejś podpory to wtedy siada prosto, ale najczęściej podpiera się jedną z łapek. Przyszedł zatem czas na wykorzystanie naszego nabytku, który za pół ceny znalazłam na allegro już 2 miesiące temu - krzesełko montowane do stołu marki Chicco 
Fajne, bo nie stoi toto na ziemi, więc nikt się o to nie potyka. Dziecko siedzi przy samym stole, rodzic może siedzieć wygodnie obok i karmić. A w razie potrzeby siedzisko obraca się o 360 stopni. Jedynym dużym minusem jest cena. Niepojętą myślą techniczną kierował się ktoś projektując pasy bezpieczeństwa - nadal nie wiem jak się je powinno zapinać :/ Gdzieś w sieci krążą zdjęcie krzesełka z dokładaną tacką, ale szkoda, że nie ma jej w zestawie. Dlatego też musiałam zaopatrzyć się w drugi gadżet mojej ulubionej firmy Tommee Tippee - mata z przyssawką na miseczkę.


Pomysł super! Szkoda, że mata nie jest odrobinkę większa, może byłaby stabilniejsza. Bo oczywiście co zrobiło moje dziecko? Sru! oderwało całość od stolika już po minucie :D A ja się tak cieszyłam, bo ta gumowa mata jest super przyczepna, milusia, miseczka bardzo ładnie się do niej przyczepia. Mi się nie udało tego oderwać, mimo iż usilnie się starałam. Ale mata niewątpliwie pożyteczna, zwłaszcza dla dzieci uczących się samodzielnie jeść, które już nie czują takiej frajdy z rozwalenia czegoś, tylko potrzebują stabilnej miseczki. Nam też się przydaje - na przekąski :D


no i na razie przerwa, bo Małżon wrócił z pracy, a mi żołądek przyrósł do kręgosłupa... czas na obiad.

środa, 5 września 2012

wiek - rzecz względna

Wczoraj w rozmowie z Ciocią Marzenką opowiadałam jej o tym co robię i gdzie pracuję, a ona zszokowana zapytała mnie ile ja mam lat. Gdy jej powiedziałam była w szoku. Sądziła, że oboje z Małżonem mamy najwyżej 22 lata :D Ale mi się miło zrobiło.
A dziś u Ewy Drzyzgi był facet w naszym wieku (zatwardziały prawiczek trzymający swoją wątpliwej jakości cnotę dla tej jednej jedynej) który wyglądał jak nasi rodzice. Małżon skomentował: "Pewnie to przez tłumione napięcie seksualne". A ja na to po chwili kontemplacji: "To tłumaczy czemu my wyglądamy tak młodo" :D

<3

wtorek, 4 września 2012

kamień z serca!

Dziś przyszła niania - oficjalnie Ciocia Marzenka.

Jezu, ale było fajnie! (tfu tfu przez lewe ramię, odpukać w niemalowane!) Kobitka kolejny raz zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie (mam nadzieję, że nie ukradnie mi dziecka przy najbliższej sposobności, nie puści mieszkania z dymem ani nie zafunduje żadnej innej atrakcji :D) Alunia przez pierwsze minuty zachowywała pewną powściągliwość, ale nie płakała, nie uciekała, ani nie próbowała nikomu wydrapać oczu. Ciocia Marzenka zapobiegliwie w formie wykupnego przyniosła Malej zabawkowego pilota do TV, co w dłuższej mierze chyba zadziałało. Razem ten prezent rozpakowały i się bawiły. Po półgodzinie Alunia już właziła na Ciocię równie entuzjastycznie jak na mnie i na Małżona. Okazało się, że Ciocia perfekcyjnie buja a'la samolocik i ma więcej siły niż mama, żeby nosić na rękach pokazują szkrabowi świat. No po prostu miodzio! (znów tfu tfu! Jejku jak ja nie chcę zapeszyć!) W obsłudze Młodej musi nabrać jeszcze pewnej biegłości, ale kilka kolejnych spotkań zanim pójdę do pracy powinno jej wystarczyć.

Jesteśmy umówione na czwartek na kolejną turę oswajania. Tak nam dziś bezproblemowo dzień minął, że Ciocia Marzenka wyraziła chęć wyjścia z Młodą w czwartek na godzinny spacerek sama, żeby zaobserwować jak Alunia będzie się zachowywała beze mnie. A ja mam pewne obawy (tym razem o dziecko :D) No bo jeśli ona jednak nam to nasze (nie)szczęście ukradnie? Różne historie zna świat, a w Pruszkowie jakaś mafia podobno gdzieś jest... Mam za nią po kryjomu iść chowając się za krzakami i obserwując? Małżon rzucił niby żartem, że powinnam jej zatrzymać dowód i kluczyki od samochodu. Ale uważam, że to niegłupi pomysł... wart przemyślenia. A przy przekazywaniu kluczy do mieszkania mam zamiar poprosić ją o pokwitowanie odbioru tychże kluczy. Czy ktoś ma może jakieś doświadczenie w temacie niań i może podpowiedzieć jakieś rozwiązania powyższych kwestii?


