Strony

piątek, 30 listopada 2012

latające dywany

Skoro już prawie mamy mieszkanie to postanowiłam je prawie zaprojektować :) Powolutku, żeby jeszcze nie zapeszyć.
Żeby móc mieszkać potrzebujemy jeszcze prysznic/wannę, lodówkę, piekarnik i pralkę. Łózko na razie bierzemy to, które mamy obecnie. Lodówkę i piekarnik mamy przyobiecane po kimś z rodziny w stanie lekko używanym. Pralke musimy kupić, ale jak już będziemy wiedzieć ile mamy miejsca po zainstalowaniu wanny/prysznica. A jak już zamieszkamy to będziemy powoli aranżować całą resztę według pojawiających się potrzeb.
Jednym z pierwszych zakupów jakie chciałabym poczynić (poza wymienionymi wcześniej sztućcami z Gerlacha) jest dywan dla Aluni. Zakup ten wydaje mi się bardzo ważny, gdyż Dziecię moje spędza na podłodze całe dnie. Dziś korzystając z wolnej chwili w pracy poszperłama trochę w necie i odkryłam prawdziwe cudeńka! Niestety cena niektórych plasuje je daleko poza możliwościami zwykłych śmiertelników.
Zacznijmy od cudownego dywaniku "domku dla lalek". Aż żałuje, że Ala jest taka malutka i nie doceni uroku takiego dywanu. Wkładam go do zakładki "za 5 lat" :)


Następnie przeuroczy dywan z cukiereczków. Jedynie 2k...


Dywan patchworkowy, który mam ochotęzrobić sama :D jest przeuroczy!


Dywan agroturystyczny :D

Dywan tektoniczny z gąbki. W miarę użytkowania ukształtowanie terenu zmienia się :)


I na koniec taka oto kórka. Z tej serii jest więcej ciekawych wzorów, szkoda że ceny zaczynają się od 600 zł :/



rozmowa na dobranoc

Ja: Kochanie?
On: Tak?
Ja: Nie zdziw się jeśli jutro trafi ci się kupa z gąbką...

Nasze dziecko dorwało w kapieli gąbkę i się poczęstowało :D Kolega w pracy uspokoił mnie, że jego synowie całe gąbki zeżerali i nic im niejest :D Tylko gąbki szkoda, ma jeden róg mniej...

Przypominam o trwającym do dziś candy! Dużo chętnych nie ma, więc każda z Was ma dość duże szanse ;)

gleb

Ostatnio kończę dzień około 1-2 w nocy. Ciągle jakieś zlecenia, ciągle projekty. Dziś sama nie wiem jak do pracy dojechałam, bo co chwila łapałam się na tym, że nie myślę dokąd zmierzam, gdzie skręcam. Ale po 2 latach jeżdżenia jedną trasą człowiek jest jak na autopilocie. Fakt, że nie skończyłam wbita w czyjś samochód zawdzięczam pewnie tylko temu, że wszyscy inni też mają swoje autopiloty :D Na mojej trasie bardzo łatwo wyczuć kto jest "gościem", a kto stałym bywalcem. Stali bywalcy pracują jak trybiki w zegarku, zwalniają i przyśpieszają w tych samych miejscach zawsze tak samo. A na gości zawsze sypią się bluzgi, że jeździć nie potrafią :D

W weekend odpocznę i od pracy i od macierzyństwa. Malutka odwiedzi wytęsknioną babcię, a my z Małżonem idziemy do kina na "Atlas chmur" i może jakąś pyszną kawę.

Dzidziulinka coraz bardziej sprawna i wszędobylska. Upodobała sobie szczotkę do kibla. Musiałam element wyposażenia odgrodzić wielką paczką papieru toaletowego. Ale dziś zauważyłam, że Dzidziulinka odkryła wolną przestrzeń pod kibelkiem i starała się tamtędy dosięgnąć "zabawki"! Coraz częściej słyszę upragnione "mama" ale niestety w formie skargi i żalu. O ile "tata" pojawia się w chwilach szczęścia i zabawy, o tyle "mama" jest wyrazem protestu z powodu: zabranej zabawki, usadzenia, położenia, odmowy łażenia a nią za ręce kolejną godzinę :)


środa, 28 listopada 2012

tadaam!

Niniejszym po wielu trudach i znojach papierkologii stalismy się dumnymi posiadaczami...
... kredytu hipotecznego na 30 lat :P

... brawa są zbędne, naprawdę.

We wtorek jesteśmy umówieni na podpisanie aktu notarialnego i jeśli wszystko pójdzie dobrze jeszcze przed świętami zamieszkamy w naszym nowym mieszkanku! :D Czekają nas bardzo pracowite święta, spędzone na planowaniu, kupowaniu i urządzaniu. Już się nie mogę doczekać! Ciekawe jak Alunia zareaguje na nowe otoczenie. Będzie miała własny mikro-pokoik o powierzchni ok 7-8 metrów :) Ponadto Małżon powinien ostro wziąć się do szukania samochodu dla siebie, inaczej czeka go dymanie na stację kolejową półgodzinnym spacerkiem.

Acha, taka ciekawostka: wszystkie opłaty okołokredytowe, notarialne, dla agencji nieruchomości, podatki wyniosą nas około 25 tyś oO

wtorek, 27 listopada 2012

jestem oazą spokoju... jestem...

Jest godzina 10:30, babka z drukarni dzwoni, pisze, krzyczy o pliki, a obok mnie trwa dyskusja na temat zmiany tekstów na opakowaniu...
Szlak mnie trafia. Gdybym zarabiała tyle co osoby decyzyjne w naszej firmie zadałabym sobie trud, aby ustalić założenia i teksty do nowych projektów trochę wcześniej niż 5 minut po terminie przesłania do druku. Projektów, które są wałkowane od wakacji. Mam dosyć pracy z ludźmi, którym się wydaje, że mogą w każdej chwili zmieniać projekt, że przygoptowanie go do druku i pozbieranie podpisów to minuta roboty. A jeśli zawalamy termin, to winny jest oczywiście grafik, no bo nie wysłał na czas plików.

poniedziałek, 26 listopada 2012

definicja hardkoru

Obudzić się z wyłączonym budzikiem w ręku godzinę za późno.
50 minut po tym wydarzeniu być już w pracy 20 km dalej, umalowana i nawet ze śniadaniem (dzięki Małżonowi)
Dowiedzieć się, że projekty które w piątek były "na przyszły miesiąc" mają wyjść do drukarni najpóźniej we wtorek rano.
Przypomnieć prowadzącym projekt, że przecież nie mamy do tych projektów tekstów i skrótów z innych języków.
Dowiedzieć się, że ktoś się rąbnął w wyliczeniach i nie możemy drukować na papierze metalizowanym, więc trzeba jeszcze zmienić dwa z siedmiu projektów. I musi je jeszcze klepnąć prezes. Tyle w tym dobrego, że to nie ja tłumaczyłam prezesowi, czemu nasz planowany od sierpnia produkt nie będzie taki ładny, jak miał być.
Wyjść z pracy ze świadomością, że może się nie udać z tymi projektami jutro do południa...
Wrócić do domu z żołądkiem przyrośniętym do kręgosłupa i zastać moją rodzinkę smacznie śpiącą... na złożonej wersalce, bez miejsca dla mnie :(