A tak młoda akrobatka powitała mnie rano.

poniedziałek, 3 września 2012

lęk separacyjny?

Dziś Dzidziulinka przeszła samą siebie. Łaziła za mną pół dnia, obijała mi się o nogi, jęczała, płakała, wyła... Jak ją brałam na ręce po 3 sekundach stwierdzała, że to jednak nie to i zaczynała się wiercić i wyrywać, marudzić, a w skrajnych sytuacjach ryczeć... Ale zostawiona sama, nawet przy ulubionej grającej zabawce - od razu ryk i gil do pasa... Jak z nią leżałam na macie właziła na mnie uparcie gniotąc niemiłosiernie moje i tak już wymaltretowane piersi. W przypływie niewypowiedzianej miłości wsadzała mi palce do oczu, szczypała w usta i wyrywała włosy... stawała kolanami na szyi... Usypianie - katorga (czyli kopanie, drapanie, ryk i latające smoczki). A bywało już tak ładnie. Jedzenie cały czas nie takie jak trzeba.... mleko bee, kaszka bee.. tylko owocki tradycyjnie tak. Żeby w spokoju zrobić Małzonowi obiad wsadziłam ją do chusty, ale tradycyjnie zaczęła się wykręcać w chińskie osiem i mało mi do patelni nie wlazła...
Małżona powitałam zmaltretowana jak nigdy - skopana, opluta, zasikana i oblana herbatą, która na szczęście od godziny była już zimna. Dzidziulinka zlitowała się na poobiednim spacerze i grzecznie zasnęła, a ja na odstresowanie pochłonęłam na spółkę z Małżonem paczkę flipsów czekoladowych. Ale wieczorem znów koncert. W sumie godzina noszenia, wciskania smoka, wciskania mleka (bo nie jadła już kilka godzin i jestem pewna, że była głodna) tulenia i uspokajania.. w wykonaniu Małżona, bo ja stwierdziłam, że pasuję już w dzisiejszej rozgrywce.
Jeśli to lęk separacyjny, to w samą kurdę porę, bo za 2 tygodnie wracam do pracy. Jutro przychodzi do nas niania na "oswajanie". Oczywiście oswajanie niani. Mam nadzieję, że biedna kobieta nie ucieknie z krzykiem zanim na dobre pójdę do pracy...

A teraz piję grzane piwo i chyba tradycyjnie zajem stresa czymś słodki...

sobota, 1 września 2012

bałagan

Napatoczył mi się przekomiczny serial w TV, jakaś "perfekcyjna pani domu". Nie mogłam oderwać oczu zafascynowana cudownymi wstawkami reklamującymi różne niezbędne w domu produkty chemiczne. Gdy wymuskana blondyna opowiadała jak przywrócić blask domowej kolekcji brylantów normalnie spadłam z podłogi! :D To jest serial komediowy? Czy autorzy nie czują absurdalności tego programu? Może bez tych wstawek produktplacementowych jeszcze bym to jakoś łyknęła, ale w obecnym kształcie mogę się z tego jedynie śmiać :D Pani prowadząca pasuje tam jak pięść do oka. W życiu nie podejrzewałabym jej o posługiwanie się większym urządzeniem czyszczącym niż wacik do demakijażu.

No a potem odkryłam, że kolana mojej pociechy po całodziennych wędrówkach po mieszkaniu zmieniły kolor z różowego na szaro-brązowy i przyjrzałam się krytycznie mojemu mieszkanku, próbując sobie przypomnieć kiedy ostatni raz wyszorowałam podłogi (tak porządnie, nie tam jakieś takie muskanie mopem) i wyszło mi na to, że chyba jeszcze przed ciążą :D Tak więc gdy Młoda w końcu udała się na zasłużony odpoczynek przystąpiłam do dzieła. Energii starczyło mi na kuchnię i podłogi, reszta musi poczekać do jutra. Piekarnik ze specjalną dedykacją zostawiam Małżonowi :P Ciekawe co powie na propozycję odmalowania niektórych ścian? :D

Generalnie uważam, że u nas jest czysto i jedynie okazjonalnie bywa brudno. Na 30 metrach bałagan występuje w innej skali, niż w większych mieszkaniach i domach. Np w 300 metrowym domu moich rodziców jakoś kurzu nie widać, a na pewno tam jest. Bałagan też jest, ale jest więcej miejsca, żeby go ominąć :P Dlatego naszego mieszkanka staramy się nie zagracać, a od kiedy Dzidziulinka podróżuje odkurzamy co 2 dni. Ale czasem się zwyczajnie człowiekowi nie chce.. przez kilka dni :P