niedziela, 25 listopada 2012

9 miesięcy

Nasza pociecha dziś o godzinie 15 skończyła 9 miesięcy. Czyli mamy ją poza brzuchem tyle samo czasu, co w brzuchu :D Waży ponad 9 kg i ma jakieś 74 cm wzrostu (ale ubranka nosi na 80 cm). Jeszcze mieści się na stojąco pod biurkiem, ale już nie mieści się na siedząco pod stolikami z Ikea. Ulubionym zajęciem stało się ostatnio chodzenie przy pomocy rodzica. Chodzenie przy meblach jest już opanowane, nawet czasem potrzeba do tego tylko jednej ręki, ale to nie to samo co zasuwanie z rodzicem przez cały pokój :D Stoi sama przez chwilkę, siada w kucki i wstaje, kładzie się na brzuchu i tarabani nogami o podłogę, aż się huk niesie. Robi się trochę bardziej przytulaśna, ale jeszcze nie spełnia maminych wymogów i wyobrażeń o dziecku sprzed ciąży ;) Uwielbia pieski i kotki, potrafi je wypatrzeć z daleka, na monitorze, na zdjęciu, czy wręcz na kubku. Ciocia Marzenka nauczyła Alunię robić "papa" na pożegnanie i Alunia robi to "papa" obiema rękoma i całym ciałem :D Skubie paproszki na podłodze. Jak znajdzie kawałek sznurka to gryzie i szarpie go zapamiętale, zaczepia o zęby aż trzeszczą.

środa, 21 listopada 2012

tulipan

Będąc na studiach zaprojektowałam na konkurs dla Gerlacha komplet sztućców. Konkretnie to dwa. Do jednego zrobiłam modele 3D i wyrenderowałam.
Wyglądał tak: Wiosna


Ale drugi był dla mnie za trudny do zrobienia w 3D, więc kupiłam kilka płaskowników aluminiowych i miedzianych i przez tydzień siedziałam na modelarni i klepałam sztućce, a to czego nie dało się wyklepach załatwiła szpachlówka samochodowa :) Te drugie sztuśce miały uchwyty w kształcie nóżek tulipanów, a na ostrzach i kolorach zupnych miały wytłoczoną taką falę delikatną jak zarys płatka tulipana. I w ogóle były bardzo opływowe, pozaokrąglane jak tulipany. 

A dziś łażę po sieci, rozglądając się już powoli za wyposażeniem do nowego mieszkania i na co trafiam? Na stronę Gerlacha, na której jeden zestaw tak bardzo przypomina mi mój komplet "Tulipan", że aż mi szczęka opadła :D 


Nie ma tłoczeń w górnych częściach sztućców i uchwyty są bardziej płaskie, ale to ewidentnie mój Tulipan :D i chcę go mieć (nawet mimo tego paskudnego noża :P) 
Komplet na 12 osób bagatela 2 tysiące... to już znam moją wartość.

Acha, za ten konkurs dostałam wyróżnienie. Miejsc 1-3 chyba nie było. Potem Pan z Gerlacha zaproponował mi robienie projektów na ceramikę, ale że to zbiegło się w czasie z projektem licencjackim i moją podróżą do Japonii do siostry, to jakoś do sprawy się nie przyłożyłam. A szkoda, może powstałoby więcej projektów mojego autorstwa?

piątek, 16 listopada 2012

historie drogowe 2

Wracając z pracy przejeżdzam przez pewne skrzyżowanie, ze światłami. Ma ono kształt literki T, której daszek to duża trzypasmowa ulica, a ja wyjeżdzam z nóżki i skręcam w lewo. Nóżka na dwa pasy, lewy do skrętu w lewo i prawy do skrętu w prawo. W godzinach popołudniowych na nóżce tworzy się niezły korek, ale tylko do skrętu w lewo. Światła są tam dość krótkie, przejeżdza najwyżej 5 samochodów i jest to jedyne miejsce, w którym pozwalam sobie na przejeżdzanie na "późnym żółtym". Pasem prawym natomiast jedzie zawsze najwyżej jeden samochód co zmianę świateł. Nic więc dziwnego, ze coponiektóre warszawskie cfaniaki korzystają z tego prawego pasa do skrętu w lewo na krzywy ryj. Wjeżdzając na daszek naszej literki T ładują się oczywiście na skrajny prawy pas, ale na ten pas wjeżdza także dużo samochodów z lewego pasa odnóżki, bo zaraz za kilkaset metrów jest kolejny skręt w prawo. M. in. ja tak własnie robię. I mam już trochę dość uważania, czy jakiś debil nie zajeżdza mnie z prawej. Słowo daję, któregoś dnia, jak już nasz złomek mi się znudzi, wybiorę sobie jakąś odjechaną furę zajeżdzającą mnie z prawej i przefasonuję jej trochę blachę.
Małżon popiera :P

miał być post...

... ale będzie chyba już tylko gleba w poduszkę. Jak to dobrze, że jutro piątek.

wtorek, 13 listopada 2012

małe piwko

Chyba jednak za dużo wolnego czasu mam na tym zwolnieniu, bo zaczęłam piec chleby :D Przed porodem piekłam głównie bułeczki drożdżowe, bo nie miałam odwagi zabrać się za chleb. Ale odkryłam, że chleb można robić nie tylko na zakwasie, ale także na drożdżach więc ruszyłam do boju. Pierwsze chlebuś żytni z musli był przepyszny i prawie cały zeżarliśmy tego dnia, w którym powstał. Smakował jak ciasto i tak samo jak z ciasta musiałam wydłubywać z niego rodzynki :P (zapamiętać, wybrać rodzynki z musli przed dodaniem do ciasta!)
Wczoraj wieczorem szarpnęłam się na przepis chleba na piwie. Do tego celu użyłam piwa belgijskiego od brata Małżona z Belgii. Małżonowi owo piwo nie smakowało - to powinno dać mi do myślenia. Nie wiem jak ono smakowało, ale chleb na nim jest tak paskudny, że język drętwieje! Jest kwaśny w smaku i ma gorzki posmak. Masakra. Duża ilość powideł śliwkowych ratuje odrobinę sytuację, ale i tak trzeba mocno popijać. Może piwem... Konsystencja chlebka jest za to bardzo zadowalająca, skórka jest chrupka, w środku jest lekko wilgotny. Przypomina klasyczny chleb razowy :) Trzeba tylko wykombinować jakiego piwa do niego używać :)
A co do piw z Belgii. Brat Małżona jak się dowiedział, że w nowym miejscu zamieszkania ma do dyspozycji aż 500 gatunków piwa postanowił rozpocząć degustację w porządku alfabetycznym. I chyba skończył na literce "B" i przerzucił się na drinki :D to wiele mówi o piwach belgijskich. My zbieramy etykiety piwne, więc czasem musimy się poświęcić :)

PS: mamy z Małżonem tydzień abstynencji. Trochę się wkurzyłam, bo nie ma dnia żeby czegoś do domu nie przyniósł i nie spożył. Do tego jeszcze mnie rozpieszcza i zapobiegliwie dokupuje nalewki babuni albo grzańce galicyjskie, chociaż stoją napoczęte butelki. Ale żeby dziecku pieluchy na zapas kupić to nie, bo przecież " jeszcze jest kilka" ...
Dziś był samochodem w pracy, więc pewnie nie pił, ale będę musiała go porządnie obwąchać w kolejne dni ;)

poniedziałek, 12 listopada 2012

zgrzyt!

Alunia posiada już komplet jedynek, a górne dwójki lada dzień będą użyteczne. I niestety od kilku dni bardzo zgrzyta zębami. Dźwięk jest makabryczny, ale mniejsza o to. Gorzej, że z kilku źródeł dowiedzieliśmy się, iż to może oznaczać owsiki. Zajrzałam gdzie trzeba, ale żaden owsik się do mnie nie uśmiechnął. Uznałam jednak, że małe badanko nie zaszkodzi. Przy okazji wizyty w przychodni udało nam się zmierzyć i zważyć Dzidziulinkę. Nasza pociecha mierzy 72 cm i waży trochę ponad 9 kg. Sądziłam, że waży więcej, strasznie jest ciężka :D

W ubiegłym tygodniu Alunia zaczęła podejmować pierwsze próby samodzielnego stania. Puszcza się podpory na kilka sekund unosząc obie łapki do góry - i jest z siebie bardzo dumna zanim klapnie na podłogę :D

Znów straciłam poczucie czasu, czuję się jak na macierzyńskim, muszę się zastanowić kilka razy jaki jest dzień tygodnia :D Z pracy nie dzwonią - znaczy że sobie radzą. Mój drygi pracodawca za to się rozkręca i zarzuca zleceniami. Apogeum będzie na początku grudnia, jak co roku. Bank wysłał rzeczoznawcę na oglądanie naszego nowego mieszkanka i ktoś nieśmiało stwierdził, że decyzja będzie lada dzień. Oby! Trzymajcie kciuki. Mam już ochotę zacząć myśleć o urządzaniu, ale boję się zapeszyć :P


niedziela, 11 listopada 2012

długa historia pewnej kamizelki

Jakiś miesiąc temu będąc u teściowej podpatrzyłam w jakimś pisemku wzór szydełkowy, którym był wykonany szal/komin. A że ja takie robótki uwielbiam i dawno niczego nie skleciłam, postanowiłam sobie takowy komin wykonać. I naprawdę pomijam fakt, że mam w domu pół szafy szalików, chust, apaszek i innych przyjemności, które wypadają przy każdym uchyleniu drzwi. Zrobienie komina zajęło mi ok 2-3 tygodni. Wzór był banalnie prosty i szybko go przybywało, co w wypadku notorycznego przy małym dziecku braku czasu jest zbawienne. Na komin poszły 3 motki włóczki z 4 zakupionych na ten cel. Pojawiło się pytanie, co zrobić z tym samotnym motkiem, coby taki samotny nie był. Postanowiłam zrobić Dzidziulince kamizelkę, żeby jej po nerach nie wiało jak urzęduje na podłodze. Ale ten szary/srebrny, może i ładny dla dorosłego, ale dla dziecka.. może nie do końca. Postanowiłam dokupić jakiś kolorek. Spędzaliśmy akurat długi weekend u moich rodziców, więc udałam się do pobliskiego miasteczka do pasmanterii. A tam wynudzona pani sprzedawczyni oczy wytrzeszczyła na mój świeżo zrobiony komin i nie chciałam nie wypuścić, póki jej nie pokażę jak się ten wzór wykonuje :D Spędziłam tam ze 20 minut ku ogólnej rezygnacji Małżona, cierpliwie tłumacząc co i jak. W nagrodę dostałam wielki motek niebieskiej włóczki do kamizelki Aluni! A kamizelkę skończyłam przed nowym rokiem tylko dzięki zwolnieniu lekarskiemu :D Ot i cała historia kamizelki!




Kamizelka z perspektywami :D powinna wystarczyć i na przyszłą zimę, bo jest całkiem spora.

zdrowieję

W piątek rano czułam się tak paskudnie, że byłam o krok od zadzwonienia po mamę, żeby przyjechała zająć się Dzidziulinką, podczas gdy ja będę w spokoju dogorywać na kanapie. Na szczęście koło południa mi przeszło, a Małżon wybłagał u szefa wcześniejsze wyjście i był w domu ok 14. Dziś czuję się praktycznie zdrowa. Pozwoliłam sobie nawet na wyjście na dłuższy spacer z rodzinką.
Powędrowaliśmy między innymi do naszego miejscowego sklepiku z artykułami dla bobasa. Dzidziulinka wyrosła już ze wszystkich pajacyków i został jej jeden do spania, więc postanowiliśmy dokonać małego zakupu. Tylko, że przeżyliśmy mały szok, wydając na 2 pajace ponad 60 zł o_O! Teraz już rozumiem te głosy zewsząd mówiące o tym, że młodych ludzi nie stać na dziecko. Jakby tak chcieć kupować co pół roku komplet odzieży dla malucha to pójdzie na to ze 2 tysiące jak nic! My raczej dobrze zarabiamy, ale nie wyobrażam sobie, byśmy dali radę sprostać takim wydatkom! Za 60 zł mam z sekondhendu całą torbę ubranek dla Dzidziulinki, markowych, lepszych jakościowo, nieraz zupełnie nowych, nawet nie pranych ani razu. Nie mam oporów przed kupowaniem w takich miejscach, o ile rzecz nie nie nosi śladów użytkowania. I dzięki temu nie trafia mnie szlak, gdy nie mogę doprać ciuszków Dzidziulinki po kolejnym jabłuszku albo zupce :)

Mam nadzieję, że te dwa pajace nie rozlecą się w praniu ani nie zmienią rozmiaru.

czwartek, 8 listopada 2012

candy

A oto i zapowiedziane Candy! Właśnie minął rok odkąd goszczę na blogspocie. Z tej okazji mam dla Was małą niespodziankę. Dzięki uprzejmości firmy Eveline Cosmetics, w której pracuję do wygrania są kosmetyki. Nagroda główna to 5 produktów z serii bioHialuron:

oczyszczający płyn micelarny
mleczko do ciała ujędrniająco-wygładzające
pro-regenerująca błyskawiczna maseczka żelowa
delikatna emulsja do demakijażu
i do wyboru jeden z dwóch kremów:
nawilżająco-kojący krem na dzień i na noc dla cery naczynkowej
lub
ultranawilżający krem na dzień i na noc 30+
szczegółowe opisy kremów można znaleźć tutaj

Dodatkowo rozlosowane zostaną 3 zestawy maseczek, peelingów i innych mazideł na zmarzniętą zimą mordkę.

Zasady są jak wszędzie proste:
1 - zgłosić w komentarzu chęć wzięcia udziału w losowaniu.
2 - umieścić na swoim blogu minibanerek i podlinkować go do tego posta.


3 - fejsbucha nie mam, ale jeśli ktoś ma i chciałby tam również rozpromować moje Candy, to będzie mi bardzo miło.
4 - oczekiwać wyników losowania 30 listopada! 

I jeszcze kilka słów na zachętę :) 
(nie, nikt mi za to nie płaci, ale może chociaż premie za październik w końcu dostaniemy! Bo ja na pieluchy potrzebuję, grr....)
Z serii bioHialuron używałam do tej pory kremu 30+, mleczka do demakijażu i maseczki. Jestem z nich bardzo zadowolona, nie uczulają, nie podrażniają (jak to czyni na mnie np Nivea), mają naprawdę ładny zapach i konsystencję. Moim typem jest maseczka żelowa. Skóra po niej naprawdę odżywa, staje się nawilżona i jędrniejsza! Z czystym sercem mogę także polecić inne kosmetyki firmy Eveline Cosmetics. Miałam okazję wypróbować wiele z nich i nigdy nie zdarzyło się, że mnie uczuliły albo podrażniły. Z kosmetyki kolorowej gorąco polecam odżywki do paznokci z serii Nail Therapy. Przychodząc do pracy w Eveline Cosmetics miałam paznokcie zniszczone i rozdwojone niemal do połowy płytki (tak sobie je załatwiłam złotą odżywką Sally Hansen, ale chyba trafiłam po prostu na podróbkę). Wyleczyłam je sobie w kilka miesięcy odżywką diamentową! Do tej pory jej używam, nigdy mnie nie zawiodła. 

Zachęcam do zapoznania się z ofertą kosmetyków firmy Eveline Cosmetics na stronie www.eveline.eu 

L4

Zostałam uziemiona do wtorku, na szczęście bez antybiotyku, bo Pani dr nie wiedziała, czy to aby na pewno jest wirusowe. Spodobała mi się kobitka! Pierwszy lekarz od dawna, który nie przepisał mi antybiotyku bez patrzenia. Dostałam syropek i bardzo niedobre tabletki do ssania Muchoangin (bleee!).
... a mój organizm dowalił mi jeszcze okres!

Tak więc chwilowo w niedyspozycji mam wszystkie strategiczne otwory! Małżon nie będzie zadowolony xD

misz masz

Z powodu chwilowego braku szefowej marketingu kolorówki i faktu, że Prezes znęca się nad jej zastępczynią wstrzymane zostały wszystkie projekty nad którymi pracuję. A ponieważ z banerami na stronie też już zrobiłam porządki, to nie mam co robić. Plan tygodniowy wyrobiłam we wtorek. Więc wzięłam na dziś wolne, żeby spędzić cudowny dzień z moją córą, zamiast głowić się, jak poudawać, że nad czymś pracuję. To, że dzisiejszy dzień może nie być cudowny odczułam już we wtorek wieczorem - szczota w gardle. Dziś cały dzień też szczota, raz większa, raz mniejsza. Planowałam pójść jutro do pracy, zobaczyć co się dzieje i zapowiedzieć piątkowe zwolnienie. Ale że właśnie dostałam w pakiecie kaszel i katar, postanowiłam przyśpieszyć plan zwolnieniowy o jeden dzień. Chyba nie ominie mnie natybiotyk. Nie lubię antybiotyków. Najwyżej wezmę receptę i L4 i poleczę się domowymi specyfikami.

Pocieszający jest fakt, że Dzidziulinka nie miała już dziś kataru. Ale miała bardzo czerwone oczka i kilka razy zakasłała. Całkowicie odmawiała jedzenia między 15 a 21... Zrzucam to na dwie górne dwójki, które już prześwitują przez dziąsełka. Razem będziemy miały 6 zębów.

Kupiłam dziś w sklepie konfiturę z róży, podobno dobrą na przeziębienie (planowałam podzielić się nią z Dzidziulinką), ale roztrzaskałam ją o kafelki w korytarzu >< Wyżyłam się za to kulinarnie robiąc znów zupę dyniową i tartę dyniową z tego przepisu  (uwaga: to jest na dość dużą tartownicę). Tartę polecam!

poniedziałek, 5 listopada 2012

poniedziałkowo

Wymiętolona jakaś dziś jestem. Roboty niby nie miałam dużo, ale niewdzięczną (odłożone z piątku porządki w plikach po Koledze Od Przeformatowywania Reklam). W biurze po piątku na razie spokojnie - Prezesa nie ma w mieście :P Przy okazji winna jestem sprostowania posta piątkowego: kolega, który nie mógł znaleźć komórki Prezesa nie wyleciał, lecz dostał naganę :D Już nie wiem sama co bym wolała....

Dzidziulinka pierwszy raz sama stanęła na swoich koślawych nożynach! I pewnie nie jest tego nawet świadoma! Przyczłapała do mnie gdy klęczałam na podłodze. Myślałam, że jak zwykle zacznie po mnie włazić byle wyżej, a ona z nienacka odepchnęła się od moich kolan rączkami, wyprostowała nóżki i już stała! Całe 3 sekundy! :D A potem klap na dupencję. Wieczór upłynął nam pod znakiem szaleństwa pudełkowego. Nie mogłam się powstrzymać i kupiłam Dzidziulince wielkie pudło klocków! Dzidziulinka grzecznie podzieliła się z rodzicami nowym nabytkiem, więc my sobie układaliśmy te klocki, a ona zasuwała na pudle, brum brum!


Eh.. jak zwykle ciemne te filmy wychodzą, chociaż w mieszkaniu było jasno i na wyświetlaczu w aparacie też wszystko ładnie widać.

piątek, 2 listopada 2012

historie biurowe 4 - dyżurna

Nie wiem od kogo wyszedł ten pomysł, ale cała firma postanowiła, że zostaje w dniu dzisiejszym po jednej osobie na dział. Tak w razie co. Zgłosiłam się na ochotnika, bo mam mało dni urlopowych. Małżon też pracuje, a Dzidziulinka trafiła do rozradowanej babci Helci.
W firmie cisza, spokój, nikt nie biega, nie krzyczy, nie wyklina, nie szłocha po kątach. Na naszym piętrze łącznie 5 osób. Postanowiłam dzień przeznaczyć na porządki w banerach na naszą stronę, bo przez 10 miesięcy mojej nieobecności zajmował się nimi pewien osobnik od przeformatowywania reklam, który się na flashu nie zna, a na domiar złego jest leniwy. Jeśli komuś się nie ładują banery na naszej stronie, to przez tego pana!
Tymczasem już od rana z Dominiką (dziewczyną od tekstów na produkty) poprawiałam mokapy produktów do Rossmana (takie pudełka, co to udają prodykty, których jeszcze nie mamy) Potem wpadła Panika (trzecia/czwarta? w tym roku asystentka naszego prezesa; jest tu chyba od dziś, bo jej jeszcze nie widziałam :D) że gdzieś tu (8 biurek zawalonych szpargałami) leży bardzo ważna płyta z reklamą i ja mam ją "natychmiast znaleźć", bo trzeba ją zawieźć prezesowi. Przed oczami stanęła mi wizja mojego tylka malowniczo wykopanego z firmy przez samego pana Prezesa, jak to ostatnio zdarzyło się pewnemu chłopakowi, który nie potrafił znaleźć telefonu Prezesa!!! xD Płytę udało się namierzyć po półgodzinie, gdy Zz w końcu odebrała telefon w tej pięknej Hiszpanii, daleko od Eveline...
Sielanka trwała akurat na tyle dlugo bym się mogła pożywić nie dostając wrzodów. Chyba jednak za długo tej płytki szukałam, bo oto Prezes pofatygował się osobiście do firmy! I chce natychmiast zobaczyć mokapy rosyjskie, które tydzień temu wróciły z targów! Ktoś słyszał jak K-rina mówiła do Ani, żeby te mokapy gdzieś schowała, ale nikt nie wie gdzie. Z telefonami przy uszach przewróciłyśmy z Dominiką dział graficzny do góry nogami, ale na szczęście znalazłyśmy zguby w ciągu 10 minut. Ale po raz drugi w dniu dzisiejszym opracowywałam w głowie plan awaryjny na wypadek utraty pracy.
Po 10 minutach Dominika wróciła i odłożyła pudło z mokapami na miejsce mówiąc, że Prezes dostał szału jak zobaczył pustą firmę, urlopy uważa za samowolkę i kazał dziewczynom z sekretariatu kserować wnioski urlopowe nieobecnych.
Ja pierdzielę! Zastanawiam się, czy nie poinformować o sytuacji moich Ogrów, ale przecież to nic i tak nie zmieni, a po co się mają biedni stresować przez weekend.

czwartek, 1 listopada 2012

rok temu...

Darowaliśmy sobie dziś wycieczki na groby. Jakoś nie widziałam siebie z Alą w dzikim tłumie, który raz do roku przypomina sobie, że trzeba na groby zajrzeć. Ja mam to szczęście, że moja najbliższa rodzina jest prawie w komplecie. Jeden dziadek zmarł mi 10 lat temu,  jest pochowany na zamojszczyźnie. Małżon ma trochę więcej rodziny na warszawskich i okołowarszawskich cmentarzach, ale samemu mu się nie chciało jechać. Pojedziemy na spokojnie w następny weekend, jak podrzucimy Alę do dziadków. 
Urządziliśmy sobie dziś za to długi jesienny spacer po prawie bezludnym parku, który opanowały kaczki  :) Zjedliśmy rodzinny obiadek. W TV leciały informacje o renowacji zabytkowych grobów. Powiedziałam Małżonowi, żeby przypadkiem nie budował mi nigdy takiego paskudnego wielkiego nagrobka.
- No coś ty! A ja już zamówiłem!
A potem zaczął wymyślać internetowy spacer po nekropoliach: Diablo 4 - Powązki Edition :D

Dokładnie rok temu zabrało mnie spod Powązek pogotowie. Ala w moim brzuszku wcisnęła się w nerkę i spowodowała taki ból, że na myśl przychodziło mi tylko poronienie. Panowie z karetki byli bardzo niezadowoleni, bo akurat nad lotniskiem warszawskim kołował samolot który miał problemy i mówiło się o zrzucaniu paliwa, a oni musieli się użerać z kobitą w ciąży. Akurat ci panowie tego dnia całkowicie popierali zwolnienia ciążowe :D 12h spędzonych na ostrym dyżurze i ja też podjęłam decyzję o zwolnieniu. Na szczęście nerka pobolała tydzień i do końca ciąży było już ok (pomijając mordercze zgagi, ból pleców, nudności i trudności w ułożeniu się do snu :)